[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale bimber z Czerniawy dobry. Ty nie powiesz, że nie, Pradera.
Bimber jest potęga, Peresada. Potęga. Idę do chałupy, bo zimno. Dobranoc,
Peresada.
Dobranoc, Pradera. Zpij ty z aniołkami.
Nie wiem, czy spałem z aniołkami. Nie wiem co mi się śniło, jeśli w ogóle śniłem.
Jeśli śniłem, to prędzej z demonami niż z aniołkami. Przewaga tych pierwszych w moich
snach jest druzgocąca. Demonicznie miażdżąca. Ale jeszcze przyjdą do mnie sny sielskie
anielskie. Jeszcze ja kiedyś doczekam się.
Na razie doczekałem soboty, a po sobocie niedzieli. W sobotę zszedłem trochę
wcześniej ze zrębu i pojechałem na pożyczonym rowerze do Hopli wrzucić trzy listy do
Gałązki Jabłoni i ogolić się u tamecznego fryzjera. Dwa tygodnie nie goliłem się i brodę
miałem nie jak Marks czy Engels, ale jak na mnie dosyć sporą. I nawet ładnie mi było z
tą brodą, ale za mocno swędziało i szczypało mnie. Po ogoleniu się wpadłem, gładkolicy,
do Hoplanki , gdzie ubiegłej soboty spiłem się jak bąk i urwał mi się film, czyli nić
Ariadny. Zjadłem dwa talerze rosołu złotej myśli jedzenia, które podała mi znajoma
kelnereczka, kręcąca pośladkami, i potem pojechałem do Bobrowic. Oddałem rower i
wpadłem do remizy Och. Straży Pożarnej na dziecięcą zabawę tam się odbywającą.
Mamusie stały pod ścianami albo siedziały na ławach, dzieciarnia hulała po sali, tupiąc i
szurając nogami, a tatusiowie, korzystając ze swobody, pili piwo w sklepie.
Zatańczyłem z Grażynką, trzynastoletnią córką leśniczego, którą bardzo lubiłem, i
która mnie też bardzo lubiła. Przychodziła po szkole do mnie na zrąb ze swoim
ulubionym psem Kazanem i piekła kartofle w ognisku. Przyniosła mi raz w kociołku
bigos, a drugi raz kawał pieczonej sarniny. Można było zwariować, takie to było dobre.
Byłbym ostatnim łobuzem, a nie szlachetnym zwierzęciem, gdybym w tym miejscu nie
podziękował Grażynce za jej przyjazń dla mnie i nie życzył jej w dalszym życiu
wszystkiego najpiękniejszego.
Zatańczyłem więc z moją przyjaciółką Grażynką dwa kawałki : polkę i fokstrota, i
potem poszedłem na scenę, gdzie na harmonii zajewaniał z lekka jak zawsze podpity
Władek Trynkos, a w bęben walił zezowaty Borys. Jedno oko miał na Maroko, a drugie
na Kaukaz. Ale w bęben trafiał Borys bezbłędnie. Dwuosobowa ta orkiestra spisywała się
wspaniale. Władek Trynkos co raz to odwracał kciuk paznokciem w dół i przejeżdżał nim
błyskawicznie po całej klawiaturze harmonii, od wysokich tonów do niskich i odwrotnie.
Borys też się nie oszczędzał. Walił w naciągniętą oślą skórę bębna, że tylko dudniło, a
pałeczkami, to w metalowe okucia instrumentu, to w talerz czyneli, przytrzymując go
lewą ręką, żeby się nie wymykał. Paliłem papierosa i patrzyłem na tańczącą dzieciarnię.
Przyjemny był widok i radosny. Cieszył oczy i cieszył serce, i cieszył duszę wiecznie
czymś zbolałe. Zawsze coś boli i boli i boli. Zawsze. I wszystko mnie bolało. Nawet kiedy
cieszyłem się, to tak mocno się cieszyłem, że aż bolała mnie ta radość. Bo nie umiałem ja
trochę się cieszyć, lekko się cieszyć, normalnie się cieszyć. Kiedy cieszyłem się, z byle
czego, to zaraz tak straszliwie się cieszyłem, że aż mnie to bolało. To jest kara, ja wiem.
Kara za przekroczenie granicy radości.
Bezkarnie nie można przekraczać pewnych granic. Są, mówię, pewne stany
graniczne jak menisk wypukły w kieliszku, których nie dane jest bezkarnie przekraczać
nikomu. Są za to kary. Za przekroczenie granicy wolności są różne kary. Aagodne i
straszliwe: od niemożności noszenia zegarka na przegubie, bo to są kajdanki, do
tęsknoty wielkiej za czymś bliżej niewiadomym. Tęsknoty dzikiej i odurzającej, jak
ubytek krwi. Nad broczącym płynie wiatr. Bierze go i sieje. To jest kara za przekroczenie
granicy wolności. Za przekroczenie granicy radości karą jest ból.
Co cię boli?
Wszystko mnie boli. Gdziebyś mnie nie dotknął, to mnie boli. Gdziebyś nie
strzelił, to trafisz we mnie.
Bolało mnie serce, bolała mnie dusza, kiedy cieszyłem się, bo straszliwie się
cieszyłem, niewysłowienie, wstrząsająco, strzeliście strzeliście i promieniście,
rozsypywałem się w proch, w pył, kroiła mi serce radość wszelka byle jaka i to bolało.
Jak może nie boleć, kiedy człowiekowi kroi się serce? Chociaż to radość przecież jest
tego przyczyną. Ale kroi serce. I jak to może nie boleć?
Po krótkiej przerwie na wypalenie papierosa Władek Trynkos wstał i zawiesił sobie
na piersiach harmonię, a zezowaty Borys zasiadł do bębna.
Biały walc! krzyknął Trynkos. Panie proszą panów!
Z początku nikt się nie ruszył, ale po chwili dwie odważniejsze dziewczynki poprosiły
do walca dwóch partnerów i po tym, pierwsze lody nieśmiałości przełamane, wszystko
poszło w tany. Do mnie na scenę wdrapała się malutka, piegowata panieneczka, siedem
czy osiem lat sobie licząca damulka, ukłoniła się ślicznie, prosząc mnie do walca.
Zatańczyłem z nią i po tańcu podniosłem ją do góry i pocałowałem ją w policzek, a ona,
buch, pocałowała mnie w nos. Potem wróciłem na scenę, bo kiwnął na mnie Borys.
Chciał, żebym mu przyniósł piwo ze sklepu.
Idz sam mówię a ja cię przez ten czas zastąpię przy bębnie.
Borys poszedł, a ja siadłem do bębna i waliłem, naciskając nogą na pedał, a
pałeczkami, takatak, takatak, po metalowych okuciach instrumentu i bing w talerz i
bang w talerz. Cieszyłem się, waliłem w bęben, dzieciarnia tańcowała, dobrze mi było, za
dobrze i od tego za dobrze aż bolało mnie serce i dusza, i tak to jest, i tak już będzie
zawsze. Nie ma na to rady. Nie ma dla mnie i nigdy już nie będzie niczego bez bólu. Ta
sprawa nie jest skomplikowana, ja ją rozumiem, to jest prosta sprawa, tylko wszystko
polega na tym, czy ja wytrzymam ten ból, który na mnie polega, czy go zniosę, bo to jest
wielki ból, straszliwy i nieodwołalny. Patrzeć bolało mnie, słuchać bolało mnie,
oddychać bolało mnie, bo zaczynałem żyć istnieniem potężnym wszechogarniającym
rozciągającym mnie: rąbałem drzewo, siedziałem przy ogniu, szedłem drogą, waliłem w
bęben i tak się czułem, jakbym był przywiązany rękami i nogami do czterech koni, które
prą: jeden na północ, drugi na południe, trzeci na wschód, czwarty na zachód. Kiedy
patrzyłem, za dużo widziałem, o, cudne straszliwe manowce. Kiedy słuchałem, za dużo
słyszałem, chóry, chóry. Kiedy oddychałem, czułem ten dziwny smak powietrza, czułem,
jak atomy bombardują mi podniebienie, słyszałem w gardle hałas, zgiełk powietrza. I
wszystko było słynne, najbłahsza rzecz, przedmiot, kubek na stole, firanka w oknie, buty
w kącie, kiwanie palcem u nogi, garnek na płocie, wszystko było słynne, ale to
niesamowicie słynne, boleśnie słynne, słynniejsze niż słynne postaci, niż słynne bitwy i
tak dalej, i każda chwila była słynna, uroczysta, rytualna, solenna, missa solemnis, missa
mirabilis, i wszystko było wzruszające, wstrząsająco wzruszające, do łez, płakać można
było bez przerwy ze wzruszenia, dzisiaj, kiedy jechałem do Hopli, zobaczyłem koło
Ośrodka Zdrowia leżące na śniegu dwie wielkie różowe cysterny i tak mnie wzruszył ten
widok, że o mało co nie wjechałem rowerem do rowu. I tak to jest, piękne to jest
.wszystko, za piękne, przerażająco piękne. Boleśnie piękne, bardzo. Nie skarżę się, mam
to, co chciałem, do czego dążyłem, do czego zmierzałem, biegłem, czołgałem się. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]