[ Pobierz całość w formacie PDF ]

okaże się możliwe. To znaczy, że oni będą nadał pilnować
miejsca zbrodni, ale pan i Ganza zajmiecie się dowodami, które
zdołają zebrać.
- Był pan w tym domu, sir. Czy tam coś jest? Cisza trwała tak
długo, że Tully zaczął się zastanawiać, czy połączenie nie
zostało zerwane.
- Musi coś być - rzekł w końcu Cunningham. - Moim zdaniem
to jakaś osobista sprawa.
- Osobista?
- Po co ktoś ryzykowałby, żeby dostarczyć list bezpośrednio do
naszego wydziału? Myślę, że chciał być pewien, że go dostanę.
Tully niekoniecznie się z tym zgadzał. Ten człowiek mógł tylko
chcieć zagrać im na nosie, udowodnić, jak blisko może się
dostać niezauważenie i bezkarnie. Ale Tully nie miał zwyczaju
sprzeciwiać się szefowi. Z perspektywy Cunninghama,
zwłaszcza po nocy spędzonej w celi, pomysł, że to jakaś
osobista sprawa, nie wydawał się wcale naciągany.
- Udało się zaangażować do tego Sloane'a? - spytał
Cunningham.
- Tak. Dziś rano jestem z nim umówiony w Quantico, przed
jego zajęciami. - Tully przypomniał sobie o śladach, które
znalezli z Ganzą na kopercie. Jeśli to sprawa osobista, może
Cunningham potrafi powiedzieć coś na ten temat. - Czy zna pan
kogoś o imieniu Nathan, kto mógłby mieć z tym związek?
- Nathan?
- Znalezliśmy odciśnięty napis na kopercie, która była w
pudelku z pączkami. To notatka, żeby o siódmej zadzwonić do
Nathana.
Zapadła cisza. Tym razem Tully wiedział, że musi zaczekać.
- Moja córka ma na imię Catherine - rzekł Cunningham, a Tully
usłyszał w jego głosie lęk. - Nazywamy ją Cather. Jej matka
uwielbia Willę Cather. Możliwe, że to było Cather?
Tully doskonale go rozumiał, ale uważał, że szef na siłę stara się
dopasować fragmenty układanki. Pamiętał napis odciśnięty na
kopercie. W powiększeniu był czytelny.
- Nie, sir. Jestem pewien, że to był Nathan. - Usłyszał
westchnienie ulgi. - Czy jest coś jeszcze, czego powinniśmy
szukać z Ganzą? - zapytał.
Czy Cunningham coś przed nim ukrywa?
- Nic poza... - Cunningham urwał. - To tylko przeczucie, ale
sądzę, że on zaatakował nie tylko w tym jednym miejscu. Są i
będą inne ofiary.
Tully zapisał sobie numer telefonu, który podał mu
Cunningham, bezpośrednią linię do jego pokoju w szpitalu w
Instytucie. Obiecał, że oddzwoni, gdy tylko dowie się czegoś
więcej. Zanim się rozłączył, zauważył na wyświetlaczu różową
kopertę. Znak, że dostał wiadomość podczas rozmowy z
Curminghamem. Wiadomość ta była od Gwen. Powiedziała, że
Maggie się nagrała, ale nic z tego nie rozumie i nie może się z
nią skontaktować. Co się dzieje? Przypominała mu też, że tego
wieczoru umówili się na kolację.
Tully dałby głowę, że Maggie rozmawiała z Gwen. Teraz będzie
naprawdę w kłopocie, że do niej nie zadzwonił. %7ładne słowa tu
nie pomogą. Co gorsza, Gwen zaproponowała, że na kolację
wpadnie do niego z pizzą. Od tygodni napomykała, że chętnie
go odwiedzi w tej jego, jak mówiła, jaskini. Może wybaczy mu,
że do niej nie zadzwonił, jeśli Tully zgodzi się na jej
propozycję.
Rozejrzał się po pokoju: buty leżały na samym środku, poczta i
brudne szklanki walały się na małym stoliku, sterty gazet
walczyły o lepsze z kurzem. Skrzywił się i zaczął wybierać
numer Gwen.
W tej samej chwili Emma weszła niepewnym krokiem z
Harveyem, który ciągnął ją do tylnego wyjścia. Miała potargane
włosy, pogniecioną piżamę, podpuchnięte oczy, jakby w ogóle
nie spała. I nagle kurz zupełnie stracił znaczenie. Dużo gorsze
było to, że jego córki i kobieta, z którą się spotykał, znajdą się
razem w ty samym domu, w tym samym pokoju.
ROZDZIAA
36
USAMRIID
Poziom 4
Ilekroć pułkownik Platt wchodził do strefy największego
zagrożenia, był zaskoczony, że wszystko wygląda tam tak
normalnie. Na zewnątrz grubych drzwi z nie-rdzewnej stali
człowiek spodziewał się, że znajdzie się
w jakimś niezwykłym miejscu. Jasnoczerwone symbole
towarzyszyły napisowi:  Nie wchodzić bez kombinezonu z
systemem wentylacyjnym". Dostanie się do środka wymagało
wstukania właściwego kodu i wielu innych procedur. Jeżeli
wszystko zostało wykonane prawidłowo, odzywał się głos i
mrugało zielone światełko oznaczające: możesz wejść.
Wszystko to, łącznie z sykiem powietrza podczas otwierania
zamka sugerowałoby, że po drugiej stronie czeka nas coś
spektakularnego. Tak więc surowy sterylny pokój powinien
wywołać zawód, Platt jednak zawsze czuł szacunek, gdy tam
wchodził.
%7łółte przewody wentylacyjne wystawały z białych ścian
przypominających obrazy Jacksona Pollocka, upstrzonych
grudkami żywicy epoksydowej. Podobne grudki widniały wokół
gniazdek, szczelnie zatykając jakiekolwiek pęknięcia. Z sufitu
zwisała lampa stroboskopowa. Alarm włączał się
automatycznie, gdy zawodził system wentylacyjny. Metalowe
szafki stały rzędem wzdłuż jednej ze ścian, długa lada przy
drugiej, zaś trzecia ściana była oszklona, z widokiem na
zewnątrz.
Platt wziął jeden z żółtych przewodów i podłączył go do
kombinezonu. Jego hełm i uszy natychmiast wypełnił szum
powietrza. McCathy prawie nie zwracał na niego uwagi. Nie
odrywał się od pracy, którą właśnie kończył. Na rękach miał
dwie pary rękawiczek. Przygotował już cztery szklane płytki i
cztery mikroskopy, jeden obok drugiego, by można było
obejrzeć pod nimi próbki.
W końcu podniósł wzrok i gestem przywołał Platta.
Położył każdą z płytek na miejscu. Potem sprawdził jeszcze,
zerkając w okulary mikroskopów, czy wszystko gra, i poprawił
ostrość.
- Od lewej do prawej! - zawołał McCathy, przekrzykując szum
powietrza, i się cofnął. Platt widział pot na jego czole. McCathy
przycisnął miękką zaparowaną część hełmu do twarzy. Powstały
na niej smugi, ale to mu nie przeszkadzało. Wskazując kolejno
na mikroskopy, mówił: - Ebola reston, lassa, marburg i ebola
zair.
Platt skinął głową. McCathy ustawił płytki z wirusami od
najłagodniejszego do najgrozniejszego. Platt bardzo liczył na to,
że okaże się, iż to ebola reston, wiedział jednak, że ten wirus nie
spowodowałby tak gwałtownego pogorszenia stanu pani
Kellennan.
- Muszę zgasić światło oznajmił McCathy z pilotem w dłoni. -
Będzie ciemno, ale nie możemy na siebie wpadać.
Platt znowu kiwnął głową. Serce waliło mu w piersi, było chyba
głośniejsze niż szum powietrza. To nie nieuchronna ciemność
spowodowała to walenie, chociaż znał naukowców, którzy
nigdy nie poddaliby się takiej próbie: połączenia klaustrofobii,
ciemności i poziomu największego zagrożenia.
 Proszę stać tam i patrzeć w te dwa mikroskopy.
- McCathy wskazał urządzenia ustawione przed Plattem.
- Ja zajmę się tymi dwoma, w ten sposób się nie zderzymy.
McCathy miał ebolę reston i lassę, jemu przypadł marburg i
ebola zair. Oby żaden z nich nie zaświecił. Niech pozostanie
kompletna ciemność.
- Gotowy?  spytał McCathy, podnosząc pilota. Platt położył
dłonie na mikroskopach, by nie szukać ich po omacku. Skinął
głową po raz kolejny.
W pomieszczeniu zapadła atramentowa ciemność. Nic me
emitowało światła. Nie paliła się żadna czerwona lampka na
monitorach, promień światła nie wpadał przez żadną szparę,
Platt nie mógł dostrzec McCathy'ego, który stał tuż obok.
Znalazł okular pierwszego mikroskopu i próbował przez niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl