[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łożył jej pięścią w brzuch. Kiedy złapała wreszcie oddech, zro-
49
zumiała, co się dzieje. Uśmiechnęła się do niego z ulgą.
– Przekomarzasz się ze mną – powiedziała. – Na szczęście
umiem zachować wobec siebie dystans. Chcesz mrożonej her-
baty czy lemoniady? Zjesz coś?
– Nie żartuję.
Ton jego głosu wykluczał jakiekolwiek nieporozumienie. Popa-
trzyła na niego z niedowierzaniem.
– Nie żartujesz?! – wykrztusiła.
– Nie żartuję. Nie przekomarzam się z tobą. Niezbyt dobrze się
tutaj bawię.
– Czyli... ? – Zesztywniała, próbując zrozumieć. – Naprawdę
sugerujesz, że jestem tylko rozwydrzonym bachorem?
Nikt nigdy nie powiedział jej czegoś takiego. Nigdy. Tak więc
nie mogła to być prawda. Czy rzeczywiście?
– Niczego nie sugeruję – oznajmił ponuro Charley. – Mówię ci
to wprost. Jesteś rozpieszczona, niewdzięczna i skoncentrowana
wyłącznie na sobie. Przykro mi, ale to wszystko prawda.
– Malcolmie... – wyjąkała.
– Przykro mi, ale to prawda. – Wcale nie wyglądało na to, że
jest mu przykro. Był zły jak diabli. – Przecież twierdzisz, że
nade wszystko cenisz sobie prawdę.
– Tak jest! Ale... – Przygryzła wargi, nie bardzo wiedziała, co
dalej robić. Dotąd nikt tak się do niej nie zwracał.
– Czy naprawdę stałoby ci się coś, gdybyś pojechała na swoje
urodzinowe przyjęcie?! – wybuchnął. – Wszystko, czego ta ko-
bieta chce, to uczynić cię szczęśliwą! To ta sama osoba, która
dała ci akcje warte miliardy dolarów. Zasypuje cię wszystkim,
czego zapragniesz, podarowała ci nawet tę posiadłość, w której
możesz odgrywać wielką damę. A o co prosi w zamian? Żebyś
przybyła na to swoje cholerne przyjęcie! Tylko tyle, księżnicz-
ko.
– Gdybyś spróbował spojrzeć na to z mojego punktu widzenia...
50
– Twój punkt widzenia! Zbyt wielu ludzi tak na to patrzyło.
Czas, żeby ktoś spojrzał z jej punktu widzenia!
– Ty naprawdę musisz ją bardzo lubić powiedziała. Nie potrafiła
zrozumieć, dlaczego Malcolm występuje przeciwko niej.
– Ja po prostu... – zamilkł nagłe, a jego twarz przybrała wyraz
zaskoczenia.
Dojrzała jego słabość i postanowiła ją wykorzystać.
– Prawda, Malcolmie, mów prawdę – przypomniała mu.
– Cholera. – Wyglądał, jak gdyby dał się złapać we własną pu-
łapkę. – Nie wolno ci tego nikomu powtórzyć.
– Czego? – Popatrzyła na niego z miną niewiniątka.
– No cóż – powiedział ponuro – chyba zapędziłem się za daleko,
żeby się teraz zatrzymać. Szczerze mówiąc, twoja matka wielo-
krotnie doprowadzała mnie do białej gorączki.
– To dlaczego nie zrezygnujesz? – zapytała i było to bardzo
trafne pytanie.
– Ponieważ rzeczywiście na przekór wszystkiemu lubię ją. Nie
pytaj mnie dlaczego, nie mam pojęcia. Trzeba też pamiętać, że
dobrze mi płaci, naprawdę dobrze. Niektórzy z nas nie są nie-
wiarygodnie bogaci i takie drobiazgi jak dobra pensja mają dla
nich pewne znaczenie.
Sabrina poczuła, jak na jej policzki wypełza rumieniec zakłopo-
tania.
– To cios poniżej pasa – stwierdziła. – Nigdy jej o nic nie prosi-
łam, – Ale brałaś wszystko, co ci ofiarowała, dopóki ci to od-
powiadało. – Otworzyła usta, by zaprotestować, ale zamachał
niecierpliwie ręką. – Nie przerywaj mi teraz. Po drugie, nie zre-
zygnuję, gdyż ta kobieta jest geniuszem.
– Nie bądź śmieszny. Nawet nigdy nie studiowała.
– Żartujesz? – Popatrzył na nią z osłupieniem.
– Nie żartuję. Dostała firmę w spadku.
– Wobec tego naprawdę jest genialna, gdyż radzi sobie z nią
51
lepiej niż ktokolwiek inny. Twoja matka bardzo wiele mnie na-
uczyła, Sabrino Addison.
– Widzę – powiedziała drżącym głosem. – Z pewnością na-
uczyła cię, abyś nie powstrzymywał się od zadawania nie-
uczciwych ciosów.
– Sama prosiłaś o prawdę. Po trzecie zaś – kontynuował – wi-
działem, jak zareagowała na wieść, że odmówiłaś za pierwszym
i za drugim razem. Niewiele może ją zranić, ale to z pewnością
ją zraniło. Rodzina jest dla niej ważniejsza od wszystkiego –
Roześmiałabym się, gdyby nie chciało mi się raczej płakać –
parsknęła Sabrina. – Ona uważa, że jestem jej własnością, którą
można rządzić i manipulować, i pokazywać dla rozrywki zna-
jomym.
– Ona cię kocha.
– Ja też ją kocham. – W oczach Sabriny zalśniły łzy. – Tylko że
jej miłość... dusi mnie.
– W porządku. I przez te wszystkie lata nie znalazłaś sposobu,
jak sobie z tym poradzić? W porządku, a po czwarte... – Nagle
zamilkł i mocno zacisnął zęby.
– Co po czwarte? – nalegała. Równie dobrze mogła usłyszeć już
wszystko.
– Poniosło mnie. Nie ma czwartego powodu. – Odwrócił się,
zatrzymał, znów się odwrócił. – A może jest.
Podszedł do niej i spojrzał jej prosto w oczy.
– Jesteś samolubną bogatą dziewczynką, która żyje w świecie
fantazji. Gdybyś się chociaż trochę postarała, może dostrzegła-
byś punkt widzenia swojej matki. Ale to dla ciebie za duży wy-
siłek. Traktujesz wszystkich, jak gdyby byli rekwizytami te-
atralnymi, i wciąż odgrywasz rolę pani na włościach albo tra-
gicznej księżniczki.
Zamilkł, żeby zaczerpnąć oddechu. Sabrina była wstrząśnięta
potępieniem, jakie malowało się w jego oczach.
52
– Tak naprawdę to nie wierzysz w to wszystko – powiedziała w
końcu, chcąc poprawić sobie nastrój.
Chryste, dlaczego to go tak rozwścieczyło? Osobiście nie miał
przecież z tym nic wspólnego.
– Naprawdę w to wierzę – powiedział. – Teraz odjadę i powiem
twojej matce, że nie tylko nie wypełniłem swojego zadania, ale
również zdołałem zrazić do siebie jej ukochaną córeczkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]