[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wzgórz i z lasów. Obok pułkownika przelatywały meldunki: silne zgrupowanie, prawie
dwukrotnie liczniejsze od naszego, ale z nieliczną artylerią; ponieważ w chwili obecnej
odczuwają ogromny brak paliwa, muszą znacznie częściej niż my korzystać z siły pociągowej
zwierząt. Wyraznie zmierzali do szarży, by poświęcając wielu żołnierzy doprowadzić szable i
bagnety między działa Włóczykijów. Mackenzie wydał odpowiednie rozkazy.
Wrogie wojska uformowały szyk w odległości jakichś dwóch kilometrów. Mackenzie
rozpoznał je przez lornetkę: czerwone chusty Madera Horse, zielono-złote proporce Dagów,
powiewające w przesyconym jodem wietrze. W przeszłości walczył z obydwoma oddziałami
ramię w ramię. Zdradą wydało mu się pamiętanie. i wykorzystanie faktu, że Ives uwielbiał szyk w
kształcie stępionego klina... W słońcu błyszczał złowrogo jeden transporter opancerzony wroga i
kilka lekkich dział polowych zaprzężonych w konie.
Rozległ się ostry głos trąbek. Kawaleria Fallona złożyła lance w pozycji na spocznij i ruszyła
truchtem. Nabierali szybkości do kłusa, galopu, aż ziemia drżała pod kopytami. Potem ruszyła
piechota osłaniana z boków przez działa. Transporter jechał między pierwszą i drugą linią
piechurów. Dziwacznie wyglądał bez wyrzutni rakietowej na szczycie i karabinów maszynowych
wysuniętych przez otwory strzelnicze. Dobrzy żołnierze, pomyślał Mackenzie. Idą w szyku
zwartym, rytmicznym, który wskazywał, że nie są to nowicjusze. Zgroza go przejęła na myśl o
tym, co ma nastąpić.
Jego obrona czekała nieruchomo na piasku. Strzały padły ze wzgórz, gdzie przycupnęli
strzelcy i obsługa mozdzierzy. Upadł jeden z jezdzców; jakiś piechur złapał się za brzuch i opadł
na kolana, ale zaraz ich towarzysze przesunęli się naprzód ponownie zwierając szyk. Mackenzie
obejrzał się na swe haubice. Obsługa czekała przy celownikach i spustach. Niech wróg znajdzie
się w zasięgu... Już! Yamaguchi, siedzący na koniu tuż za artylerzystami, dobył szabli i skierował
ostrze ku ziemi. Ryknęły działa. Ogień trysnął poprzez dym, wzniosły się tumany piasku, odłamki
sieknęły po nacierających. Działonowi od razu wpadli w rytm ładowania, celowania, strzału stale
trzy razy na minutę, kiedy to i lufy się nie niszczą, i natarcie wroga się załamuje. Ryczały konie
zaplątane we własne krwawe wnętrzności. Niewiele jednak padło. Kawaleria Madery nie
przerywała galopu. Czoło szarży było już tak blisko, że lornetka pułkownika pokazała mu twarz
jezdzca, czerwoną, piegowatą, twarz parobka, z którego zrobiono żołnierza. Usta miał
wykrzywione w okrzyku.
Aucznicy stojący za działami obrony zwolnili cięciwy. Strzały świsnęły w niebo, salwa za
salwą, zatoczyły łuk nad mewami i opadły. Płomienie i dym objęły wysuszoną trawę na stoku
wzgórz, dokąd przedostały się z dębowego zagajnika. Ludzie padali na ziemię; niektórzy wciąż
się obrzydliwie poruszali niczym owad, na którego ktoś nastąpił. Armatki na lewym skrzydle
nieprzyjaciela zatrzymały się, przesunęły lufy i plunęły ogniem. Na próżno... ale mój Boże, ich
dowódca miał odwagę! Mackenzie zobaczył, że szeregi nacierających chwieją się. Atak jego
własnej piechoty i kawalerii sunący plażą powinien ich zmiażdżyć.
- Przygotować się - rzucił do minikomunikatora. Ujrzał, jak jego ludzie zamierają w
napięciu. Działa ponownie rzygnęły ogniem.
Nadjeżdżający transporter zatrzymał się. Coś wewnątrz zaterkotało wystarczająco głośno, by
się przebić poprzez wybuchy.
Po najbliższym wzgórzu przebiegła ściana białoniebieskiego ognia. Mackenzie zamknął
oczy, na wpół oślepiony. Gdy je znowu otworzył, dostrzegł płonącą trawę poprzez błyski latające
mu wściekle przed oczami. Zza zasłony wybiegł jeden z Włóczykijów, wyjąc nieludzko. Odzież
na nim płonęła. %7łołnierz upadł na ziemię i przetoczył się. Piasek w tym miejscu uniósł się w
jednej potwornej grzebieniastej fali, wysokiej -na kilkanaście metrów, i uderzył o stok góry.
Płonący żołnierz zniknął w lawinie, która pogrzebała jego towarzyszy.
- Esperzy! - rozległ się czyjś krzyk, piskliwy i straszny, przebijający się przez chaos i
dudnienie ziemi. - Uderzenie psycho...
Trudno było w to uwierzyć, ale nagle rozległy się trąbki i kawaleria Sierry ruszyła do ataku.
Minęła własne działa i pognała ku uciekającemu w popłochu wrogowi... gdy nagle konie i
jezdzcy unieśli się w monstrualnej niewidocznej karuzeli i z trzaskiem łamanych kości runęli
znowu na ziemię. Drugi szereg kawalerzystów załamał się. Konie cofnęły się waląc przednimi
kopytami w powietrze, zawróciły i pomknęły we wszystkich kierunkach.
Powietrze wypełniło straszliwe basowe brzęczenie. Mackenzie widział wszystko wokół
siebie jak przez mgłę, jak gdyby mózg jego odbijał się o ściany czaszki. Po wzgórzach przebiegła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl