[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W ciszy, która zapadła w pokoju, posłyszała dzwonki dalekich sanek i śpiew. Melodię znaną,
tkliwą i pogodną, która rozpłynęła się po lesie.
Następnego dnia wróciła na śoliborz przed podró\ą do Lublina. Chciała podzielić się z
sąsiadami radosną nowiną. Wiedziała, \e ju\ go niedługo zobaczy. Ustąpiła niecierpliwość.
Czuła się rześka i świe\a po nocy spędzonej w normalnym, zasłanym łó\ku. Nastrój
\yczliwości i pogody wyniesiony z pensjonatu w Aninie napełnił ją spokojem i pomógł
zapomnieć o zmęczeniu. Wierzyła tak mocno w szczęśliwe zakończenie swojej podró\y, \e
nie mogła sobie uświadomić, jakie okoliczności wtrąciły ją wczoraj w rozpacz.
Gdy skręciła na podeście schodów do trzeciego piętra, coś
10I
uderzyło ją w wyglądzie drzwi. Były pomazane czarnym ołówkiem. Ktoś tu był. Zostawił
wiadomość. Podeszła bli\ej. Szerokim, okrągłym pismem nieznany informator zawiadamiał,
\e Jerzy jest w Lublinie w szpitalu nr 62.
Dotknęła delikatnie palcami drzwi. Uśmiechnęła się do napisu. Nie zastanawiała się nad tym,
\e gdyby wiadomość dotarła do niej kilkanaście godzin wcześniej, nie byłoby chodzenia po
Powiślu ani piwnicy, ani przeprawy na Saską Kępę, ani rozmowy z księdzem. Nie myślała o
tym, \e tyle mogło jej być oszczędzone. Nie czuła nic poza radością.
IV
Zostawił ją. Zostawił wszystko po tamtej stronie. Nie odwrócił wzroku przez cały czas, kiedy
się od niej oddalał. A teraz cała woda była ju\ za nim. Aódz zahamowała gwałtownie, trąc
dnem o piach brzegu. śołnierze chwycili koc, podnieśli. Nadleciały pociski. Upadli wszyscy.
Kiedy przegrzmiało, Jerzy zobaczył ogieniek niedaleko, znak przeprawowy; koło niego była
ju\ tylko El\bieta.
"  Nie ruszaj się stąd. Znajdę cię.
Zniknęła w ciemnościach. Pociski rozrywały się coraz bli\ej, znowu minął spokój i Jerzy nie
spoglądał ju\ na drugą stronę. Bał się. Posłyszał chrzęst kroków na piasku i rozmowę. Szło
kilku ludzi. Gadali o głupstwach. Zajęczały pociski. Jerzy dostrzegł postacie na tle nieba.
Jeden upadł na niego, szukając osłony. Noga zabolała przerazliwie. Krzyknął- śołnierze
poderwali się.
 Ranny! Chłopcy, po nosze  zawołał ten najbli\szy. Znowu Jerzy został sam. Po chwili
El\bieta wróciła z kilku \ołnierzami; przynieśli nosze. Zabrali go do willi stojącej na fkraju
Saskiej Kępy, nad brzegiem. Jerzy zobaczył rozbite drzwi, drugie z całymi jeszcze szybami ze
szkła katedralnego pałały rozmazanymi blaskami. Kiedy wszyscy wyszli, posłyszał
monotonny głos. Nie rozumiał słów; była to jakby modlitwa, jakby zaklęcie, powtarzane w
kółko, bez końca. Strach zje\ył mu włosy na głowie. Nie odró\niał słów szaleńca. Zaczął
krzyczeć, wyć, \eby zagłuszyć słowa tamtego. Drzwi z szybami rozwarły się. Wypadł z nich
człowiek w mundurze. Kredy nachylał się nad krzyczącym, Jerzy zobaczył błyskające
gwiazdki na szerokich, sztywnych epoletach.
 Kto takoj?  oficer pochylił się, pomacał ręką. Potem wyciągnął z ust tlącego się
papierosa i wetknął w usta Jerzemu. Zawrócił do pomieszczenia za szybami i zamknął
gwałtownie drzwi. Jerzy oprzytomniał i nasłuchiwał. Gdy kroki umilkły, znowu posłyszał
głos tamtego.
 Adin, dwa, tri... Podaj na strajku, podaj na strojku. Tut wisznia, tut wisznia, kak słyszytie
mienia?  pauza i znowu:  Adin, dwa, tri, czetyre... "  W kółko, obłędnie, ale teraz ju\
rozumiał, wiedział, przestał się bać. Papieros parzył mu wargi. Jerzy zgasił go i ukołysany
monotonnym głosem nagle przestał widzieć rozbłyski za szybami.
103
Potem przyszli po niego. Wynieśli na ciemną przestrzeń, władowali na jakąś furkę;
zaklekotała nie po chłopsku jadąc asfaltem. Potem była jakaś willa, rozjarzone w piwnicy
wnętrze pełne zapachu lekarstw, kobiety w białych, zakrwawionych fartuchach i niski,
czarniawy człowieczek. El\bieta coś im tłumaczyła. Podeszli. Ten czarny miał na sobie
mundur, fartuch narzucony tylko na ramiona. Siostry przygotowały zastrzyk. Tryskały
płynem pod światło, srebrna smuga zrosiła twarz Jerzego.
 Boli?  zapytał czarny oficer. Jerzy skwapliwie przytaknął.
 I morfina  lekarz zwrócił się do sióstr.
 Co to za zastrzyk?  zaniepokoił się Jerzy na widok ogromnej, chyba weterynaryjnej
strzykawki, z którą pielęgniarka zbli\yła się do stołu. Lekarz roześmiał się.
_  Patrzajcie, jaki ciekawy. Nogę ma rozbitą, a zastrzyku się boi. Morfina, kamfora i...
 Tę\ec  podpowiedziała pielęgniarka, bo lekarzowi nie starczyło polskiej nazwy.
 Tę\ec  powiedział z wysiłkiem wymawiając nosówkę.
 Miałem tę\ca przed tygodniem. Robili mi dopiero co, nie mo\na mi robić tę\ca... 
zagadał Jerzy szybko, próbując odsunąć rękę pielęgniarki. Lekarz uśmiechnął się spokojnie.
Przytrzymał ręce Jerzego. Zrobili mu zastrzyk. Zwiatło po chwili zmętniało. Potem było
ciemno. Kiedy otworzył oczy, El\bieta nachylała się nad nim.
 Jerzy, zabiorą cię do szpitala, do prawdziwego szpitala. Ja wracam...
 Nie mo\esz, El\bieta, musisz być przy mnie.
 Przeprawiają się. Pójdę.
 Do czego? Mo\e tam ju\ nie ma gdzie lądować.
 Płyną jeszcze.
 El\bieta, nie odchodz!
 Trzeba.
 Ja ci zabraniam. Daję rozkaz, \ebyś została!
 Nie mo\esz mi ju\ rozkazywać  mówiła łagodnie, cicho, jak do dziecka. Ujęła go za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl