[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przygnębiające wrażenie. Teraz powinno się tu roić od
robotników budowlanych.
- Przewidziałeś, jak zareaguję na ten widok - powie
działa, spoglądając znowu na Kostasa. - Myślisz, że teraz
zgodzę się na wszystko, prawda? - Drżącą ręką odgarnęła
włosy.
- Skoro szukasz wyjścia z sytuacji, jedno od razu się
znajdzie. - Obserwował ją uważnie. Podniosła wzrok
i spojrzała mu w oczy. Niespodziewanie wypuścił ją z ob
jęć i ruszył w stronę dżipa, a Shelley poszła za nim. Gdy
go dogoniła, odwrócił się i z wymuszonym uśmiechem
dodał: - Zrozumiałaś, co mam na myśli, prawda?
56 NARZECZONY Z KORFU
- To szalony pomysł - odparła drżącym głosem. -
Chcesz powiedzieć, że zgodzisz się na wznowienie robót
budowlanych, jeśli za ciebie wyjdę? Na pewno nie przy
stanę na taki układ!
- Czas nagli. Muszę wrócić do rezydencji. - Kostas
zmrużył oczy. Wsiadł do auta, pochylił się i otworzył
przed nią drzwi od strony pasażera. - Wsiadaj. Naprawdę
powinienem jechać. Kontrahent z Paryża przylatuje o...
- Popatrzył raz jeszcze na zegarek. - Będzie w willi za
piętnaście minut. Podwiozę cię do miejsca, gdzie zaparko
wałaś auto. Jeśli chcesz, pojedziemy do mnie i pózniej
dokończymy rozmowę. - Popatrzył na Shelley i widząc
jej minę, wzruszył ramionami. - Skoro nie masz ochoty...
Wkrótce się do ciebie odezwę.
- Ruszaj, bo się spóznisz na spotkanie. Wolę iść pie
chotÄ…. Auto stoi niedaleko. - Buntowniczym gestem po
łożyła dłonie na biodrach i rzuciła mu wyzywające spo
jrzenie. Z irytacją zmarszczył brwi i zacisnął usta.
- Po raz ostatni pytam: jedziesz ze mnÄ…?
- Idz do diabła! - krzyknęła.
Pomachał jej na pożegnanie, wsiadł do auta i odjechał.
Patrzyła za nim z wściekłością i ulgą. Chyba nie mówił
poważnie, gdy zaproponował jej małżeństwo w zamian za
zgodÄ™ na wznowienie prac przy budowie wioski turystycz
nej. Czy ślub miał być formą zemsty na dziewczynie, która
przed laty uważała, że nie jest dla niej odpowiednim part
nerem? Osobliwa mieszanina żądzy i pychy! Jedno było
dla niej oczywiste: wstrzymanie prac na półwyspie było
celowym posunięciem w starannie zaplanowanej grze pro
wadzonej przez Kostasa z rodziną Burtonów.
NARZECZONY Z KORFU 57
Była wściekła, bo czekała ją długa wspinaczka po stro
mym zboczu. Ruszyła w drogę, pogrążona w zadumie. Pró
bowała uporządkować myśli i wrażenia. Gdy Kostas jej do
tknął, natychmiast poczuła, że cała płonie. Mimo rozłąki
wystarczyło jedno spotkanie, by powróciła dawna tęsknota,
wszechogarniająca i pierwotna niczym rozszalały żywioł.
Wspominała z rozrzewnieniem cudowne tygodnie spę
dzone we dwoje na Korfu. Nieznajomy chłopak wrócił
następnego dnia po tym, jak uratował jacht Burtonow od
katastrofy.
- Jestem Kostas. Chodz, pokażę ci miasto. - Tak to
wszystko się zaczęło.
Odtąd całe dnie spędzali razem. Ojciec Shelley i jego
nowo poślubiona żona Paula tak byli sobą zajęci, że nie
zwracali uwagi na jej nieobecność, byle tylko zjawiała się
na jachcie póznym popołudniem. Co wieczór zabierali ją
na kolacjÄ™ do wytwornej restauracji, ale nie mieli nic prze
ciwko temu, aby pozostałe godziny spędzała w towarzy
stwie rówieśników. Ufnie szła wszędzie za Kostasem.
Jezdzili stromymi górskimi drogami na pożyczonym sku
terze albo wynajętych rowerach. Zwiedzali jaskinie i zruj
nowane twierdze, trzymając się za ręce krążyli wąskimi
uliczkami Kassiopi albo Kerkiry.
Pierwszy raz całowali się wczesnym rankiem w pustym
ogrodzie za tawerną jego ojca. Lokal był jeszcze zamknię
ty. Pamiętała, że Kostas odsunął się nagle -jakby wystra
szony, że potraktował ją zbyt obcesowo. Potem korzystali
z każdej sposobności, by się dotykać, trzymać za ręce,
wymieniać ukradkowe pocałunki. Gdy byli razem, moc
nym ramieniem obejmował ją w talii.
58 NARZECZONY Z KORFU
Oboje mieli gorące głowy, ale do niczego między nimi
nie doszło, ponieważ gwarancją bezpieczeństwa były pa
trzÄ…ce zewszÄ…d ciekawskie oczy. Nieustannie czuli na so
bie czujne spojrzenia i rzadko bywali sami. Wszędzie spo
tykali Greków, wołających:
- Jasu, Kostas!
Wszyscy go tu znali. Domyślała się, że niektórzy wy
pytują kpiąco, jak poderwał cudzoziemską pannę, ale gdy
żarty stawały się zbyt śmiałe, natychmiast je ucinał.
Pewnego dnia Kostas zaproponował, żeby popłynęli na
otoczony trzema zatokami przylÄ…dek Palaiokastritsa, gdzie
znajdujÄ… siÄ™ malownicze groty. Wczesnym rankiem przy
płynął po Shelley szybką motorówką. Przez cały dzień
opalali siÄ™, kÄ…pali w morzu i zwiedzali miejscowe atrakcje
turystyczne. To były cudowne godziny, ale pod wieczór
spotkała ich przykra niespodzianka: silnik łodzi odmówił
posłuszeństwa.
Kostas wyjął go, położył na płaskiej skale i rozmonto
wał, klnąc po grecku, na czym świat stoi. Potem złożył
starannie wszystkie elementy, ale jego wysiłek poszedł na
marne. Maszyna nie dała się uruchomić, tymczasem inni
turyści dawno odpłynęli. Shelley i Kostas zostali całkiem
sami na pustej plaży. Nadchodził przypływ, więc musieli
wdrapać się na skały i szukać zacisznego schronienia. Do
piero o świcie mogli ruszyć piechotą wzdłuż brzegu, po
nieważ w nocy pewnie by zabłądzili. Droga wiodła przez
kamieniste wzgórza i cierniste zarośla, gdzie łatwo o nie
przyjemnÄ… przygodÄ™.
Następnego dnia przed południem brudna, potargana
i wystraszona Shelley weszła po trapie na pokład Afro-
59
NARZECZONY Z KORFU
dyty". Tak nazywał się jacht Burtonów. Kostas czekał na
brzegu. Paula, niewyspana i dość bezbarwna bez codzien
nego makijażu, zerwała się z leżaka.
- Bogu dzięki, wróciłaś! - Ulga natychmiast przeszła
w irytację. - Gdzieś ty była? My tu od zmysłów odcho
dzimy! Twój ojciec dzwonił na policję, ale kazali mu
czekać do rana. Omal nie oszalał z niepokoju. Idz do niego
natychmiast.
- Wytłumaczę panu Burtonowi, co się stało, Shelley.
To moja wina. - Kostas zamierzał wejść na pokład, ale
Paula zastąpiła mu drogę.
- Ani mi się waż, prostaku! Noga oszusta i barbarzyń-
cy nie postanie na naszym jachcie. Trzymaj siÄ™ z daleka
od tej dziewczyny. Nie zasługujesz na nią. - Popchnęła
osłupiałą pasierbicę ku schodom prowadzącym do kabin.
- Jak mogłaś nam to zrobić? - syknęła jej do ucha. Skru
szona Shelley próbowała wyjaśnić, co się stało.
- Zepsuty silnik? To banalna wymówka, całkiem jak
z marnej powieści! - drwiła Paula. - Dla nas ważniejsze
jest, co zaszło potem.
- Nic! - odparła natychmiast Shelley. Gdy zajrzała do
kabiny, na ponurej twarzy ojca pojawiła się radość, ale po
chwili on również zaczął się dopytywać, co się zdarzyło
ubiegłej nocy. Bliska ataku histerii Shelley raz po raz
powtarzała swoją opowieść o niedawnych zdarzeniach,
ale było oczywiste, że nikt jej nie wierzy.
- To fatalny zbieg okoliczności. Kostas starał się na
prawić silnik, ale awaria była poważna. Noc przesiedzie
liśmy w starych ruinach, a gdy się rozwidniło, ruszyliśmy
w drogę. Trzeba było długo maszerować, ale dopisało nam
60 NARZECZONY Z KORKU
szczęście, bo pewien rolnik podwiózł nas wozem zaprzę
żonym w muła. W ten sposób dotarliśmy do miasta.
- Domagam się, żebyś powiedziała nam całą prawdę!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]