[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szpitala przez cały poranek nie widziała nieba, a pózniej na długie
godziny zamknęła się z Victoire w głębi tego bistra, w drżeniu zimnych
neonów. Jak to było możliwe, że nikt jej nie zawiadomił o nadejściu
wiosny?
Po wyjściu z bistra złapała dla przyjaciółki taksówkę. Victoire, nawet
mrużąc oczy jak żółw, była całkowicie niezdolna do odróżnienia
taksówki wolnej od zajętej. Po ostatnim do widzenia", gdy znalazła się
sama pośrodku ulicy, poczuła nagły przypływ niewytłumaczalnej
radości. Czasami po przebudzeniu wstępuje w nas ta bezsensowna
euforia i trzeba dobrej chwili namysłu, by odnalezć jej przyczynę. Jeanne
nie miała czasu się zastanawiać. Zresztą, co ją obchodziły przyczyny tej
radości. W im bardziej nieoczekiwany sposób się pojawiała, tym była
silniejsza i tym więcej było w niej rozkoszy. Wiosna otuliła ją od stóp do
głów. Poczuła wtedy, jak mocną nicią wiążącą jej życie w całość, ale
dość delikatną, by nigdy jej nie krępować, była jej przeszłość. Dawniej,
w oknie swego pokoju w Lyonie oczekiwała z całą siłą marzeń nadejścia
miłości i mężczyzn. Dziś już wiedziała, że jej ciało nigdy nie zazna
ograniczeń.
Zobaczyła go z daleka, gdy zbliżał się pod arkadami szpitala. Szedł
bez pośpiechu, poruszając rękami w rytm kroków. Gdy przechodził ze
RS
108
światła dziedzińca w cień filarów, jego jasne włosy rozbłyskiwały na
chwilę, wkrótce zaś tonęły w ciemności jak girlandy żarówek
obramowujących swym migotaniem taneczny parkiet. Może dlatego z
taką uwagą obserwowała jego nadejście? Nie, nie tylko z powodu jego
zbyt bladych włosów. Ten człowiek wydawał się całkiem obcy w
miejscu, w którym się znalazł. Nonszalancja jego kroków w połączeniu z
rytmicznym ruchem ud nie miała nic wspólnego ze zwykłym pośpiechem
laborantów, pielęgniarek ani odwiedzających. Tymczasem, i to jeszcze
zanim mogła rozróżnić rysy jego twarzy, obcy wzbudził w niej jedno z
tych głębokich odczuć, jakie może wywołać tylko wspomnienie lub
złudzenie. Było to jak jedna z tych melodii, które wywołują tak mocne
poruszenie, że wydaje się, iż odegrały wielką rolę w poprzednim życiu.
Jak inaczej wytłumaczyć ten rozkoszny szloch, wzbierający w głosie
Alfreda pod koniec pierwszego aktu Traviaty"?
Tej miłości, która biła z całego wszechświata, Tajemniczy ołtarz,
Krzyż i słodycz w sercu.
Niepowstrzymany szloch, gdy Violetta odpowiada, próbując
odepchnąć tę miłość, która ogarnia ją wbrew niej samej:
Jak zawsze wolna,
Chcę przelatywać od jednej do drugiej radości
Chcę, by me życie upłynęło na ścieżkach przyjemności.
Wkrótce Violetta zostanie pokonana i po raz ostatni krzyknie, la
ultima:
Jak zawsze wolna,
Chcę przelatywać od jednej do drugiej radości
Chcę, by me życie upłynęło na ścieżkach przyjemności.
Szaleństwa!
Rozkoszy!
Rozkosz, rozkosz! Rozkosz aż do szaleństwa, rozkosz aż do
śmiertelnego spazmu. To muzyka wiecznej pamięci i śpiew, który
wybucha wewnątrz siebie, zbyt obcy i zbyt własny. Jestem śpiewaczką i
jestem śpiewem. Od zawsze. Na zawsze. Wolna chcę... rozkoszy,
rozkoszy! Skąd to wzburzenie? Skąd ten śpiew i skąd ten człowiek, zbyt
obcy i zbyt własny? Z pewnością są piękniejsi. Dlaczego właśnie ten?
Może dlatego, że tak go kochałam w poprzednim życiu, które wcale nie
jest tylko snem. Kochałam go tak, że do dziś czuję tchnienie jego
namiętności.
Jeanne przystanęła, by mu się lepiej przyjrzeć. Gdy był o parę metrów
od niej, powiedziała: Dziękuję. Po prostu dziękuję. Znajdował się
RS
109
właśnie ukryty w półcieniu filaru i Jeanne, którą oślepiły nagle promienie
słońca, poczuła ochotę, by się odwrócić i sprawdzić, do kogo to dziękuję
może być skierowane. Ale gdy znów znalazł się w świetle, zobaczyła, że
oczy nieznajomego patrzą wprost na nią i że to dziękuję, które teraz
powtarzał, było przeznaczone dla niej. Zdziwienie nie pozwoliło jej
odpowiedzieć natychmiast. Spojrzenie mężczyzny było proste i jasne, tak
jak to sobie wymarzyła, ale to jego dziękuję było tak nieoczekiwane, że
Jeanne powstrzymała swój naturalny impet. Dlaczego ją tak zaczepiał?
Sekundę pózniej to ona bez ostrzeżenia weszłaby w jego życie. Jeanne
nie lubiła, kiedy ją wyprzedzano.
Nie rozumiem powiedziała tonem wymuszonej obojętności.
Jestem idiotą wykrzyknął śmiejąc się i uderzył się w czoło
zaciśniętą pięścią. To normalne, że nie rozumie pani idioty. Jednak
proszę pozwolić idiocie się przedstawić: Niels Morgensen, którego
idiotyzm, dzięki pani trosce, może być żywy do dziś!
Niels Morgensen, Niels Morgensen! Ten blond olbrzym z figlarnym
spojrzeniu był Nielsem Morgensenem, człowiekiem, któremu kiedyś
całymi dniami próbowała zaszczepić nadzieję. Nie chciał uwierzyć w
powodzenie operacji. Ze skamieniałą twarzą i spojrzeniem zmokniętego
psa oczekiwał wtedy śmierci z cichą rezygnacją. Na nocnym stoliku
położył sztylet i nawet zadał sobie trud zawinięcia jego ostrza w wielką
kraciastą chustę. Jeśli pielęgniarka przez nieuwagę go przesunęła, on,
który nigdy się nie skarżył, rzucał się, wydając coś w rodzaju głuchego
jęku. Sztylet towarzyszył mu od dzieciństwa, a na rękojeści wyryte było
jego imię. Nigdy nie będę mógł łowić ryb ani polować. Po co żyć?
powtarzał z oczyma utkwionymi w sztylecie. W Norwegii, wyznał
Jeanne w przededniu operacji, ten, kto nie ma już siły utrzymać swej
broni w ręku, kładzie się, by umrzeć. To proste, prawda?
Jej rozmówca, zarazem nieśmiały i zuchwały, nalegał:
Pani sobie mnie nie przypomina, nieprawdaż? To normalne, to już
prawie trzy lata.
Sposób, w jaki się przedstawił, skłonił Jeanne do uśmiechu, ale nic nie
odpowiedziała. Zadowoliła się oglądaniem go od stóp do głowy, na co
potrzeba było, biorąc pod uwagę jego posturę, dość dużo czasu. Czyż nie
padła ofiarą złudzenia? Czy ten olbrzymi chłop naprawdę nosił od piersi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]