[ Pobierz całość w formacie PDF ]
osłaniać boki. Rzucił się na kolana i błagał, żeby pozwolono mu wziąć udział w ataku. -
Umilkł. - Tam jest pułk Watiego.
- Wiem - odpowiedział Jed.
- To znaczy, że Blade tam jest. Mój ojciec miał nadzieję zrobić jutro wdowę z mojej ciotki.
Nie może znieść myśli, że ktoś inny pozbawi go przyjemności zabicia Blade'a. -
Uśmiechnął się złośliwie. - Myślę, że pan także chciałby ujrzeć Blade'a martwym.
- W takim razie się mylicie - odparował Jed.
- Czyżby?
- Lepiej wracajcie do swojego oddziału, kapralu.
- %7łyczę powodzenia w jutrzejszej bitwie, majorze. - Alex zasalutował niedbale. -
Oczywiście, jeśli pańscy czarni ochotnicy sforsują jutro rzekę.
Słysząc w jego głosie sceptycyzm, Jed zacisnął zęby na cygarze i nic nie odpowiedział.
Alex odwrócił się z uśmiechem na twarzy i zniknął w ciemnościach.
Jed westchnął i ruszył z powrotem do obozu. Spokój gdzieś się rozwiał. Idąc, przyglądał
się czarnym twarzom żołnierzy siedzących przy ogniskach. We wszystkich czaiło się
napięcie i oczekiwanie. Typowa reakcja przed bitwą - niepewność, co przyniesie jutro.
Jednak w tych ludziach było to bardziej widoczne. Jutro po raz pierwszy pójdą do boju.
Jed również odczuwał niepokój, lecz dla niego było to czymś zwyczajnym, jak wszystkie
bitewne znaki, dzwięki i zapachy. Tak naprawdę, to nie był pewny, jak ci murzyńscy
ochotnicy zachowają się jutro. Lecz jednego był pewny: nigdy jeszcze nie dowodził tak
pełnymi zapału żołnierzami.
116
Przy jednym z ognisk spostrzegł znaną sylwetkę Shadracha, dawnego majordomusa
Willa Gordona. Przypomniał sobie swoje zaskoczenie, kiedy rozpoznał go wśród
rekrutów. Tak jak wielu eksniewolników i on przyjął nazwisko dawnego pana.
Czterdziestokilkuletni Shadrach był najstarszym spośród rekrutów. Wszyscy zwracali się
do niego per wujek Shad", zarówno oficerowie, jak i żołnierze. Był jednym z czterech
Czarnych w pułku umiejących czytać i pisać. Podobno wieczorami w koszarach
Shadrach uczył innych pisać.
Wyglądało na to, że i teraz to robi. Jed podszedł do ogniska, gdzie Shadrach Gordon
siedział w otoczeniu grupy czarnych żołnierzy. Zobaczył, że tym razem nie uczy ich
składania liter, lecz pisze im listy do domu. Jed stanął w cieniu, z dala od światła ogniska.
152
- Napisz jej, że jestem zdrów i żeby się nie martwiła - powiedział jeden z nich i patrzył z
uwagą, jak Shadrach stawia znaczki na papierze. Kiedy skończył, zawahał się, po czym
wzruszył ramionami. - To chyba wszystko. Podpisz Cuffy, a ja zrobię znak, żeby
wiedziała, że to ode mnie.
Shadrach podał mu pióro, a żołnierz imieniem Cuffy z wielkim mozołem wyrysował znak
X. Ktoś dorzucił drew do ogniska. Płomienie strzeliły w górę, oświetlając Jeda.
Natychmiast dwóch żołnierzy poderwało się z ziemi, stanęło na baczność i zasalutowało
w sposób, który przyniósłby chlubę kadetowi z West Point.
Kiedy inni poszli za ich przykładem, Jed wstąpił w krąg światła, odpowiedział na salut i
rozejrzał się po zgromadzonych.
- Spocznij.
Rozluznili się, lecz nie do końca. Ochotnicy zawsze będą się czuć niepewnie w
obecności oficera.
- Nie zostało wam może trochę kawy?
- Tak jest, majorze. - Błyskawicznie pojawił się kubek z parującym płynem. - Jest czysty.
Jeszcze z niego nie piłem.
Jed chciał coś powiedzieć, lecz rozmyślił się i tylko skinął głową.
- Dziękuję, żołnierzu.
- Nie ma za co, panie majorze.
Wskazał filiżanką na papier w ręku Shadracha.
- Widzę, że piszecie listy do domu.
- Wujek... to znaczy szeregowy Gordon pisze mi list do żony-wyjaśnił Cuffy. - Ona nie
umie czytać, ale pracuje dla białych państwa i może oni go jej przeczytają. Ja... ja
pomyślałem, że list ją uspokoi, na wypadek gdyby... no na wszelki wypadek.
- Ja też dziś napisałem list do moj ej córki Diany - powiedział Jed. -Od tygodnia się do
niego zabierałem, ale dziś uznałem, że... nie powinienem tego odkładać. Diana mówi, że
kiedy dostaje ode mnie list, wie, że musiała być jakaś bitwa. Każdy żołnierz, bez względu
na rangę, w taką noc jak ta, myśli o rodzinie.
- To prawda - Cuffy uśmiechnął się z wdzięcznością. Jed przełknął łyk gorącego naparu.
- Dobra kawa.
- Wujek Shad ją zaparzył - odezwał się któryś.
- Tak myślałem. - Poszukał wzrokiem Shadracha.
117
Ten mężczyzna miał najłagodniejsze, najmądrzejsze oczy, jakie widział w życiu. Była w
nich jakaś dziecięca ufność, lecz także inteligencja. Tak, bezsprzecznie inteligencja. Jed
podejrzewał, że Shadrach doskonale wie, po co on tu przyszedł. Na swój sposób chciał
ich uspokoić,
153
że w wigilię bitwy wszyscy żołnierze doświadczajątych samych wątpliwości i niepokojów.
- Dla żołnierza nie ma nic lepszego jak kubek dobrej kawy - rzucił od niechcenia.
- To prawda - odezwał się czyjść głos.
- Prawdą jest, że... dobrzy z was żołnierze. - Utkwił wzrok w kubku, czując, jak narasta
wokół niego cisza. - Wielu ludzi uważa, że nie zasługujecie na noszenie niebieskiego
munduru.
- A pan jak uważa, majorze? - zapytał Shadrach.
- Jutro rano, kiedy będziemy forsować rzekę, nie będzie miało znaczenia, co ja sądzę.
Tylko co wy sądzicie. Sami odpowiecie sobie na to pytanie. - Dopił kawę i oddał pusty
kubek właścicielowi. - Powodzenia. .. i dobrych łowów.
Po odejściu majora przez kilka minut słychać było jedynie trzask płomieni.
- Jak myślisz, wujku, jak będzie jutro? - przerwał ciszę Ike.
- Głośno - padła zwięzła odpowiedz.
- Tak - zaśmiał się któryś. -1 to porządnie.
- Jedno wam powiem - powiedział Cuffy. - Tym rebeliantom, czy to czerwonym czy
białym nie spodoba się widok Czarnych z karabinami. %7ładen z tych panów nie okaże
nam litości. %7ładen.
- Jesteśmy dla nich zbiegłymi niewolnikami - rozległ się czyjś głos. - A ja nie jestem już
niewolnikiem. Jestem żołnierzem.
- Brawo, chłopcze! - mruknął z aprobatą Shadrach.
O świcie Lije dostrzegł maszerujący w długiej kolumnie Pierwszy Pułk Czarnych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]