[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skowe. Zajrzałem do pozostałych szaf i podszedłem do komody.
Przeglądając zawartość szuflad, natrafiłem na słomianą lalkę.
Zcisnęło mnie w dołku. Do złudzenia przypominała tę, którą
znalezliśmy w mieszkaniu Ellisa Coopera pod Fort Bragg.
161
Identyczna  jakby kupiona w tym samym miejscu. Przez tę
samą osobę? Przez zabójcę?
W innej szufladzie komody znalazłem nigdy niezasypiające,
pozbawione powieki oko. Zdawało się mnie obserwować. Czuj-
ne, strzegące pilnie sobie tylko wiadomych mrocznych tajemnic.
Odetchnąłem głęboko, wyszedłem na korytarz i zawołałem
panią Etra. Pokazałem jej słomianą lalkę i wszystkowidzące
oko. Pokręciła głową i stwierdziła, że widzi je po raz pierwszy.
W jej oczach pojawiły się niepewność i strach.
 Kto buszował po moim domu? Jestem przekonana, że nie
było tu tego, kiedy przenosiłam rzeczy Jima  powiedziała. 
Na pewno. Jak się tu dostali? Kto podłożył tutaj te szkaradzień-
stwa, detektywie Cross?
Pozwoliła mi zabrać lalkę i oko. Nie chciała ich u siebie,
i wcale jej się nie dziwiłem.
Rozdział 49
Tymczasem śledztwo w sprawie morderstwa toczyło się
również na innym froncie. W Mantoloking na Jersey Shore
John Sampson skręcił swoim czarnym mercurym cougarem
z drogi 35 w stroną oceanu. Point Pleasant, Bay Head i Man-
toloking, łączące się ze sobą nadmorskie miejscowości wy-
poczynkowe, rojne w sezonie, teraz, w pazdzierniku, były
praktycznie wyludnione.
Sampson zaparkował przy East Avenue i postanowił roz-
prostować nogi po długiej jezdzie z Waszyngtonu.
 Jezu, ale plaża, mruknął pod nosem, wspiąwszy się po
schodach na wydmy. Niecałe czterdzieści kroków przed nim
roztaczał się ocean.
Dzień był przepiękny. Lekka bryza, słońce, bezchmurne
błękitne niebo i niewiarygodnie czyste, rześkie powietrze. O
takim dniu próżno chyba marzyć w lecie, pomyślał, kiedy
wszystkie te trzy nadmorskie miasteczka zapchane są plażowi-
czami i ich środkami transportu.
Był zachwycony widokiem. Atmosfera tej spokojnej, malow-
niczej nadmorskiej miejscowości pozwalała mu wreszcie ode-
tchnąć pełną piersią. Nie bardzo wiedział czemu, ale dusił się
ostatnio w Waszyngtonie. Nabawił się obsesji na punkcie
163
śmierci, a właściwie zamordowania z zimną krwią Ellisa Coope-
ra. Wpadł w psychiczny dołek i nie mógł się z niego wygrzebać.
Tutaj depresja przeszła mu, jak ręką odjął. Odnosił wrażenie,
że widzi i słyszy wszystko z niezwykłą wyrazistością.
Obowiązki wzywały. Dochodziła piętnasta trzydzieści, a na
tę właśnie godzinę umówił się z Billie Houston u niej w domu.
Mąż pani Houston zabił rzekomo innego żołnierza w pobliskim
Fort Monmouth. Twarz ofiary pomalowana została w biało--
niebieskie pasy.
Trzeba się brać do roboty, pomyślał, i otworzywszy furtkę
w płotku z drewnianych sztachet, ruszył wysypaną muszelkami
ścieżką w stroną dużego, krytego brązową dachówką domu.
Ten dom przy plaży i jego otoczenie były tak urokliwe, że nie
chciało się wierzyć, że istnieją naprawdę. Podobała mu się
nawet tabliczka: Raj Odzyskany.
Pani Houston wyglądała go pewnie przez okno, bo ledwie
postawił nogę na pierwszym stopniu schodków, siatkowe drzwi
otworzyły się i gospodyni wyszła mu na spotkanie.
Była drobną Afroamerykanką, atrakcyjniejszą, niż się spo-
dziewał. Nie odznaczała się urodą gwiazdy filmowej, ale miała
w sobie coś, co natychmiast przyciągnęło jego uwagę. Była
w workowatych szortach khaki, czarnym podkoszulku i boso.
 Trafiła się panu ładna pogoda na tę wizytę  zagaiła z
uśmiechem. Uśmiechała się też ładnie. Była drobna  miała
niewiele ponad piąć stóp i nie ważyła chyba nawet stu
funtów.
 Naprawdę? To tu nie co dzień tak jest?  spytał Sampson i
też zdobył się na uśmiech. Wstępując po trzeszczących
schodkach na werandę, wciąż nie mógł ochłonąć z wrażenia,
jakie zrobiła na nim pani Houston.
 Szczerze mówiąc, rzadko bywa inaczej. Jestem Billie
Houston. Ale pan, naturalnie, już to wie.  Wyciągnęła
rękę. Drobna, ciepła, miękka dłoń zniknęła w jego wielkiej
garści.
Przytrzymał ją nieco dłużej, niż należało. Sam nie wiedział
dlaczego. Wytłumaczył sobie, że chciał w ten sposób wyrazić,
164
jak jej współczuje z powodu ostatnich przejść. Mąża pani
Houston stracono przed prawie dwoma laty, a ona głośno, do
końca i jeszcze przez jakiś czas potem twierdziła, że jest
niewinny. Skąd on to znał? A może zachował się tak, bo ujęło
go coś w szczerym uśmiechu tej kobiety. Podobała mu się tak
samo jak to miasteczko i ładna pogoda. Spodobała mu się od
pierwszego wejrzenia. Nie dostrzegał żadnych ujemnych stron.
Przynajmniej jak dotąd.
 Może porozmawiamy na plaży  zaproponowała. 
Najpierw niech pan zzuje buty i ściągnie skarpetki. Mieszczuch
z pana, co?
Rozdział 50
Sampson zastosował się do tej rady. Nie widział powodu,
dla którego śledztwa w sprawie morderstwa, a przynajmniej
tej rozmowy, nie można by prowadzić z paroma miłymi
odstępstwami od reguły. Ciepły miałki piasek masował mu
rozkosznie stopy, kiedy wspinał się za Billie Houston na
porośniętą falującymi trawami, wysoką, rozległą wydmę za
wielkim domem.
 Ma pani dom jak marzenie  stwierdził.  Piękny to
mało powiedziane.
 Też tak myślę  odparła i odwróciwszy się, spojrzała na
niego z uśmiechem.  Tylko że to nie mój dom. Ja
mieszkam dwie przecznice w głąb lądu stąd. W jednym z
tych małych bungalowów, obok których musiał pan
przejeżdżać. Ten dom należy do Roberta i Kathy 0'Brienów.
Wyjechali na zimę do Fort Lauderdale, a ja się nim
opiekuję.
 Bardzo przyjemny obowiązek  mruknął Sampson. Sam
by się takiego podjął.
 Owszem.  Szybko zmieniła temat.  Chciał pan ze
mną porozmawiać o moim mężu, detektywie. Od pańskiego
telefonu siedzę jak na szpilkach. Dlaczego chciał się pan ze
mną zobaczyć? Co pan wie o sprawie mojego męża?
166
 Jak na szpilkach?  spytał Sampson.  Kto dzisiaj
mówi ,jak na szpilkach"?
Roześmiała się.
 Ja. Tak mi się jakoś powiedziało. Od razu widać, ile
mam lat i skąd pochodzę, prawda? Wychowywałam się na
farmie w Alabamie, pod Montgomery. Daty urodzin panu nie
podam. Co pana tu sprowadza, detektywie?
Schodzili z wydmy w stronę oceanu, który mienił się błękitami
i zieleniami przybranymi kremową pianą. I nie do wiary  - na
plaży, jak okiem sięgnąć, ani żywej duszy. Tyle wspaniałych
domów, właściwie rezydencji, i nikogo prócz wrzaskliwych mew.
Szli spacerkiem na północ, a on opowiadał pani Houston
o swoim przyjacielu Ellisie Cooperze i o tym, co zdarzyło się
w Fort Bragg. O innych morderstwach popełnionych przez
wojskowych wolał nie wspominać.
 To musiał być bardzo bliski przyjaciel  zauważyła,
kiedy Sampson skończył.  Widzę, że mimo wszystko
nie daje pan za wygraną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl