[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Postąpił krok i rozchylił gałęzie.
 Gdzie jesteś? Halina, odezwij się!
Na wiśni siedział ptak z czerwonym krawatem, niespokojny przestępował z nóżki na
nóżkę i wołał:
 Tu, tu! Po co to! Po co to! Oj, oj, oj! Juuuu...
Tadek obszedł cały ogród i podwórze, lecz Haliny nie było nigdzie. Zajrzał do piwni-
cy, ale i tam jej nie zastał. Wyszedł na ulicę. Jezdnia i chodniki błyszczały od wody po-
wleczonej słońcem.
 Na pewno już jej nie zobaczę  myślał. I nagle przejęła go ostra tęsknota za
Jędrkiem. Jak mógł oddać go do sierocińca!
 Muszę go stamtąd zabrać  postanowił.  Tylko czy Jędrek zechce wrócić?
Rozdział 10
Pociemniało. Tadek leżał na łóżku i patrzył w nieco jaśniejszy otwór. Naraz rozległy
się ciche kroki i ktoś poruszył drabiną. Uniósł się na łokciach, wstrzymując oddech.
 Tadek!  usłyszał.
Zeskoczył z łóżka. Już był na górze.
 Halina! Skąd się, tu wzięłaś? Przecież miałaś dziś rano wyjechać?
 Ale nie wyjechałam, jak widzisz.
 A rodzice?
 Pojechali beze mnie.
 Co się stało?
 Nic. Po prostu okazało się, że jestem chora, mam wysoką temperaturą i musze, zo-
stać.
 Co ci jest?  zmartwił się.
 Zachorowałam dla ciebie.
Wziął jej rękę i szybko podniósł do ust.
 Jesteś taka dobra.
 Nie mów tak  wyrwała dłoń.
 Myślałem, że nigdy nie zobaczymy się  powiedział drżącym głosem.
Usiedli na schodkach. Z ogrodu płynął zapach bzu. Od nagrzanego muru tchnęło
ciepłem. Na niebie iskrzyły się gwiazdy. Po drugiej stronie ulicy, między gałęziami
drzew, w jakimś oknie pełgało światło.
 Jak cicho  powiedział po długim milczeniu.
I dalej siedzieli bez słowa, dotykając się lekko ramionami.
Tuż nad nimi szybował nietoperz, cichuteńko popiskując w mroku.
 Chodzmy nad staw  zaproponowała.  Zaraz wyjdzie księżyc.  Będzie widno
jak w dzień.  Wzięła go za rękę.
 Byłem dziś w pobliżu dom u dziecka  zaczął, kiedy wyszli za miasto, na długą,
wysadzaną drzewami aleję spadającą ku mokradłom.  Obserwowałem Jędrka. Biegał
razem z innymi, bawił się, jakby sierociniec był dla niego prawdziwym domem.
63
 Powinieneś się tym cieszyć.
 Nie mogę. Sądziłem, że on będzie tęsknił, myślał o powrocie.
 Chciałbyś tego?
Dłuższą chwilę nie odpowiadał.
 Nie lubię być sam  rzekł wreszcie.  Teraz i mnie ta piwnica wydaje się okrop-
na. Ubiegłej nocy słyszałem jakieś kroki nad sobą. Ktoś przesuwał cegły. Bałem się, i to
chyba po raz pierwszy w życiu. Kiedy Jędrek był przy mnie, nie lękałem się niczego.
Sprawiało mi nawet przyjemność wyjść o północy na podwórze, siąść na pniu, patrzeć
w niebo i słuchać tej wielkiej ciszy.
 Jeśli chcesz, będę przychodziła do ciebie. Zawsze mogę wymknąć się, kiedy ciotka
zaśnie, tak jak dziś. Zamykam się na klucz od środka i wydostaję oknem. Zupełnie jak
w książkach, prawda?
 Nie wiem. Nie znam książek.
 Ale chyba lubisz czytać?
 Do tej pory nie lubiłem. Zawsze miałem co innego do roboty.
 A dla mnie świat w książkach bywa ciekawszy i lepszy niż ten prawdziwy. Bardziej
go rozumiem i kocham.
 Posłuchaj  zatrzymał się.
W dali silnie i jednostajnie śpiewały potężne żabie chóry.
 Słyszałeś o topieliskach? Podobno jest ich tu pełno i można utonąć.
 To bajki  oznajmił stanowczo.  Błota o tej porze tak zarastają trawą, że bez
obawy można po nich spacerować. Uginają się tylko jak pierzyna, i to wszystko. Nie bój
się, znam dobrze te pustkowia.
Pod drzewami leżał gęsty cień, odruchowo dotykała jego ręki, aby czuć się pewniej.
 Okropnie wrzeszczą te żaby. Tyle ich i tak blisko. Właściwie  mówiła nieśmiało
 brzydzę się żab. Za nic w świecie nie wzięłabym najładniejszej z nich do ręki. Kiedyś
szłam przez las. Zaczepiłam włosami o gałąz i taka mała zielona żabka siedząca na liściu
spadła mi na włosy. O mało nie zemdlałam. Raz niechcący zdradziłam się z tym swoim
lękiem przed kolegami w szkole. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo mi dokucza-
li. Poczynając już od następnego dnia, co dzień miałam żabę w tornistrze albo w bu-
tach, w worku z kapciami, to znów w kieszeni płaszcza. Wolałam chodzić na wagary.
Nienawidziłam tych wszystkich chłopaków i nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się
nade mną znęcają. A jaki ty byłeś w szkole? Czy taki sam?
Trzymał ją za przegub dłoni i nie odpowiadał. Dopiero kiedy powtórzyła pytanie,
odchrząknął i rzekł cicho:
 Taki sam.
 Nie!  zaprzeczyła.  Ty nie mogłeś być taki! Pamiętam, kiedyś strasznie się roz-
płakałam, prosiłam, a oni tylko się śmieli. Ty byś mnie na pewno zrozumiał.
64
 Staw już niedaleko. Teraz będzie podmokły teren. Uważaj, można się pośliznąć.
Pod stopami chlupotało i coś jakby odskakiwało spod nóg.
 Tu są tysiące żab  szepnęła.
 Może chcesz wracać?
 Nie. Z tobą nawet nie boję się tak.
Szli wsparci o siebie ramionami. Znów grunt się nieco podniósł, a wkrótce potem
zobaczyli rozległą taflę wody. Tu już nic nie tłumiło żabiego rechotu. Wydobywał się ze-
wsząd, bliski, chropawy, natarczywy.
 To przypomina mi jakiś okropny sen. Nawet gwiazdy gdzieś znikły i księżyc
 powiedziała tuląc się do niego.
Nagle przestał słyszeć rechot żab, tylko w skroniach i w uszach huczało mu tętno.
 A jednak dobrze mi tutaj.
Ona również miała zmieniony głos. Każde jej słowo brzmiało ostro i nienaturalnie.
Mijały całe kwadranse. Otaczała ich ciemność i te żaby niegrozne, ale podchodzące
jakby coraz bliżej i bliżej. On pierwszy odzyskał panowanie nad sobą.
 Wracamy?  zapytał.
I nagle te słowa odczarowały cały świat. Znów poczuli się zwyczajnie, zetknęli się
w ciemności rękami. To nie był okropny sen, ale ziemia nad brzegiem stawu. Pomimo
pochmurnego nieba dostrzegli kontury krzewów i drzew, ujrzeli odblask lustra wody
i zarysy brzegu. Wyogromniałe żabie wołania przycichły i zmalały. Nie były to już na-
pierające, przerażające swoją niesamowitością żabska, ale zwykłe, ukryte gdzieś w bło-
cie i zaroślach żaby, rechoczące monotonnie.
 Przyjdziemy tutaj w dzień albo tuż przed zachodem słońca, kiedy będą wszyst-
kie kolory.
Skądś pojawiły się komary. Całe stada. Brzęczały dookoła nich, czepiały się twarzy,
rąk, zapuszczały swoje żądła przez ubrania.
 Uciekajmy. Zjedzą nas!  zawołała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl