[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, \e świt był ju\ blisko, tote\ zaparłem się o ścianę, by stawić czoło wiatrowi,
który wpływał na powrót do swej podziemnej domeny, którą opuścił wieczorem. Strach mój znowu osłabł, jako \e
zjawiska naturalne nie pobudzają do rozmyślań nad nieznanymi fenomenami.
Coraz silniejszy i bardziej zajadły nocny wicher wdzierał się, wyjąc, jęcząc i zawodząc w otchłani wnętrza ziemi.
Ponownie zległem płasko na ziemi, przywierając, najlepiej jak potrafiłem, do podło\a, lękałem się bowiem, \e
silny wicher mógłby cisnąć mnie jak niewa\kie piórko przez otwartą bramę w głąb świetlistej otchłani.
Nie spodziewałem się takiej furii \ywiołu i gdy poczułem, \e wolno, lecz nieubłaganie przesuwam się w kierunku
czeluści, owładnęły mną tysiące nowych lęków, obaw i imaginacji. Siła i zajadłość podmuchu o\ywiła
niewiarygodne teorie i fantazje - raz jeszcze z dreszczem grozy porównałem siebie do jedynego wyobra\enia
istoty ludzkiej w przera\ającym korytarzu, wizerunku człowieka, który został rozdarty na strzępy przez nie mającą
nazwy rasę, w zajadłych bowiem atakach diabelskiej wichury szalejącej opętańczo wokół mnie zdawałem się
wyczuwać mściwy gniew, tym silniejszy, \e efekty jej działań wydawały się znikome. Wydaje mi się, \e pod koniec
krzyczałem - byłem o krok od utraty zmysłów - ale je\eli tak, je\eli rzeczywiście wyłem jak oszalały, mój wrzask
utonął na dobre wśród zrodzonego w czeluściach piekieł jazgotu i skowytu powietrznych widm.
Próbowałem się czołgać, walcząc z morderczym, niewidocznym, znoszącym prądem, lecz był on silniejszy. Nie
miałem się czego uchwycić i wolno, nieuchronnie osuwałem się w stronę nieznanego świata. W końcu musiałem
jednak poddać się obłędowi - zacząłem bowiem powtarzać raz po raz, bez końca, niewyjaśniony kuplet szalonego
Araba Alhazreda, który śnił o zapomnianym mieście.
Nie umarło, co spoczywać w uśpieniu wieki całe mo\e,
A czasu upływ w końcu i śmierć nawet zmo\e.
Tylko posępni zadumani bogowie pustyni wiedzą, co się wtedy naprawdę wydarzyło - jakie nieopisane trudy i
znoje musiałem pokonać pośród ciemności lub jaki\ Abaddon odprowadził mnie na powrót do krainy \yjących,
gdzie wspomnienie tego, co zaszło, nigdy mnie ju\ nie opuści i gdzie dr\ał będę, słysząc zawodzenie nocnego
wiatru, do dnia, kiedy wydam ostatnie tchnienie - lub kiedy - co gorsza - ów wiatr zabierze mnie ze sobą. To było
potworne, nienaturalne, kolosalne, wykraczające ponad wszystko, w co mo\e uwierzyć człowiek, nie licząc owych
rzadkich cichych, mrocznych godzin przedświtu, kiedy dręczy ludzi bezsenność.
Wspomniałem ju\, \e furia tej wichury była iście diabelska, piekielna, demoniczna, głosy zaś odra\ające i
przepełnione złem i ponadczasową wrogością. Obecnie głosy te, mimo i\ wcią\ chaotyczne, zdawały się dla mego
udręczonego mózgu przyjmować bardziej zrozumiałą, artykułowaną formę. I nagle w czeluściach grobu umarłych
całe eony temu prastarych istot, głęboko pod powierzchnią skąpanego w promieniach wstającego słońca świata
ludzi, usłyszałem upiorne przekleństwa, warkot i złorzeczenia czartów posługujących się dziwnym językiem.
Odwracając się, ujrzałem odcinającą się na tle świetlistego eteru otchłani, czego nie byłem w stanie dostrzec w
półmroku korytarza, koszmarną hordę pędzących jak szalone diabłów; szczerzących się upiornie, łypiących
nienawistnie wpół przezroczystych czartów nale\ących do rasy, której człowiek nie mógłby pomylić z \adną inną -
były to pełzające potworne gadzie istoty, mieszkańcy zapomnianego miasta.
A kiedy ucichł wiatr, znalazłem się wśród przerazliwej ciemności, mroku najgłębszego wnętrza ziemi, kiedy
bowiem ostatnia z kreatur przekroczyła granicę krainy świetlistego eteru, wielkie mosię\ne drzwi zatrzasnęły się
za nią z ogłuszającym metalicznym hukiem, który rozbrzmiewając dokoła gromkim, melodyjnym echem,
przywodzić mógł na myśl całemu światu odgłos powitania wschodzącego słońca, tak jak niegdyś Memnon witał je,
stojąc nad brzegiem Nilu.
Autor: Howard Phillips Lovecraft
[Początek]
6 z 6 2007-08-12 23:49
[ Pobierz całość w formacie PDF ]