[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyniosę się stąd pod byle pretekstem, zanim tata wróci do domu.
Maddy otarła łzę z policzka, nie odrywała wzroku od Pilar.
- Dlaczego?
- Bo jego też nie chcę ranić.
Maddy pociągnęła nosem, nachmurzyła się.
- Dasz mi łyka?
Pilar bez słowa podsunęła dziewczynie espresso. Ta zmarszczyła nos, ale wzięła
małego łyka do ust.
- Koszmar. Jak można to pić?
- Lepsze będzie w tiramisu.
- Może tak. - Maddy odsunęła z powrotem filiżankę. - No to spróbujmy.
- O NIE. - David położył rękę na ramieniu Pilar, zanim ta zebrała naczynia. - Mamy
taką zasadę: kto gotuje, ten nie sprząta.
- Rozumiem. Chętnie się zastosuję.
- I kolejna zasada. Tata wyznacza delegata. Theo i Maddy z rozkoszą zajmą się
naczyniami.
- Wiadomo. - Maddy ciężko westchnęła. - A ty?
- A ja spłacę częściowy dług za tę wyborną kolację, zabierając kucharkę na spacer. - I
sondując reakcję dzieci, pocałował serdecznie Pilar. - Odpowiada ci to?
- Trudno narzekać.
Chętnie z nim wyszła w ten cudowny wiosenny wieczór.
- Sporo tego zostało jak na dwoje nastolatków.
- Praca uszlachetnia.
Odwrócił ją do siebie i przyciągnął, kiedy zbliżyła do niego usta.
- Niewiele mieliśmy ostatnio czasu dla siebie. Czasem wieczorem wyglądam przez
okno i widzę u ciebie światło. Wtedy chcę ci powiedzieć, żebyś się nie martwiła, ale wiem, że
będziesz, dopóki to się nie skończy. Wszyscy się zamartwiamy.
Położyła mu głowę na ramieniu.
- Jeżeli to pomoże, łatwiej mi z tobą u boku.
- Pilar, wynikły pewne kłopoty w firmie we Włoszech. Pewne rozbieżności w
księgach, które wyszły na jaw przy kontroli. Może będę musiał pojechać tam na kilka dni.
- Dzieci mogą zamieszkać z nami. %7łebyś się nie martwił o nie.
- Wiem. - Tereza już postanowiła, że na czas jego nieobecności dzieci przeprowadzą
się do Willi. - Ale ciebie też nie chciałbym zostawiać. Pojedz ze mną.
- Och, Davidzie. - Aż poczuła podniecenie na tę myśl. - Oczywiście, chętnie. Ale
szybciej i lepiej wszystko załatwisz, jeżeli zostanę tu z twoimi dziećmi.
- Musisz być taka praktyczna?
- Wcale nie chcę - powiedziała cicho. - Wolałabym zgodzić się na wszystko, czuć się
młodo, beztrosko, tryskać naiwną radością. - Obróciła się na pięcie. - Kochać się z tobą w
wielkim łożu w castello. Jak to wszystko już minie, wróć do mnie z tą propozycją.
Coś w niej jakby puściło, odtajało.
- Zgłaszam się z nią już teraz. Pojedzmy do Wenecji, jak się to wszystko skończy.
- Dobrze. - Wzięła go za ręce. - Kocham cię. Davidzie. Zastygł w bezruchu.
- Coś ty powiedziała?
- %7łe cię kocham. Przepraszam, jeśli to za dużo, za szybko, ale...
- Och, to się świetnie składa. - Porwał ją na ręce, zatoczył z nią koło. - Sądziłem, że
będę cię w sobie rozkochiwał jeszcze co najmniej dwa miesiące, co nie byłoby mi na rękę, bo
ja już cię kocham.
Przycisnęła policzek do jego policzka. Serce jej się rozpromieniło.
- Coś ty powiedział?
- Pozwól, że sparafrazuję. Kocham cię, Pilar. Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem,
zacząłem wierzyć, że los dał mi drugą szansę. - Przyciągnął ją do siebie, pocałował. - Jesteś
moja.
WENECJA nie jest miastem, które powinno się marnować na spotkania z prawnikami
i księgowymi. Wenecja to kobieta, la helia donna, elegancka, jak przystało na jej wiek, o
zmysłowych, opływowych kształtach, tajemniczych cieniach. Na jej widok, uroczej damy nad
Grand Canal, w spłowiałych kolorach starych sukien balowych, aż mu zaszumiało w głowie.
Najchętniej przeszedłby się tymi prastarymi ulicami i mostami z Pilar, kupił jej jakieś
śmieszne cacko. Albo patrzył, jak Theo pochłania lody niczym wodę, słuchał, jak Maddy
wypytuje jakiegoś biednego gondoliera o dzieje kanałów.
A tu księgowy marudził dalej. I to po włosku.
- Scusi. - David uniósł rękę, przewrócił stronę potężnego opracowania. - Czy
moglibyśmy wrócić do tego punktu?
- Liczby się nie zgadzają - powtórzył Włoch, przechodząc wielkodusznie na angielski.
- Właśnie widzę. Nie zgadzają się rozliczenia różnych wydatków poza granicami
kraju. Zdumiewa mnie to, signore, ale jeszcze bardziej zdumiewa mnie rachunek
Cardianilego. Zamówienia, dostawy, stłuczki, pensje, koszty - wszystko skrupulatnie
zapisane.
- Si. Tutaj wszystko się zgadza - zaręczył księgowy.
- Najwyrazniej. Tyle że firma Giambellich nie ma klienta o nazwisku Cardianili.
Włoch zamrugał.
- Czyżby omyłka?
- Oczywiście, że omyłka. - David obrócił się z fotelem. - Signore, przejrzał pan
dokumenty, które panu dałem?
- Tak jest - potwierdził.
- I nazwisko osoby obsługującej tego klienta?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]