[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie rozmyślałby ani o jej dziwnej naturze, ani o oznakach wspaniałej przyszłości. Zobaczyłby
jedynie przerażoną, małą dziewczynę, która desperacko pragnęła zostać przytulona i
uspokojona.
Lecz myśl o odjechaniu z Ogrodów wcale nie pojawiła się w jej głowie.
Czas sprawiał wrażenie jakby stał w miejscu? lecz mimo to w jakiś sposób mijał. W
końcu słaba poświata zdradziła wzejście księżyca, a dziewczyna wiedziała już, że zbliża się
północ.
Wtedy nagle dobiegł odgłos, który postawił ją na nogi. %7łołądek podszedł jej do gardła.
Gdzieś w sprawiających wrażenie opuszczonych ogrodach, przerwał ciszę odgłos krzyku i
brzęk uderzającej o siebie stali. Krótki, obrzydliwy wrzask zmroził j ej krew w żyłach. Cisza
zapadła dławiącym całunem.
Dalgarze, Dalgarze! Myśl uderzała jak młotek w jej wylęknionym mózgu. Jej
ukochany przybył i został napadnięty przez kogoś lub coś.
Wybiegła ze swego schronienia z ręką na sercu, które wydawało się wyrywać z piersi.
Wyszła na popękany bruk, a szepczące liście palm wyciągały się w jej kierunku jak palce
duchów. Dokoła niej leżała pulsująca zatoka cieni, wibrująca i ożywiona nienazwanym złem.
Nie rozlegał się żaden dzwięk.
Przed nią rozciągały się zrujnowane podziemia. Nagłe, bez żadnego dzwięku, na jej
drodze pojawiło się dwóch mężczyzn. Krzyknęła tylko raz, bowiem język zamarł jej z
przerażenia. Próbowała uciec, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zanim zdołała się
poruszyć, jeden z mężczyzn złapał ją i wetknął sobie pod pachę, jakby była małym dzieckiem.
- Kobieta - warknął w języku, który Nalissa słabo rozumiała, lecz w którym
rozpoznała veruliański. -Pożycz mi swój sztylet, a ja...
- Nie mamy teraz czasu - zripostował drugi, przemawiając w języku Yerulian. - Wrzuć
ją tam razem z nim i skończymy z nimi razem. Musimy sprowadzić tutaj Phondara, zanim go
zabijemy. Chcę go trochę wypytać.
- Mała szansa - chrząknął veruliański gigant krocząc za swym kompanem. -Nie będzie
chciał rozmawiać... od razu mogę ci to powiedzieć... otworzył usta tylko, by nas przeklinać,
gdy go łapaliśmy.
Nalissa, zwinięta haniebnie pod pachą trzymającego ją mężczyzny, była zmrożona
strachem. Lecz jej umysł pracował. Kto był tym nim , którego mieli zamiar przepytać i
zabić? Myśl, że może to być Dalgar wyparła z jej umysłu strach i wypełniła duszę dziką i
desperacką wściekłością. Zaczęła kopać i szarpać się, aż została ukarana mocnym
uderzeniem, które sprowadziło łzy do oczu i krzyk z bólu. Popadła w upokarzającą niewolę i
została bezceremonialnie wrzucona w ciemne drzwi, by upaść sponiewierana na kamienną
podłogę.
- Czy nie lepiej ją związać? - zapytał gigant.
- Po co? Nie może uciec. I nie może go rozwiązać. Pospiesz się, mamy coś do
zrobienia.
Nalissa usiadła i spojrzała bojazliwie wokół. Była w małej komnacie, której rogi
pokrywały pajęczyny. Na podłodze leżały zwały pyłu i fragmenty marmuru, który odpadł od
ścian. Brakowało części dachu i przez istniejącą dziurę wciskały się promienie księżyca W
ich słabym świetle widziała kształt leżący na podłodze przy ścianie. Przeszły ją dreszcze, a
ostre ząbki wbiły się w piękne wargi z przerażenia. Po chwili namysłu stwierdziła jednak, że
leżący na podłodze mężczyzna był za duży na Dalgara. Pochyliła się nad nim i spojrzała w
jego twarz. Miał związane ręce i nogi, i był zakneblowany. Znad knebla wpatrywało się w nią
dwoje szarych oczu.
- Król Kuli!
Nalissa przycisnęła obie dłonie do skroni. Pokój zachwiał się przed jej oszołomionymi
oczami. W sekundę pózniej jej szczupłe, silne palce pracowały przy kneblu. Po kilku
minutach meczami osiągnęła sukces. Kuli rozruszał swoje szczęki przeklinając w swoim
własnym języku, ale nawet w tym momencie uważał na wrażliwe uszy dziewczyny.
- Och, mój panie, jak się tu znalazłeś? - spytała dziewczyna załamując ręce.
-Albo mój najwierniejszy doradca jest zdrajcą, albo ja jestem szaleńcem! - warknął
gigant. - Pewien człowiek przybył do mnie z listem napisanym ręką Tu, ostemplowanym
nawet królewską pieczęcią. Zgodnie z instrukcjami poszedłem za nim przez miasto i bramę, o
której istnieniu nawet nie wiedziałem. Brama była niestrzeżona i nieznana nikomu, poza tymi,
którzy spiskowali przeciw mnie. Za bramą czekał inny człowiek z końmi. Pędząc z
największą szybkością dotarliśmy do tego przeklętego ogrodu. Potem zostawiliśmy konie i
poprowadzili mnie, jak ślepego głupca na ofiarę, do tego zrujnowanego dworu.
- Kiedy przeszedłem przez drzwi, spadła na mnie wielka sieć. Wszystkie moje członki
zostały związane, a na mnie rzucił się z tuzin opryszków. Mam nadzieję, że pojmanie mojej
osoby nie było takie łatwe, jak myśleli. Dwóch z nich chwyciło moją prawą, już skrępowaną
rękę. Nie mogłem użyć miecza, ale udało mi się kopnąć jednego z nich w bok i poczułem, jak
jego żebra poddają się pod moim uderzeniem. Lewą ręką udało mi się rozerwać fragment
sieci, dzięki czemu przebiłem drugiego sztyletem. Tego spotkała śmierć. Jego stracona dusza
krzyczała jeszcze, potem wyzionął ducha.
- Ale, na Yalkę, było ich za dużo. Na koniec pozbawili mnie zbroi - Nalissa zauważyła
że król jest ubrany tylko w rodzaj przepaski biodrowej - i jak widzisz, związali mnie. Nawet
diabeł nie zdołałby rozerwać tych lin. Nie, nie ma po co próbować rozsupływać tych więzów.
Jeden z tych ludzi był żeglarzem, a ja z dawnych czasów wiem cokolwiek na temat węzłów,
których użył. Wiesz, byłem kiedyś niewolnikiem na galerach.
- Co mogę zrobić? - wyjęczała dziewczyna wykręcając sobie ręce.
-Wez ciężki kawałek marmuru i oderwij fragment ostrego kamienia - powiedział Kuli
miękko. - Musisz przeciąć te liny...
Zrobiła jak prosił i została nagrodzona długim, cienkim kawałkiem kamienia którego
wklęsłe brzegi były ostre niczym brzytwa z postrzępionym ostrzeni.
- Obawiam się, że przetnę twoją skórę, panie - przeprosiła zaczynając pracę.
- Przetnij skórę, ciało i kości, ale uwolnij mnie! - warczał Kuli z błyskiem w oczach. -
Złapany jak ślepy głupiec! Och, jestem imbecylem! Yalko, Konanie i Hotath! Pozwól mi
położyć ręce na tych oprychach... jak się tu dostałaś?
-Porozmawiamy o tym pózniej - powiedziała zasapana Nalissa. - Teraz musimy się
spieszyć.
Zapadła cisza. Dziewczyna zaczęła przecinać opierające się włókna sznurów, nie dając
chwili odpoczynku zmęczonym rękom. Wkrótce jej dłonie zostały poszarpane i zaczęty
krwawić. Powoli, włókno po włóknie, liny poddawały się, ciągle jednak było ich
wystarczająco dużo, by przytrzymać zwykłego człowieka. W tym momencie dzwięk ciężkich
kroków rozległ się za drzwiami. Nalissa zamarła. Usłyszeli głos.
- On jest w środku, Phondarze, związany i zakneblowany. Jest z nim jakaś valusyjska
dziewucha, którą złapaliśmy, jak wałęsała się po Ogrodach.
- Niech więc ktoś uważa, czy nie pojawi się jakiś galant - odparł inny głos, szorstki,
ochrypły, nawykły do wydawania poleceń i posłuszeństwa. - Pewnie miała się z kimś tu
spotkać. Ty...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]