[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potrafię to zmienić. Umiem dopasować jej fryzurę i strój, umiem poprawić jej cerę, a
co najważniejsze, nauczyć, jak chodzić, mówić i się uśmiechać. I wiesz co? Ona tego
nie chce, a wiesz dlaczego?
- To też mi powiesz.
- Mężczyzna, który wziąłby ją za żonę, byłby szczęściarzem, a ona nie pozwoli mi
nic sobie pokazać, bo uważa, że nie jest tego warta. Czyja to wina, panie hrabio?
Czyja to wina?
Patrzył na nią z coraz większym zainteresowaniem, jakby jej współczucie było
czymś, czego nie potrafił zrozumieć.
- Z pewnością powiesz, że moja.
- Być może - powiedziała z pogardą. - Powinieneś udawać, że jest twoją
przyjaciółką, a nie siostrą, i zrobić, co w twojej mocy, aby jej pomóc.
Nagle odwrócił głowę, ten nieczuły drań spoglądał właśnie jak zaczarowany na
wzgórze.
I wtedy to usłyszała. Niesione wiatrem, ciche krzyki. Stukot kopyt. I wystrzał, ostry i
ostateczny.
- Mac Gees! - Hepburn zawrócił Heliosa i pogalopował na strome wzgórze.
Klarysa podążyła za nim i kiedy dotarła na szczyt, zobaczyła scenę jak ze swoich
koszmarnych snów. Okropności wojny i rewolucji, które poznała w swojej ojczyznie,
stały się rzeczywistością tutaj, w spokojnej szkockiej dolinie.
Poniżej po obu stronach chatki rosły dwie jabłonie. Na południowym stoku pławił się
w słońcu ogród, a kury dziobały zieloną trawę.
Drzwi od chaty kołysały się na wyrwanych zawiasach. W ogrodzie leżała martwa
kobieta, a spod jej ciała sączyła się strużka krwi. Dwa osiodłane konie stały
przytroczone do drzewa. Jeden z jezdzców bez litości okładał pięściami mężczyznę w
kilcie, którego przytrzymywał drugi z napastników.
- Aobuzy - warknął Hepburn. Klarysa wbiła w niego wzrok. Wyraz jego twarzy
zmienił się. Skrzywił usta w grymasie, ukazując białe zęby. Nozdrza mu drgały, a
oczy zwęziły się niebezpiecznie w szparki.
Dzwięk razów zadawanych w brzuch wieśniakowi i żałosne okrzyki sprawiły, że
Blaize spłoszył się. Klarysa opanowała przestraszone zwierzę. I opanowała własną
chęć ucieczki.
To byli bezlitośni mordercy, śmiejąc się, zadawali cios za ciosem.
- Panie, ich jest dwóch, mogę pomóc, powiedz mi tylko, co mam robić.
Spojrzał na nią tak, że zamilkła, bardziej bojąc się jego niż tych rzezimieszków.
Hepburn wydał z siebie bojowy okrzyk, na którego dzwięk aż się skuliła, a Blaize
znowu zrobił krok w tył, spiął He -liosa i runął w dół zbocza. Jego ogier niczym
bojowy rumak ruszył w stronę chaty z taką pewnością siebie, jakby znajdował się na
polu bitwy.
Na mrożący krew w żyłach okrzyk złodzieje unieśli w zdumieniu głowy, a kiedy
zobaczyli, że zdąża ku nim jeden człowiek, roześmiali się. Jeden z nich uniósł
pistolet i wycelował w Hepburna.
Klarysie wściekłość i strach niemal zamgliły wzrok.
Krzyknęła imię Hepburna i spięła konia. Pogalopowała w dół zbocza, a kopyta
Blaize'a, uderzając o ziemię, grzmiały niczym pioruny.
Koń Hepburna stanął dęba i runął prosto na wyszczerzonego w uśmiechu
rzezimieszka. Kopyta uderzyły go w głowę, mężczyzna krzyknął i przewrócił się.
Pistolet wypalił, a kiedy napastnik wstał, Klarysa spodziewała się, że zobaczy krew
na ciele Hepburna.
Strzał jednak chybił. Klarysa przystopowała konia, usiłując podjąć decyzję, co ma
robić. Odwrócić uwagę złodziei? Trzymać się z boku?
Z okrzykiem wściekłości napastnik odrzucił bezużyteczny dymiący pistolet.
Jego kompan o szerokich barach i wielkim brzuchu porzucił swoją ofiarę, chwycił
jakiś drąg ze sterty drewna, cisnął nim i ruszył w stronę swojego konia.
Jednak Hepburn wykonał unik i odciął mu drogę. Klarysa nie mogła zaczerpnąć tchu
po morderczej przejażdżce, a on przemieszczał się pomiędzy złodziejami a drzewem,
uwalniając przytroczone konie. Wydał z siebie kolejny bojowy okrzyk i zwierzęta w
popłochu pogalopowały przed siebie.
Złodzieje opanowali wściekłość. Hepburn był konno, oni nie. Mógł ich rozjechać.
Ale nie uczynił tego.
Zaczął objeżdżać grubego napastnika, zataczając wokół niego koła, aż mężczyzna w
końcu stracił równowagę i upadł na ziemię. Osunął się na kolana, a w dolinie
rozległy się jego przekleństwa.
W połowie stoku Klarysa siedziała znieruchomiała na grzbiecie Blaize'a. Hepburn
wiedział, co robi, ona nie, ale nie chciała wchodzić mu w drogę.
Bała się wchodzić mu w drogę.
Cisnął drągiem niczym włócznią w pierwszego z napastników, przejechał obok
drugiego i zeskoczył z siodła. Rozgorzała walka na pięści. Ciosy fruwały w
powietrzu w walce tak zażartej, że Kla-rysa poczuła, jak włosy jeżą jej się na głowie.
Nigdy nie widziała podobnej sceny.
Hepburn był na dole, przyjmując i rozdając cios za ciosem. Bezzębny napastnik
wyjął zza paska nóż i ruszył przed siebie.
- Robert! Nóż! - krzyknęła i ruszyła galopem.
Na dzwięk jej głosu Hepburn uniósł łysego napastnika i rzucił nim w drugiego. Obaj
potoczyli się na trawę.
Hepburn wstał, wycelował palcem w Klarysę i krzyknął.
- Stój!
Jakby była psem. Albo jego sługą!
Z drżącymi rękami i łomoczącym sercem posłuchała go, jakby istotnie była jednym
lub drugim. Nie ośmieliłaby się zrobić inaczej. Nie poznawała Hepburna. Był dziki, a
ona bardziej bała się jego niż tych padalców, z którymi walczył.
Oni też zaczęli się bać. Widziała to po ich postawie, po powolnych ruchach i
sposobie, w jaki
do siebie mamrotali, starając się ustalić strategię obrony przed szaleńcem, który miał
co do nich piekielne zamiary.
Pozwolili mu podejść, a potem otoczyli go.
Hepburn uśmiechnął się. Klarysa widziała ten grymas. Mężczyzni byli coraz bliżej, a
kiedy bezzębny zaatakował go nożem, Hepburn chwycił go za nadgarstek i wykręcił
go.
Klarysa usłyszała chrzęst łamanej kości i poczuł a , że ją mdli.
Bezzębny opadł na ziemię, wrzeszcząc z bólu.
- Byłeś wczoraj wieczorem w mojej posiadłości, prawda? - doleciał ją głos
Hepburna.
- Nawet nie wiem, kim jesteś - odparł łysy.
- Kłamca. - Hepburn zacisnął pięści. - Miałeś czelność węszyć wokół mojego domu.
- Jestem z Edynburga, nie wiem, kim jesteś, i nie jestem szpiegiem, jestem
uczciwym złodziejem. - Hepburn uderzył go w ucho tak mocno, że aż głowa
odskoczyła mu na bok.
Tymczasem bezzębny poderwał się jak rasowy wojownik i zdzielił Hepburna w
szczękę. Zanim Klarysa zdążyła zareagować, Hepburn wykonał unik i palnął łysego
w nos, trysnęła krew, a Hepburn rzekł spokojnym głosem:
- Jesteś oszustem, obserwowałeś mój dom. Aysy usiłował oddać cios, ale Hepburn
wywinął się i wbił mu palce w oczodoły.
- Kto ci zapłacił za szpiegowanie mnie?
- Jesteś szalonym skurczybykiem! - Aysy wykonał krok w tył.
- Wiem. - Hepburn znowu go uderzył. - Kto?
- To nigdy nie był twój dom. - Aysy usiłował uciec.
Hepburn podstawił mu nogę. Mężczyzna przewrócił się. Hepburn zaczekał, aż
wstanie, znowu go przewrócił, stanął nad nim i spytał:
- Chciałeś mnie obrabować?
Aysy chwycił Hepburna za kolana, ale ten wykonał salto w tył i stanął z powrotem na
nogi. Sięgnął w dół i podniósł łysego.
- Co chciałeś ukraść? - Uderzył go w szczękę.
- Nic, przysięgam, nic. - Aysy uchylał się i chwiał, starając się dosięgnąć Hepburna.
Ten uderzył go w pierś i zmiażdżył mu nos. Aysy opadł na ziemię, oślepiony własną
krwią, i wydyszał:
- Nie znam cię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]