[ Pobierz całość w formacie PDF ]
życie.
Zamknęła oczy i poczuła ból pomieszany z poczuciem
winy. Jednego się nauczyła: nie potrafiła walczyć ze swoimi
uczuciami, tak jak nie potrafiła od nich uciec.
Uspokoiła się na tyle, że była w stanie nalać sobie soku.
W zakochaniu się nie było nic trudnego. Ile razy już jej
się to zdarzało? Emma zawsze zakochiwała się szybko...
i równie szybko odkochiwała. Mama Jo mawiała nawet, że
jest zakochana w samym stanie zakochania. I pewnie miała
rację. Emma lubiła te dreszcze i fale gorąca, ale też była
świadoma, że po jakimś czasie mijają.
Jak przeziębienie albo grypa, pomyślała. Prędzej czy
pózniej jej fascynacja Flynnem rozwieje się jak poranna
mgła.
Nie chciała, żeby tak było. Nie tak wyobrażała sobie
swoje życie. Ale z doświadczenia wiedziała, że taka jest pra-
wda o niej.
Zawsze czegoś w niej brakowało. Może było to wro-
dzone, odziedziczone po matce. Może nigdy się nie nauczy-
ła, jak budować trwałe związki. Specjaliści twierdzą, że
w życiu dziecka związek z jedną, konkretną osobą jest klu-
czowym zjawiskiem dla jego dalszego rozwoju. Może tego
jej właśnie zabrakło. Nikogo przy niej nie było w dzieciń-
stwie, więc nie rozwinęła się do końca normalnie.
Jakakolwiek byłaby tego przyczyna, Emma wiedziała,
że jej uczucia w stosunku do Flynna nie będą trwały długo.
Przecież związek ze Stevenem też szybko się skończył. Wła-
ściwie zanim jeszcze zaszła w ciążę, a on oszalał... Zadrża-
ła na samo wspomnienie.
S
R
Nie powinna zachęcać Flynna. Nie może mu pozwolić
się do siebie zbliżyć dla dobra ich obojga.
Usłyszała dzwonek telefonu. Flynn na pewno odbierze.
Ona nie powinna, gdyż mogła natknąć się na kogoś, kto
nie może wiedzieć o jej obecności w tym miejscu.
Rzeczywiście, Flynn wszedł do pokoju i podniósł słu-
chawkę. Miał na sobie dżinsy i koszulkę khaki, która wy-
glądała jak relikt z wojska. Gdzieniegdzie tkanina była wil-
gotna od potu.
Miała ochotę polizać jego kark. Uśmiechnęła się do sie-
bie. I rozetrzeć sobie pierś, gdyż zabolało ją serce. Uśmiech
zniknął.
Flynn uważał, że interesują go tylko przelotne związki.
Ostrzegł ją, a dzisiejsze opowieści z jego życia miały ją
utwierdzić w tym przekonaniu.
Gdyby Emma mu uwierzyła, dawno już znalazłaby się
w jego łóżku. Nie sądziła, by kłamał. On wierzył w to, co
mówi, ale się mylił. Był dobrym człowiekiem, człowiekiem,
z którym chce się zostać na zawsze. Zasługiwał na wszy-
stko, co mogła mu dać dobra kobieta. Nie zasłużył natomiast
na taką, która przez pierwsze dni będzie w nim szaleńczo
zakochana, a któregoś dnia po prostu wyjedzie.
Spojrzał w jej stronę. Po chwili przyszedł za nią do ku-
chni.
- To Martin. Zaprosił nas na rybną kolację dziś wie-
czorem.
Postarała się o uśmiech.
- Czy chcesz mnie nakłonić do upieczenia ciasta?
- Nie, ja je upiekę. Możesz zrobić sałatkę czy coś ta-
kiego, jeśli chcesz. Martin zna się jedynie na smażeniu ryb.
S
R
Raz pozwoliłem mu zająć się deserem. Jadłaś kiedyś sma-
żony budyń?
Roześmiała się.
- Nie wpadłabym na to. Naprawdę umiesz piec ciasto?
- Kochanie - mruknął - moje ciasto jest tak dobre, że
w trzech stanach nie wolno go spożywać.
Potrafił ją rozśmieszyć, obudzić w niej pożądanie, a do
tego umiał piec ciasto?
- Jesteś naprawdę niebezpiecznym facetem.
- To prawda.
- Myślisz, że ten wiatr przyniesie burzę? - zapytał
Flynn od niechcenia.
Siedzieli we trójkę na ganku domu Martina, który Flynn
pomógł mu zbudować. Martin potrafił zrobić bardzo wiele
rzeczy, póki nie załamał się na jakiś czas po śmierci żony.
- Może. Ktoś chce jeszcze kawałek ciasta?
- Ja bym chciała, ale już mi się nie zmieści. Nie mogę
uwierzyć, że wpakowałam w siebie tyle jedzenia.
Słońce zachodziło za domem. Wiatr pomarszczył powie-
rzchnię jeziora, po czym zaczął igrać z włosami Emmy i jej
spódnicą.
Flynn żałował, że nie może go naśladować.
- W ogóle nie jadłaś warzyw.
Emma poklepała się po brzuchu.
- Potrzebuję protein. Ryby były doskonałe. Ciasto też
nie najgorsze - dodała.
- Więc nie zjadłaś tych trzech kawałków tylko z uprzej-
mości?
Jej twarz znowu jaśniała. Może to tylko gra światła albo
S
R
odbicie koloru sukienki, pomarańczowej jak zachodzące
słońce. Pod cienkim materiałem sukni Flynn zobaczył, jak
jej brzuch się porusza. Jeden łagodny ruch, jak przewalająca
się oceaniczna fala.
Dziecko się poruszyło. A on to zobaczył. Poczuł wzru-
szenie.
- Emmo?
Sojrzała na niego ciekawie.
- Twoje dziecko się rusza.
- Tak, porusza się często. Szczególnie wieczorami. Chy-
ba będzie nocnym markiem.
Flynn wpatrywał się w jej brzuch, mając nadzieję zoba-
czyć to jeszcze raz.
- Wieczorami porusza się częściej?
Skinęła głową.
- Może nie lubi upału. Robi się aktywniejszy, gdy jest
chłodniej.
- Mówisz o nim on".
- Kiedy ćwiczy ciosy karate na moich żebrach, jestem
skłonna myśleć, że to jednak chłopak.
- Może to ona ćwiczy wprawki baletowe.
- A może on.
Uśmiechnęli się do siebie. Ich oczy się spotkały i uśmie-
chy nagle znikły.
- Obrzydliwe komary! Odgryzłabym się, gdybym nie
była taka najedzona.
- Może lepiej wejdzmy do środka - zasugerował Mar-
tin. - Musimy pogadać w spokoju.
Flynn przeniósł całą uwagę na Martina. Wcześniej o nim
zapomniał. Poczuł na sobie jego pełen zrozumienia wzrok.
S
R
- Tak, chodzmy - odparł. Przypomniał sobie, że Emma
jest jego klientką, ale ta nazwa jakoś do niej nie pasowała
po tym, jak ją pocałował.
A teraz miał zapłacić za tę pomyłkę.
- Ja też mam pewne nowiny.
Emma nagle zesztywniała.
- Jakie?
- Pamiętasz? Mówiłem ci, że mam pewien pomysł, jak
sobie poradzić z Shawem.
- Tak, ale nie chciałeś powiedzieć nic więcej.
- Bo brakowało mi informacji. Z pomocą Martina...
- Hej, to chyba było coś więcej niż pomoc.
- Dzięki pomocy Martina możesz złożyć pozew o napad
i pobicie, nie wracając do Kalifornii - powtórzył Flynn
z uśmiechem..
- To niemożliwe. Ja... pytałam na policji w Arizonie...
Nie mówiłam im, kim jestem, chciałam tylko uzyskać in-
formację, czy mogę złożyć pozew w innym stanie niż ten,
gdzie mnie napadnięto. Powiedzieli, że tego się nie da
zrobić.
- W normalnych warunkach nie. Ale ty jesteś ciężarna
i nie możesz podróżować, a to jest istotna różnica. Druga
to fakt, że Pete Dobson, były zastępca Martina, był kiedyś
deputowanym do Kongresu. Możesz przedstawić zarzuty
tutaj, a szeryf porozumie się z policją w San Diego. Wy-
starczy, byś jutro pojechała do Marble Falls i podpisała
papiery.
Zerwała się z krzesła.
- Nie.
- A niby dlaczego?
S
R
- Kontaktowaliście się z policją w San Diego? - zapy-
tała. - Czy szeryf Dobson już tam dzwonił?
- Owszem - odezwał się Martin. Siedział nieporuszony,
z rękami na kolanach, ale nie spuszczał z niej oczu. - Mu-
siał, żeby wszystko załatwić jak należy.
- O, Boże! Nie widzicie, coście narobili? On się dowie.
Steven mnie tu odnajdzie. Jeżeli nawet miał zamiar zostawić
mnie w spokoju, teraz na pewno tutaj przyjedzie. Zaczęłam
mu zagrażać. Nie przepuści mi tego.
Flynn również wstał.
- Emmo, okaż nam trochę zaufania. Pete... szeryf Do-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]