[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najwyrazniej zamierzali dalej ostrzeliwać planetę.
- Co to za pomysły? - mruknął zrezygnowany Han. - I to jeszcze zanim zdążyłem zjeść
obiad!
Shadowspawn spuścił szkarłatną kryształową klingę na głowę Luke a z wdziękiem
wymachującego młotem kopacza przyprawy. Luke bez trudu odparował ten cios, chociaż
kosztowało go to trochę wysiłku. Kiedy klingi obu mieczy się zetknęły, we wszystkie strony
strzeliły oślepiające zielone i szkarłatne iskry, a w powietrzu uniosła się woń ozonu.
A co najdziwniejsze, mniej więcej dziesięciocentymetrowy kawałek klingi miecza
Shadowspawna, cały czas płonąc krwistym blaskiem, odłamał się i upadł z cichym stukotem u stóp
młodego Jedi.
- Alchemia Sithów, hm? - zadrwił Skywalker.
Shadowspawn warknął i zadał drugi cios. Luke uskoczył pół kroku w bok, a klinga minęła
jego głowę o włos i wbiła się w kamienne dno pieczary obok jego buta. Shadowspawn wyszarpnął
miecz ze skały i znów zadał cios.
Luke ponownie przeniósł ciężar ciała na drugą stopę - tylko na tyle, żeby uniknąć ciosu.
Czarny Lord skoczył ku niemu i zamierzył się mieczem zza głowy. Kryształowa klinga zostawiła w
powietrzu smugę ognia.
Skywalker wykonał obrót, ale nie zadał ciosu, bo wciąż jeszcze nie zdążył się zorientować,
jakim stylem walczy Shadowspawn. Czarny Lord bił się tak, jakby tylko słyszał o pojedynkach na
świetlne miecze, ale nawet nigdy żadnego nie widział. Luke uznałby pewnie nieporadność
przeciwnika za zabawną, gdyby nie wyczuwał narastającego zagrożenia w Mocy. Było coraz
silniejsze, a jego cień sięgał w przyszłość młodego Jedi.
Zagrożenie nie miało jednak nic wspólnego ze śmiesznym mężczyzną, nieporadnie
wymachującym zabawnym mieczem. Czarny Lord tak się dziwnie nazywał...
Chwileczkę, pomyślał Luke. To dziwne nazwisko, Shadowspawn... Lord Shadowspawn...
Wysłał myśli do Mocy, żeby wyostrzyła jego postrzeganie. Jego świadomość zaczęły
szturmować fale mroku, strachu i przewrotności... im bardziej ten napór się nasilał, tym mocniej
Luke upewniał się w swoim przekonaniu.
To od początku miał być nieuczciwy pojedynek.
Lord Shadowspawn... Luke otworzył szerzej oczy. Zrozumiał to równie wyraznie, jakby
sama Moc szepnęła mu do ucha. Nazwisko nie oznaczało Lorda Nasienia Cieni. W żadnym razie.
To w ogóle nie było nazwisko, ale kalambur. Lord Shadow s Pawn oznaczało Pionka Lorda
Cieni.
Przeciwnik Luke a znowu się zamachnął kryształową klingą, ale tym razem Luke nie
uskoczył.
Klinga zawisła w powietrzu, kiedy znalazła się centymetr od jego czoła.
Młody Jedi uśmiechnął się i odsunął od miecza, żeby móc wymierzyć precyzyjny cios
pięścią. Nie celował w szczękę ani w skroń, bo nie chciał, żeby to był konwencjonalny nokaut. Jego
pięść wylądowała dokładnie w punkcie, który wskazała mu Moc... na czole Shadowspawna, tuż nad
prawym okiem - i w momencie, kiedy głowa przeciwnika odskakiwała do tyłu, Luke wyciągnął
drugą rękę i zerwał Księżycowy Kapelusz z jego głowy. Musiał mocno ciągnąć, a kiedy wreszcie
mu się udało, usłyszał bulgotliwy dzwięk, jakby z kapeluszem oderwał się kawałek czaszki.
A wielki Lord Shadowspawn runął na dno pieczary jak holopotwór na przeciążonej planszy
do gry w dejarika.
Trupioblada holomaska na twarzy Czarnego Lorda musiała być wytwarzana przez to dziwne
nakrycie głowy, bo na ułamek sekundy, zanim zamigotała i zniknęła, wyglądało to tak, jakby Luke
trzymał w garści głowę pokonanego przeciwnika. Księżycowy Kapelusz był dziwnie ciężki - na
pewno ważył ponad dwa kilogramy - i na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby wykonano go z
karbonitu, zamarzniętego wokół skomplikowanej siatki krystalicznej jakiegoś minerału, może
takiego, z jakiego wykonano miecz Shadowspawna... Strzępy kryształu kończyły się w dole
cienkimi włóknami, których końcówki były wilgotne... od krwi.
A mężczyzna, który leżał skulony u stóp Skywalkera, wcale już nie wyglądał jak
Shadowspawn. Jego głowa broczyła krwią, wypływającą z setek maleńkich ran, pozostawionych
przez kryształowe włókna Księżycowego Kapelusza. Widoczna przez tę krew skóra głowy była
ciemna jak stymkafeina, a kiedy Luke uniósł głowę przeciwnika, zobaczył oczy w niezwykłym
odcieniu błękitu.
- Zabij mnie - wychrypiał mężczyzna. - Skywalker, musisz mnie... zabić.
- Nieprawda - sprzeciwił się Luke. - Muszę cię uratować.
- Za pózno... już jest na to za pózno. - Nieznajomy mówił z akcentem, którego Luke nigdy
dotąd nie słyszał, a jego głos nie był już wcale podobny do posępnego pomruku Vadera, który
wydobywał się dotąd z gardła Shadowspawna. - Zabij mnie... a pózniej siebie. Jeżeli tego nie
zrobisz, staniesz się mną...
- Nie ty pierwszy się mylisz co do mojej przyszłości. - Luke przyklęknął obok niego na
jedno kolano. - Kim naprawdę jesteś? - zapytał.
- Możesz nazywać mnie Nickiem. Myślałem, że ty... - Mężczyzna zakasłał lekko i
uśmiechnął się bez radości. - Czy jesteś krewnym... Anakina Skywalkera? On... wykurzył mnie bez
chwili zastanowienia.
- No cóż, jestem - przyznał Luke. - Ale nie stałem się człowiekiem takim jak on.
- Wielka szkoda... przydałby mi się teraz taki ktoś.
- Może wszyscy nosimy to w sobie? - zastanowił się młody Jedi. - Dasz radę wstać?
- Jasne, chłopcze, jasne. Któregoś dnia... - leżący mężczyzna spojrzał w kierunku wylotu
tunelu, gdzie stojący półkolem szturmowcy zdążyli opuścić blastery. - Nie strzelają - zauważył. -
Dlaczego nie otwierają ognia?
Luke zmrużył oczy i wpatrywał się w nich chwilę, po czym wzruszył ramionami.
- Może dlatego, że wygrałem - powiedział.
- Co takiego?
- Co pamiętasz ze swoich słów? - zapytał młody Jedi. - Powiedziałeś im, że jeżeli cię
pokonam, mają słuchać moich rozkazów.
- Och, pamiętam... Chodzi tylko o to... - pokręcił głową że niezupełnie byłem sobą.
- Zdążyłem się tego domyślić - odparł oschle Luke. - Ale jeżeli nawet mieliśmy szczęście,
oni go nie mieli. - Wstał i wymierzył klingę swojego miecza w stronę dwóch najbliżej stojących
żołnierzy. - Ty i ty - rozkazał. - Chodzcie tu i pomóżcie temu człowiekowi wstać. To rozkaz.
Nie wahając się ani chwili ani nie patrząc na siebie, żołnierze przewiesili przez plecy
karabiny i weszli na skalny most.
- To nie może być takie łatwe... - mruknął Luke.
- Masz rację - odparł rzekomy Lord Shadowspawn, a w rzeczywistości Nick. - Posłuchaj...
to nakrycie głowy. Postaraj się zrozumieć. To urządzenie jest dziełem alchemii Sithów.
- Czy rzeczywiście istnieje coś takiego jak alchemia Sithów? - zapytał Luke. - To nie miała
być część przedstawienia?
- Popatrz na moją głowę, Skywalker - odparł Nick. - Czy ta krew wygląda, jakbym tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]