[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mój stary junkers naprawdę wymaga szybkiej naprawy, ja zaś od dwóch tygodni nie
mogę się doprosić tych z Bagatela trzynaście. Zwodzą mnie i zwodzą, obiecują, a gaz
ulatnia się coraz bardziej.
- No to do roboty, Cegiełka! - zaordynował sierżant. - Gdzie masz te klucze?
Szweda, francuza i tego tam, siódemkę płaską!
Zniknęli we wnętrzu łazienki.
Po chwili do Tani i Ryszarda doleciał charakterystyczny łoskot rozbieranej instalacji.
- %7łeby mi tylko domu nie wysadzili w powietrze - zaniepokoiła się Tania.
- Nie martw się, serce. Oni znają się i na tym fachu. Potrafią wszystko naprawić.
Usłyszeli mocne przekleństwo chyba głos Cegiełki. Kapral wychynął z wnętrza
łazienki w usmarowanym już na czarno uniformie. Sadzę miał także na twarzy i na
rękach.
- Otwór wentylacyjny prawie w stu procentach niedrożny - oświadczył ponuro. -
Wiedziała pani o tym? To groziło zaczadzeniem lub eksplozją gazu! Przyszliśmy
naprawdę w ostatnim momencie!
- A ten piecyk to kompletny szmelc - dorzucił Paprotka z głębi łazienki.
Jeśli to prawda, to łaziebne igraszki sprzed godziny mogły zakończyć się tragicznie.
Niechęć Wirskiego do przedsiębiorstwa gazowniczego znalazła potwierdzenie w
konkretnych faktach.
- Panowie - zaapelował Wirski - róbcie ten piecyk, ale nie zapominajcie o głównym
celu waszej wizyty. Broń miejcie w pogotowiu! Oczy i uszy otwarte.
- Tak jest, kapitanie!
Pracowali jeszcze dobry kwadrans.
Kolejny dzwonek był równie filuterny jak pierwszy: dwa długie, dwa krótkie.
- A to kto? - zdziwił się kapitan, który zdążył w międzyczasie przywdziać mundur i
przypasać kaburę pistoletu.
114
Twarz gospodyni oblała się rumieńcem.
- Myślę, że to major Kowadło.  powiedziała wyraznie speszona.
- Więc to tak! Więc jednak stały gość na Partyzantów! - przemknęło mu przez głowę.
Nie było przecież czasu na dalsze dywagacje.
- Już idę, majorze! - krzyknęła i pobiegła otworzyć.
W drzwiach stał Kowadło, w cywilnym płaszczu i pięknym nowym kapeluszu.
W ustach trzymał papierosa, pod pachą jakieś zawiniątko. Przywitał się szarmancko
z Tanią, powiesił kapelusz na wieszaku, a zawiniątko położył na szafce pod lustrem.
Tania wyciągnęła rękę po jego płaszcz.
Kowadło zawahał się, ale w końcu płaszcz powędrował śladem kapelusza.
Zawisł tuż obok płaszcza kapitana namacalnego dowodu obecności przeciwnika.
Kowadło spojrzał na zegarek: dochodziło wpół do ósmej.
Westchnął głęboko, zabrał zawiniątko z szafki i energicznym krokiem wszedł do
saloniku Tatiany.
Ubrany był w niedzielny prążkowany garnitur i nowe, czarne półbuty.
Spostrzegłszy gotowego do wyjścia kapitana (jego mundur silnie kontrastował z
dezabilem Tatiany), powiedział:
- Czyżby kapitan Wirski opuszczał już przybytek rozkoszy?
Nie było to eleganckie, ale zanim kapitan zdążył stanąć w obronie czci swej
wybranki, Kowadło dorzucił:
- Do spotkania ze mną została jeszcze kupa czasu. Może się napijemy? - rozwinął
pakunek, z którego wychynęła butelka koniaku Biały łabędz, takiego samego, który
pojawił się, a potem zniknął z mieszkania Szczapy.
- Mamy swoje napitki - odpowiedział Wirski równie mało grzecznie, jak Kowadło
zaczął.
- Toć widzę, kapitanie. Ale mój jest szczególnego rodzaju. Zaraz się o tym
przekonacie!
Zabrzmiało to dwuznacznie była w tym jakaś grozba, a może żart tylko.
Wówczas z łazienki, w której dwaj monterzy wstrzymali oddechy po wejściu
Kowadły, rozległ się przerazliwy łoskot.
Usłyszeli przekleństwa, a z pomieszczenia wydobył się kłąb czarnego dymu.
Kowadło wyjął pistolet zza poły marynarki, odbezpieczył i ruszył w stronę łazienki.
W tym momencie z jej wnętrza wychynęli ludzie Wirskiego tak umorusani, że nie
tylko Kowadło, ale nawet Wirski nie byłby w stanie ich rozpoznać.
Wyższy, czyli Cegiełka, trzymał w ręku pokaznych rozmiarów francuza; niższy,
Paprotka, w lewym ręku dzierżył szweda, w prawym skrywając za plecami jakąś inną
broń.
- Co się tu dzieje! - ryknął Kowadło. - Co to za ludzie?
- Monterzy z gazowni  powiedziała spokojnie Tania.  Naprawiają piecyk.
- A wy, co za jeden?  zapytał buńczucznie Cegiełka, wolną ręką wskazując na
pistolet Kowadły.
- No właśnie, z bronią do ludzi pracy!  dorzucił Paprotka i zrobił krok do przodu.
Wirski domyślił się, że sierżant trzyma za plecami nagana, więc martwił się już, czy
nie zechce zrobić z niego użytku. Paprotka nie stracił jednak przytomności i wsunął
dyskretnie broń do tylnej kieszeni drelichu.
115
- Obywatelko  oznajmił Cegiełka, wciąż celując palcem w Kowadłę trzeba będzie
wezwać milicję!
- Nie trzeba! - odezwał się Wirski. - Wystarczy, że ja tu jestem!
- O, faktycznie! - Nie dostrzegliśmy pana kapitana! - powiedzieli niemal chórem
monterzy.
Kowadło szybko schował broń do kabury pod lewą połą marynarki.
- Panowie! - Wirski zwrócił się do monterów.  Tu zaszło nieporozumienie! Ten
obywatel - wskazał na Kowadłę - jest oficerem bezpieczeństwa. Przyszedł tu
prywatnie, z wizytą do tej pani, a broń wyciągnął w jej obronie, sądząc, że zagraża jej
niebezpieczeństwo.
Kowadło nie mógł nie wyczuć ironii w głosie kapitana. Warknął groznie, ale nie
wiedział, co powiedzieć.
- Jeśli tak, to co innego! Wracamy, Maniuś, do roboty - oznajmił Paprotka i zaczął
tyłem wycofywać się do łazienki.
- Panowie, co z moim piecykiem? - odezwała się Tania. - Co z łazienką?
- Zrobi się, szanowna pani!
- Zrobi do przyjazdu telewizji! - dorzucił Cegiełka.
- Jakiej znowu telewizji? Do kurwy nędzy!  ryknął Kowadło i rzucił się w stronę
Tani i Wirskiego.
To był falstart ze strony Cegiełki. Telewizja miała pojawić się w finale zajścia, w
momencie gdy mundurowi wyprowadzać będą Kowadłę. A to dopiero po odnalezieniu
kompromitujących go dowodów, odnalezieniu czegoś, co mogło mieć związek z
mołdawskim koniakiem bądz zawartością płaszcza majora, pozostawionego w
przedpokoju tuż obok okrycia Wirskiego.
- Telewizja państwowa, obywatelu majorze  wyjaśnił kapitan i podszedł do Tani,
aby na pożegnanie ucałować jej dłoń. - Robią reportaż na żywo. Na temat pracy
gazowników, którzy nie bacząc na zbliżające się święta, niosą pomoc obywatelom, jak
tych dwóch tutaj.
Jakby dla potwierdzenia słów kapitana z łazienki dobiegł kolejny łoskot, buchnęła
sadza i posypały się przekleństwa.
- Moja łazienka, Ryszardzie! Zrób coś, proszę! - jęknęła gospodyni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl