[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wirusa. I zrobiłby się z tego niezły bałagan. A przecież to nie jest wojna! Nasze interesy są zbieżne!
Nasz wspólny Mistrz, przynajmniej przez ten tydzień, czcigodny Del Rieco, odpowiednio to
sprecyzował: wezmą wszystkich dobrych. Jako że wszyscy jesteśmy dobrzy, powinniśmy sobie
wzajemnie pomagać, a nie dokuczać...
Chciałem odpowiedzieć, ale Laurence Carre mnie uprzedziła.
- ...oświadczył wilk, dysząc nad domkiem małych świnek - dokończyła.
Słysząc to, Charriac uśmiechnął się łakomie. Popatrzył na nią jak kot przyglądający się rybce w
akwarium.
- Droga pani, nie wie pani, jak wielką sprawia mi przykrość. Zawsze byłem wobec pani
uprzejmy, lojalny, bez zarzutu, a pani mnie nie lubi. Tak, tak, dobrze widzę, pani mnie nie lubi! Niech
pani posłucha chociaż głosu rozsądku, jeśli głos serca jest ochrypły!
Pochylając się nad stołem, zrobił gest, jakby chciał wziąć ją za rękę.
- Dlaczego? - zajęczał komicznie. - Dlaczego pani mnie nie lubi?
Członkowie jego gangu śmieli się, zachwyceni. Inni milczeli, mimo woli poruszeni tą sceną.
Laurence, być może podniesiona na duchu po spożyciu mięsnych protein, łagodnie zabrała rękę.
- Chce pan, żebym panu powiedziała? No to powiem. Należałam do pańskiego świata, panie
Charriac. Zwiata, z którego pan po chodzi. W którym ciągle pan żyje. Dosiadałam waszych kucyków,
kąpałam się w waszych basenach, umierałam z nudów w Gers czy Luberon, piłam waszego
wieloletniego szampana, podawanego przez kelnera emigranta, zabieraliście mnie do Wenecji na
wasze zjazdy. Miałam to wszystko, tak jak pan. Ale pewnego dnia mnie wyrzucono. Wtedy
zobaczyłam ten wasz świat z zewnątrz. Jest twardy, brutalny, zakłamany i fałszywy; nienawidzę go.
Charriac próbował ją powstrzymać.
- Droga pani... Ktoś panią popchnął, pani upadła i zabolało panią, to normalne. Ale my panią
postawimy na nogi i szybko zapomni pani o bólu...
- Ale ja nie chcę! - krzyknęła z wściekłością. - Stało się, dziękuję, wystarczy! Nie interesuje mnie
widok trzech kontrolerów finansowych, kłócących się o miliardy, zostawiających na lodzie tysiąc
biedaków, którzy nic z tego nie pojmują!
Charriac rozłożył ręce.
- Mój Boże, syndykalistka!
- Nie, panie Charriac, nie! W to też już nie wierzę. To po prostu...
Przerwał jej.
- Mogę zadać pani jedno pytanie?
Pozwoliła szybkim ruchem głowy. Obok mnie Hirsch opierał się łokciami na stole i głaskał się
po wardze koniuszkiem kciuka. Ja też byłem ciekawy, dokąd to wszystko nas zaprowadzi.
- Oto moje pytanie - powiedział powoli Charriac. A po chwili podniósł głos i prawie krzyknął:
- W takim razie, na litość boską, co pani tu robi?
- A pan, panie Charriac? - odpowiedziała tym samym tonem. - A pan? Pana też wyw alili? Nie,
nie sądzę: pan za bardzo jest do nich podobny, wręcz taki sam jak oni wszyscy. Pan jest w ich
obozie. Do jakiego stopnia, panie Charriac?
Przełknął ślinę, zbity z tropu.
- Chwileczkę, o co właściwie pani mnie oskarża? Nie pamiętam...
Laurence nie odpuszczała.
- Każdy z nas tutaj chce tej pracy, którą być może dostanie, i umiera ze strachu; tylko dwie osoby
są spokojne, udają dowcipnych, droczą się ze wszystkimi i wszystko wiedzą: Del Rieco i pan. Ja
dodaję jeden plus jeden, ciekawe, wychodzi dwa.
Charriac miał minę szczerze zakłopotaną.
- Chwileczkę - powtórzył. - Pani myśli, że ja pracuję dla nich? %7łe jestem tu po to, żeb y was
szpiegować? Dodatkowy test? Bzdura!
Teraz Laurence z kolei pochyliła się ku niemu, jak podczas meczu bokserskiego.
- Wie pan co, oni wiedzą wszystko, nie można mrugnąć, żeby się o tym nie dowiedzieli. Nie
jadają z nami, nie siedzą z nami w biurach i nie ma kamer. No więc?
Charriac się uspokoił. Już jej nie słuchał; myślał. Albo był doskonałym aktorem, albo reagował
zadziwiająco szybko.
- Zdrajca? - wycedził. - Możecie myśleć, co chcecie, ale ja wiem, że to nie ja... To znaczy, że w
każdym zespole umieścili jednego...
- Niech pan skończy z tymi głupotami, panie Charriac! - krzyknęła Laurence. - Nie uda się panu
wyprowadzić nas z równowagi. Cóż to, jakaś nowa gra? Chodzi o to, żebyśmy się wzajemnie
podejrzewali? Jest tu tylko jeden zdrajca, pan!
Patrzył na nią już bez ironii, która nagle się gdzieś ulotniła.
- Albo pani. To byłby niezły numer...
Nikt się nie spodziewał, że Chalamont, czerwony grubasek, zdecydowanie położy kres tej
rozgrywce:
- Zaraz, zaraz, o co wam chodzi? Chcecie zrobić z nas wariatów? Zdrajca na każdym kroku? To
ma być selekcja czy może szkolenie CIA?
- Pani Carre wysunęła hipotezę, której nie można tak z miejsca odrzucić - odparł powoli
Charriac. - Ale nie można też uznać jej za wiążącą.
Zwrócił się do Laurence.
- Niech pani sobie myśli, co pani chce - ciągnął. - Ja też zostałem  wywalony , jak to pani
elegancko określa. To się zdarza nawet najlepszym. Zbieg okoliczności. Ja jednak jeszcze wsiądę do
tego pociągu. I to już. Wiszę na drzwiach i tuż obok mam schodki do wagonu. Jeśli bawi was [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl