[ Pobierz całość w formacie PDF ]

głowę w bukiet kwiatów. Michael uczepił się jego
nogi.
- Czy ten bukiet jest dla mnie? - zapytała Rachel.
- On jest dla twojej mamy - odparł Kit. - Ale
zajrzyj do mojej kieszeni. CoÅ› tam dla was mam.
Rachel wykonała polecenie i wyciągnęła wielkiego
czerwonego lizaka. Znalazła jeszcze trzy następne
i rozdała je rodzeństwu.
- Mamusiu, zobacz, co pan Lawrence nam przy­
niósł!
- Aadne rzeczy- powiedziała Roxanne - sztuczne
barwione i na ostrych patykach. Doskonałe.
- Przyjechał samochód - oznajmił Danny.
- Zostaw lizaka w domu. Zjesz go po szkole.
Chłopczyk posłusznie położył prezent na stoliku
i wybiegł z domu. Michael rzucił się na zdobycz
i uciekł z nią do pokóju. Dziewczynki pobiegły za nim.
- Ani się waż go jeść! - krzyknęła Roxanne. - On
należy do Danny'ego.
Kit przestąpił próg.
- Przepraszam, powinienem przynieść im coÅ› tro­
chę zdrowszego, jakieś zbożowe kiełki albo jogurt.
- Podszedł parę kroków bliżej i zmarszczył brwi.
- A co się stało z twoim okiem?
- Wtedy w komórce, gdy szukałeś żarówki...
Odłożył kwiaty, zbliżył się do niej i delikatnie ujął
jej twarz w swoje dłonie. Dokładnie obejrzał oko,
dotykając je ostrożnie kciukiem.
- Boli?
Roxanne potrząsnęła przecząco głową.
- Wczoraj zrobiÅ‚am sobie okÅ‚ad z lodu. Nic poważ­
nego, lekki siniak.
- Może powinnaś pójść do lekarza?
- To nie najlepszy pomysÅ‚. Nie jestem ubezpie­
czona. Wykupiłam ubezpieczenie dla dzieci, a moja
polisa już wygasła.
- Wypadek wydarzyÅ‚ siÄ™ w miejscu pracy i zapew­
ne pokrywa go nasza polisa.
- Nie ma potrzeby - powiedziała, poruszona jego
zainteresowaniem i pobudzona dotykiem. - Co tutaj
robisz?
Podniósł bukiet kwiatów i wręczył go Roxanne.
- Chciałem przeprosić za niemiłą wymianę zdań
oraz podbite oko i zabrać cię z dziećmi gdzieś na
śniadanie.
W pierwszym odruchu chciaÅ‚a zaakceptować za­
proszenie, ale po chwili potrzÄ…snęła gÅ‚owÄ…. Przyrzek­
ła sobie, że nie da się więcej wmanewrować pomiędzy
dwóch Lawrence'ów. Ojciec i syn muszą najpierw
wyjaśnić sobie wszystkie sprawy.
- Nie wiesz, co mówisz. Czy kiedykolwiek byłeś
w restauracji z trójką dzieci poniżej szóstego roku
życia? Daję ci słowo, że takie doświadczenie zmienia
człowieka bezpowrotnie. To nie jest rozrywka dla
amatorów.
Kit roześmiał się serdecznie.
- Podpisywałem wielomilionowe umowy, brałem
udziaÅ‚ w kilku trójbojach, przepÅ‚ynÄ…Å‚em ocean nie­
wielką żaglówką. Uważam, że będę potrafił stawić
czoło temu wyzwaniu. Ubierajcie się szybko, a ja
w tym czasie włożę kwiaty do wody.
ZgodziÅ‚a siÄ™. Zniadanie z Kitem brzmiaÅ‚o inte­
resująco. Może on w końcu zmieni swoją opinię na jej
temat?
- Będziemy gotowi za parę minut - zapewniła.
Odebrała dzieciom lizaki i zagoniła całą gromadkę
na górę. Położyła na łóżku ubranie dla Rachel.
- ChciaÅ‚abym, żebyÅ› wynalazÅ‚a coÅ› odpowied­
niego dla Michaela i Jenny i ich ubrała. Możesz to dla
mamusi zrobić?
- To mi siÄ™ nie podoba - skomentowaÅ‚a skrzywio­
na Rachel. - Nie cierpię tej bluzki. Spodni też, bo są
zielone. Przecież nie lubię zielonego.
- W takim razie wybierz coÅ› sama. Kiedy wyjdÄ™
z łazienki, musicie być wszyscy gotowi. Pan Lawren-
ce zabiera nas na śniadanie do restauracji.
Rachel westchnęła teatralnie i zaczęła przerzucać
ubrania w swojej garderobie. Zadowolona, że córecz­
ka jakoś sobie poradzi, Roxanne pobiegła do sypialni.
RozczesaÅ‚a poÅ›piesznie wÅ‚osy i przewiÄ…zaÅ‚a je jasno­
niebieskÄ… apaszkÄ…. UdaÅ‚o jej siÄ™ znalezć nie poplamio­
ny sosem spaghetti albo dziecięcymi flamastrami
zestaw ubraniowy. Na koniec zrobiła sobie szybki
makijaż, ze szczególnym uwzglÄ™dnieniem posinia­
czonego oka.
Gdy dotarła do holu, wszystkie dzieci stały rząd-
kiem gotowe do wyjÅ›cia. Z trudem zachowaÅ‚a powa­
gę. Rachel ubrała całe towarzystwo w szokującą
kombinację wzorów i kolorów. Wstrzymała się od
komentarza, bo córka uÅ›miechaÅ‚a siÄ™ do niej szczęś­
liwa i dumna z dobrze wykonanego zadania.
- Fantastycznie, Rachel. Bardzo jesteÅ› dzielna.
- Dziękuję, mamusiu.
- OczekujÄ™, że bÄ™dziecie grzecznie siÄ™ zachowy­
wać. %7ładnego płakania, marudzenia i wczołgiwania
się pod stół. - Wzięła Jennę na ręce. - Idziemy!
ROZDZIAA CZWARTY
- Czuję się, jakbym przeżył wojnę - oznajmił Kit.
Szli powoli przez zielony skwer otaczajÄ…cy Kolum­
nę Waszyngtona, jeden z bardziej znanych punktów
w Baltimore. Kit niósł Jennę na barana, a Roxanne
prowadziła Michaela i Rachel.
- Uprzedzałam cię - roześmiała się Roxanne.
-A dzisiaj byli wyjątkowo grzeczni. Nawet udało im
się niczego nie wylać. Prawdziwy rekord.
Przechodnie uśmiechali się do nich serdecznie. Kit
zastanawiał się, jakie robią wrażenie. Czy wyglądają
na szczęśliwą rodzinę, mamę i tatę z trójką dzieci?
Parę tygodni temu wzdrygnąłby się na taki pomysł.
Ledwie dopuszczał myśl o małżeństwie, a posiadania
dzieci nigdy nie brał nawet pod uwagę. Cenił sobie
status singla i nie zamierzał go zmieniać.
A dzisiaj fakt, że przypadkowi ludzie brali go za
gÅ‚owÄ™ rodziny, sprawiaÅ‚ mu niespodziewanÄ… przyjem­
ność. Nagle zapragnął zasmakować takiego życia.
Spojrzał na fontannę, zawsze nieczynną zimą i na-
gle pomyÅ›laÅ‚, że to prawdziwe szaleÅ„stwo. Nie plano­
waÅ‚ zakochiwania siÄ™ w Roxanne Perry. PrawdÄ™ mó­
wiąc, nie planował zakochiwania się w kimkolwiek.
Do spraw sercowych podchodziÅ‚ bardzo pragma­
tycznie. Najważniejsza była praca. Kobiety, choć
stanowiły istotny i przyjemny element jego życia,
zajmowaÅ‚y dalsze miejsce na liÅ›cie. Ale dzisiaj od­
wołał cztery spotkania oraz lot do Nowego Jorku
w nadziei, że Roxanne przyjmie jego kwiaty i za­
proszenie do wspólnego spędzenia przedpołudnia.
Kiedy znalezli siÄ™ na otwartej przestrzeni, Kit
postawiÅ‚ JennÄ™ na ziemiÄ™ i Roxanne pozwoliÅ‚a dzie­
ciom pobiec przed siebie.
- Trzymajcie się chodnika - poprosiła - i żadnego
wchodzenia do fontanny. Ty, Rachel, zaopiekujesz
się Jenną. Nie pozwól, żeby się ubłociła.
Kit nie włożył rąk do kieszeni, jak w pierwszym
odruchu zamierzał, ale przesunął dłoń wzdłuż jej
łokcia i sięgnął do lodowato zimnych palców Roxanne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl