[ Pobierz całość w formacie PDF ]

radości.
Kieron koniecznie chciał się dowiedzieć czegoś o Carlitosie. Mimo że miał
świadomość, iż dzieci są pod doskonałą opieką medyczną, zaciskał nerwowo dłonie, pełen
niepokoju. Susan uśmiechnęła się, by dodać mu otuchy, i wtedy nagle uświadomił sobie, że
nie przedstawił jej dzieciom.
- Dzieci, to Susan, moja przyszła żona - oznajmił. - Liczę na to, że wszystkie będziecie
mogły wziąć udział w naszej uroczystości ślubnej.
Gdy przetłumaczył swoje słowa dziewczynie, ta westchnęła zrezygnowana.
- Tyle trudu włożyłam, by nauczyć się hiszpańskiego, a teraz widzę, że będę musiała
opanować jeszcze jeden język.
A potem szepnęła coś Kieronowi na ucho. Ten rozpromienił się i zawołał:
- Tereso, Esmeraldo, Susan pyta, czy nie zechciałybyście być jej druhnami?
Dziewczynki aż krzyknęły z radości, nawet Teresa na moment porzuciła swą zwykłą
powagę.
- W kościele? - zapytała z przejęciem.
Kieron poklepał ją po policzku i zapewnił:
- W największym kościele w stolicy.
Dziewczynki westchnęły i popatrzyły z podziwem na Susan.
Kieron i Susan przymknęli oko na fakt, że ślub kościelny z welonem i w bieli w ich
przypadku nie całkiem jest na miejscu, ale któżby był tak surowy! W każdym razie młodzi
postanowili urządzić wesele, żeby sprawić dzieciom radość.
- Susan, to jest Manuel.
- Och! - zawołała Susan, podając chłopcu uroczyście rękę. - Twój mądry pomocnik.
Kieron uznał, że powinien przetłumaczyć Manuelowi jej słowa. Słysząc je chłopiec
wyprostował się i posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie.
- A chłopczyk, którego trzymam na rękach, nazywa się Antonio i jest młodszym
bratem Manuela.
- Rozumiem, twój największy wielbiciel... zaraz po mnie - uśmiechnęła się Susan.
- A to Teresa...
- Silna i zręczna - przerwała Susan. - To widać.
Dzieci nie rozumiały, co mówi Susan, ale widziały, że jest usposobiona do nich
przyjaznie. To im wystarczyło.
- To Pablo - Kieron kontynuował prezentację. - Trochę trudno się z nim dogadać, ale w
gruncie rzeczy niezwykły z niego żartowniś i psotnik.
- Zliczny - mruknęła Susan.
- A to Esmeralda, siostra Pabla.
- Och, ta dziewczynka jest wręcz czarująca. Ale czy czasem nie zadziera trochę nosa?
- Susan posłała Kieronowi pytające spojrzenie.
- Owszem. Ale bardziej obawiam się o Teresę, bo wydaje mi się, że jako jedyna nie
traktuje mnie jak ojca.
- Ależ to przecież jeszcze dziecko! - przerwała mu zdziwiona Susan.
- Dziewczynki indiańskie bardzo szybko dojrzewają. Nierzadko już w wieku
dziesięciu, jedenastu lat rodzą dzieci. Przypuszczam, że matką Rosy była właśnie około
dwunastoletnia dziewczynka.
- Rosa już znalazła dom?
- Tak, Rosa i Teresa. Muszę porozmawiać z lekarzem i dowiedzieć się czegoś więcej o
wynikach badań Rosy. Ale najpierw poszukam Carlitosa.
- Pójdę z tobą!
Antonio był tak zmęczony, że zasnął Kieronowi na ręku. Położyli go więc ostrożnie do
łóżka, a potem, pomachawszy dzieciom, wyszli z sali.
Na korytarzu natknęli się na lekarza.
- O, jest już pan, panie O'Donell! Domyślam się, że widział się pan już z dziećmi?
- Co z Carlitosem? Gdzie przewiezliście tego chłopca? - wszedł mu w słowo Kieron i
czekając na odpowiedz, wstrzymał oddech.
- Proszę ze mną - powiedział lekarz i poprowadził ich długim korytarzem. Susan
ścisnęła mocniej dłoń Kierona. - O najmłodszą dziewczynkę nie musi się pan martwić. Po
prostu były to zwykłe dolegliwości żołądkowe spowodowane niedożywieniem i
niewłaściwym pokarmem.
- Wyglądało tak, jakby umierała.
Młody hiszpański lekarz zatrzymał się i rzekł z powagą:
- Wierzę, że mogło być z nią zle, panie O'Donell, chociaż teraz trudno mi cokolwiek
stwierdzić. Nie mam pojęcia, jakiej mikstury pan użył, ale najważniejsze, że odniosła skutek.
Teraz w każdym razie stan małej z godziny na godzinę ulega poprawie. Naturalny pokarm to
dla niej najlepsze lekarstwo, mimo że dziewczynka ma już prawie rok. Poza tym podajemy jej
dodatkowo preparaty wzmacniające i witaminy.
- A pozostałe dzieci?
- Noga najstarszego chłopca goi się prawidłowo. Najstarsza dziewczynka jest
osłabiona i ma lekko odmrożone dłonie, a z tymi średnimi wszystko w porządku - uśmiechnął
się uspokajająco lekarz.
- Czy zatrucie wodą nie pozostawiło żadnych poważniejszych śladów u chłopców?
- Zupełnie żadnych. Wykonał pan fantastyczną robotę, panie O'Donell! Za takie
zasługi powinno się ludzi nagradzać orderami - stwierdził lekarz, zatrzymując się pod
drzwiami.
- Dziękuję - odrzekł sucho Kieron. - Proszę mi powiedzieć, co z małym Carlitosem,
dzieckiem, z którym miałem najwięcej kłopotów!
Lekarz nacisnął na klamkę.
- Proszę - powiedział.
Na stole operacyjnym leżał Carlitos, maleńki żałosna figurka z burzą czarnych jak
węgiel włosów. Oczy miał zamknięte, był całkiem nieruchomy.
Susan poczuła, jak serce ścisnęło się jej z żalu na widok tego biedactwa, które Kieron,
jej cudowny Kieron, przeniósł przez pustkowia, walcząc o jego życie. Dopiero teraz w pełni
pojęła strach i rozpacz, jakie tyle razy targały nim podczas uciążliwej wyprawy.
Pielęgniarka, która była Indianką, przykryła delikatnie chłopca kocykiem, a dwaj
lekarze odwrócili się w stronę przybyłych.
- Właśnie zakończyliśmy bardzo wnikliwe badanie, panie O'Donell.
Kieron patrzył z powagą, a lekarz pośpiesznie wyjaśniał dalej:
- Chłopiec cierpi na zwężenie tętnicy głównej. Dziecko trzeba będzie poddać operacji,
jak tylko nabierze trochę sił. Wyraża pan zgodę?
Skinął głową i pomyślał z goryczą: Czy wyrażam zgodę? Pytają mnie jak kogoś z
rodziny. Biedny malec, jest taki samotny!
- Oczywiście - powiedział.
- Wszystkie dzieci zatrzymamy przez kilka dni na obserwacji, ale ten chłopiec zostanie
dłużej. Najpierw musimy zlikwidować anemię, a potem dopiero będziemy go operować.
- Jaki będzie rezultat operacji?
- Chłopiec ma szansę rozwijać się i żyć normalnie.
- Budzi się - odezwała się cicho pielęgniarka.
- Kion - wyszeptał Carlitos, a jego oczy zabłysły radością. A potem nagle po raz
pierwszy wyciągnął do Kierona rączki. O'Donell skierował pytający wzrok na lekarzy, ale oni
z przyzwoleniem pokiwali głowami. Carlitos przytulił główkę do policzka Kierona, co tak
wzruszyło tego silnego mężczyznę, że musiał się odwrócić, by nie pokazać innym łez.
Jacy są piękni! pomyślała Susan.
- To prawdziwy cud, że ten chłopiec przetrwał wszystkie trudy - rzekł cicho lekarz. -
Chyba troszczył się pan o niego jak najczulsza pielęgniarka.
- Carlitos jest silny. Przetrwa wszystko! - roześmiał się Kieron, mając nadzieję, że nikt
nie zauważył, jak drży mu głos. Pielęgniarka nie spuszczała z niego oczu, a kiedy zbierali się
do wyjścia, wyszła z nimi na korytarz.
- Opiekuję się tym chłopcem od wczoraj, jak tylko trafił do nas na oddział - zaczęła
niepewnie. - Mamy z mężem już dwoje dzieci w wieku szesnastu i siedemnastu lat, ale jeśli
jeszcze nie znalazł pan rodziny dla Carlitosa, to chciałabym powiedzieć, że chętnie go
przygarniemy. Gotowa jestem zrezygnować na pewien czas z pracy i zająć się nim w domu,
aż podrośnie.
Susan zorientowała się, że Kieron zwleka z odpowiedzią, ale po chwili, obrzuciwszy
spojrzeniem siostrę, rzekł:
- Proszę mi zostawić swój adres i nazwisko. Przedłożę władzom pani prośbę. Rozumie
pani bowiem, że nie ja o tym decyduję. Zrobię, co w mojej mocy, choć nie wiem, czy dla
Indianina z gór miasto jest najlepszym miejscem....
Pielęgniarka uśmiechnęła się z wdzięcznością i podała Kieronowi swoje dane. Kiedy
już mieli odejść, z gabinetu wyszedł lekarz Hiszpan.
- Panie O'Donell - zagadnął. - Mam do pana jeszcze jedną sprawę... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl