[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rafael dawno nie czuł się tak odprężony i beztroski.
110 JULIA JAMES
Viscenti AG wreszcie należało do niego, mógł przejąć
obowiązki prezesa, ale globalna ekspansja mogła po-
czekać jeszcze kilka dni, w obecnej chwili miał inne
zajęcia.
Bardzo przyjemne zajęcia.
Spojrzał na Magdę.
Florencja? Siena? Piza? Chciał pokazać Mag-
dzie Toskanię. Chciał mieć ją wyłącznie dla siebie,
z dala od spojrzeń ciotki, wuja, Marii i Giuseppe.
Naprawdę nie musisz się mną zajmować próbo-
wała protestować.
To dla mnie czysta przyjemność zapewnił.
Powiedz tylko, dokąd chcesz jechać. Może wybie-
rzemy się do Florencji, najwspanialszego miasta Tos-
kanii?
Uśmiechnęła się niepewnie.
Doceniam twoje dobre chęci, ale, po pierwsze,
nie chciałabym zostawiać Benjiego, po drugie, nie-
zręcznie mi obciążać twoją ciotkę i Marię opieką
nad nim.
W takim razie zabierzemy go ze sobą. Nie miał
na to zbyt wielkiej ochoty, ale rozumiał obiekcje
Magdy.
Nie będziemy go przecież ciągać po muzeach
i zabytkowych kościołach.
W takim razie wybierzmy się na plażę.
Twarz Magdy rozjaśniła się natychmiast.
Naprawdę? Benji będzie zachwycony. Nigdy nie
był na plaży, nie widział morza. Ja też nie...
Rafaelowi zrobiło się przykro.
TOSKACSKA PRZYGODA 111
Tylu rzeczy życie jej dotąd pozbawiało. Nie chodzi-
ło nawet o to, że była skazana na biedę: nie miała
rodziny i to było chyba najbardziej przykre, bolesne.
Matka porzuciła ją zaraz po urodzeniu. Ogarnął go
gniew na tę myśl. Nic dziwnego, że przylgnęła do
Kaza, chłopca z sierocińca.
Jego też straciła.
A więc postanowione powiedział. Jedziemy
na plażę.
To najwspanialszy dzień w moim życiu, myślała
Magda. Jeszcze wspanialszy niż wczorajszy, bo dzisiaj
miała przy sobie Benjiego. I Rafaela, oczywiście.
Rafaela, który jej nadskakiwał, który robił wszystko,
żeby sprawić jej przyjemność, który bawił się z Ben-
jim.
Ilekroć wymieniali spojrzenia, ogarniało ją dziwne
uniesienie, robiło się jej lekko na duszy, krew za-
czynała szybciej krążyć wżyłach, miała ochotę śpie-
wać i na zawsze zatrzymać w pamięci cudowne
chwile.
Wyobrażała sobie, że oto siedzi na plaży z praw-
dziwym mężem, ojcem jej dziecka, a nie z człowie-
kiem, który ożenił się z nią na złość ojcu oraz po to,
żeby przejąć rodzinną firmę. Niebezpieczne marzenia.
Nie byli rodziną. Rafael starał się umilić jej czas, to
wszystko. Chciał jakoś zadośćuczynić za wstrętne
słowa, które wykrzyczał jej w twarz Enrico. A przecież
sam myślał podobnie. Wybrał ją, bo zobaczył w niej
ludzki śmieć. Cóż, nie ponosiła żadnej winy za to, że
112 JULIA JAMES
była, kim była. A Benji? Benji był darem od umierają-
cej osoby i dla Benjiego była gotowa na wszystko:
mogła szorować toalety, żeby zapewnić mu byt, zde-
cydowała się nawet wyjść za nieznajomego, który
jawnie nią gardził.
Zerknęła na Rafaela. W jego zachowaniu nie było
śladu pogardy. Starał się być miły, serdeczny. Serce się
jej ścisnęło na tę myśl.
Rafael pochwycił jej spojrzenie, uśmiechnął się
ciepło i w tej samej chwili zawiązała się między nimi
intymna więz, a może tylko tak się Magdzie wydawa-
ło, bo szybko się podniósł i złapał rozdokazywanego
Benjiego.
A teraz skąpiemy cię w morzu oznajmił z udaną
surowością, wyciągając jednocześnie rękę do Magdy.
Chodz, ciebie też skąpiemy.
Pobiegli ze śmiechem do wody. Rafael zanurzał
malca w morzu, unosił do góry i znowu pławił w falach
przyboju. Benji piszczał z uciechy, zachwycony nową
zabawą.
Magda stała obok, przyglądała się, chyba nie mniej
zachwycona od synka. Nie mogła się nadziwić, jak
doskonały kontakt ma Rafael z Benjim.
Znowu naszłają ta sama myśl. A gdyby to działo się
naprawdę? Gdyby rzeczywiście byli rodziną? Dla in-
nych plażowiczów tak właśnie musieli wyglądać, jak
rodzina.
Szybko odsunęła od siebie tę myśl. Zachowaj ten
dzień w pamięci, ciesz się chwilą, reszta to czcze
rojenia, powiedziała sobie.
TOSKACSKA PRZYGODA 113
Wracali do domu zmęczeni i zadowoleni. Magdę
uderzyło, jak bardzo inna była ta podróż od tej sprzed
czterech dni, kiedy jechali z lotniska do willi.
Czyżby tamten Rafael i Rafael dzisiejszy byli jedną
i tą samą osobą? Pamiętała doskonale: siedział w limu-
zynie z otwartym laptopem na kolanach, pochłonięty
pracą, nie zwracając najmniejszej uwagi na nią i na
Benjiego.
Nie istnieli wtedy dla niego. Byli instrumentami,
którymi chciał się posłużyć, płatnymi najemnikami
mającymi odegrać określoną rolę.
To akurat się nie zmieniło, pomyślała ze smutkiem.
Płacił jej przecież. Jak to pogodzić z obecnym jego
stosunkiem do niej? Chciał być dla niej miły, zgoda,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]