[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszyscy mężczyzni są tacy sami... i tego właśnie nauczyłam się w
Cambridge.
-Błąd! - warknął Tweed. - Jest wielu, którzy się skuszą, w to uwierzę, ale z
pewnością nie wszyscy dadzą się ogłupić twym wdziękom. Poza tym
przecież nie musisz zarabiać na życie.
- Cholernie impertynenckie stwierdzenie. - Dziewczyna wypro
stowała się, obciągnęła sukienkę na piersiach, na wypadek gdyby
do tej pory nie dostrzegł jej największych atutów. -Ale niech ci bę-
150
dzie - dodała złośliwie. - Nasz wuj był człowiekiem zamożnym. Każdej z
nas pozostawił trochę pieniędzy. Wystarczająco wiele, by spokojnie żyć, ale
niewystarczająco wiele, by robić zakupy w Escada. A ja lubię kupować
drogie ciuchy. Są bardzo ważne, gdy od czasu do czasu przyjmuje się wizyty
bogatych mężczyzn.
-Od czasu do czasu?
-Viola podsunęła mi ten pomysł.
W tym momencie Tweed stracił wreszcie cierpliwość.
-Kłamiesz! Obrzydliwie kłamiesz! Doprawdy mam ochotę zabrać cię do
Scotland Yardu na prawdziwe przesłuchanie.
-Mam tam dobrych przyjaciół. - Marina wyciągnęła do niego rękę.
Uchylił się. Odzyskał już panowanie nad sobą. Teraz mówił cicho.
-I nie żałujesz, że twoja siostra zginęła w tak straszny sposób?
-Nie żałuję. Bo i czego? Mam mniejszą konkurencję.
Znów zdumiała Tweeda swą bezwzględnością. Przyglądała mu się
uważnie. Z pewnością radowałby ją najmniejszy objaw szoku, zachował więc
kamienną, nieruchomą twarz. Wyjął z kieszeni notatnik i wieczne pióro.
Marina zmarszczyła brwi, przesunęła się na kanapie, usiadła po japońsku
twarzą do niego, spojrzała mu w oczy. Nie reagował na wyrazną zachętę.
- Proszę podać pełne nazwisko, numer telefonu, numer telefonu
komórkowego. Czekam.
Skrzywiła się. Prawdopodobnie zdenerwowało ją, że nie zareagował na jej
wdzięki jak inni mężczyzni. Nie odpowiedziała, tylko sięgnęła do małego
złotego pudełka, wyjęła z niego wizytówkę o czerwonych brzegach i
wręczyła Tweedowi. Ujął ją ostrożnie, za krawędzie, by nie zatrzeć odcisków
jej palców.
Wstał.
-Prawdopodobnie jeszcze cię odwiedzę - powiedział.
-Ależ oczywiście, że mnie odwiedzisz - uśmiechnęła się zmysłowo. - Nie
mam co do tego żadnych wątpliwości. - Wstała. - Zaczekaj chwilkę.
Muszę do toalety.
Gdy tylko wyszła, Tweed wylał resztę swojego wina do wielkiej doniczki,
włożył jednorazowe rękawiczki i chusteczką wytarł swe ślady palców. Zrobił
to błyskawicznie. Marina wróciła do pokoju ubrana w przezroczystą nocną
koszulkę związaną w talii, sięgającą ponad kolana.
Tweed bez słowa podszedł do drzwi, ukrywając przed nią rękawiczki.
Przekręcił klucz w zamku, otworzył drzwi, schował rękawiczki do kieszeni.
Zbiegał po schodach, kiedy Marina coś do niego zawołała. Zatrzymał się,
spojrzał w górę.
- Uważaj, kogo wpuszczasz do mieszkania! Nie zapomnij, co się
przydarzyło Violi...!
Jednocześnie dostrzegł Paulę i Marlera obserwujących go z czwartego
piętra. Dołączyli do niego przy samochodzie. Wsiedli do środka. Tweed
przyjrzał się budynkowi.
151
-Ta dziwka nie może nas zobaczyć - uspokoiła go Paula. - Jedyne okno na
ulicę ma matową szybę. Zdaje się, że niezbyt dobrze bawiłeś się podczas
tej rozmowy?
-Zimnokrwista suka!
Jechali bardzo powoli, żeby nie budzić ludzi. Gdy tylko wjechali na
główną ulicę, Tweed dostrzegł starą kobietę w łachmanach grzebiącą w
pojemniku na śmieci. Podjechał do krawężnika, wysiadł.
-Wątpię, czy znajdzie tu pani coś wartościowego - powiedział życzliwie.
-Nigdy nic nie wiadomo, szanowny panie. Mój chłop znalazł raz naszyjnik
z pereł. Zaniósł go na policję. - Kobieta mówiła szybko, niemal
niezrozumiałym cockneyem. - Zrobiłabym to samo. Takie cudeńka mogą
zaprowadzić człowieka na policję w kajdankach. Nie warto ich trzymać,
nie można sprzedać, nawet miejscowemu paserowi. A pan odwiedził Lady
Gnój, co nie, szanowny panie? I wziąłeś pan ze sobą faceta i babkę?
Mądrze, bardzo mądrze. Chce fortuny za godzinę z nadzianym staruchem.
Taka jest wielka i wspaniała!
-Naprawdę widziała pani, jak odwiedzają ją mężczyzni?
-Mnóstwo facetów. A kiedy ma do czynienia z mniej nadzianymi,
zachowuje się jak świnia.
-Coś mi się zdaje, że ją pani kiedyś spotkała.
-Bo i spotkałam. Wychodzi raz, a ja spłukana. Poprosiłam o coś, żeby
kupić ciut żarcia. Wiesz pan, co powiedziała?
-Nie mam pojęcia. Ale chętnie posłucham.
- Powinnaś, stara, pracować uczciwie jak uczciwi ludzie". Omal nie
roześmiałam się jej w pysk. Uczciwa praca! A ona to niby jak zarabia na
życie? Chciałoby się babę opluć!
-Więc obserwuje pani czasami jej gości?
-Jeśli pracuję przy tym pojemniku, to tak. Jeden facet to jak wyszedł,
jeszcze podciągał spodnie. Jakoś nie mógł ich dopiąć. Usłyszałam, jak coś
stuknęło. Zawołałam: Panie, pan coś gubi!", ale pognał do
zaparkowanego kawałek dalej samochodu. Podeszłam bliżej i nie
uwierzysz pan, co znalazłam.
-Co takiego? -Tweed uśmiechnął się ujmująco.
-Portfel, szanowny panie. Taki co to faceci noszą w tylnej kieszeni spodni.
W środku były trzy stówy. Poleciałam ulicą jak głupia, machałam tym
portfelem nad głową. Nie ma mowy, przeleciał, nie zatrzymał się, omal
mnie nie rozsmarował po asfalcie. No to pomyślałam sobie: Sam
chciałeś, facet!". I zatrzymałam te trzy stówy. Dobrze zrobiłam?
-Moim zdaniem postąpiła pani bardzo sensownie. Często widzi pani
mężczyzn odwiedzających tę damę?
-Damę? Coś się panu pomyliło, szanowny panie. Jasne, paru się widziało.
Ten od portfela był niski i okrąglutki.
152
- Chciałbym o coś spytać, jeśli wolno. - Tweed wyjął z kieszeni
fotografie, które Marler zrobił Konspiracji w Whitehall. - Może roz
pozna pani któregoś z tych panów?
Kobieta wyjęła spod łachmanów stareńkie okulary w powyginanej
oprawce, nasadziła je na nos. %7łeby przyjrzeć się zdjęciom, musiała
przekrzywić głowę. Oglądała je bardzo uważnie.
- Nie. Nie on - wymamrotała. - I ten też nie. - Chwila przerwy.
- Aha! Trafiony! Ten u niej był. Pewne jak to, że tutaj stoję.
Oddała zdjęcia Tweedowi, on zaś odwrócił się i przyjrzał uliczce, z której
przed chwilą wyjechali. Ciemno choć oko wykol, tylko jedna latarnia
świeciła słabo naprzeciw wejścia do domu Mariny. Spojrzał na kobietę
chowającą okulary.
-Naprawdę potrafi pani zobaczyć coś na tę odległość? Bardzo
przepraszam, ale muszę mieć całkowitą pewność.
-Bez okularów nie widzę z bliska, ale z daleka całkiem, całkiem. I ta
latarnia pomaga. To był on, szanowny panie, nikt inny.
-Serdecznie dziękuję za to, że zgodziła się pani na rozmowę. Jestem pani
bardzo zobowiązany. - Tweed sięgnął do portfela, wyjął z niego
dziesięciofuntowy banknot. - Proszę kupić sobie coś do jedzenia. Niech to
będzie coś bardzo smacznego.
-Niech pana Bóg błogosławi, szanowny panie. Jestem spłukana, naprawdę,
całkiem spłukana. Nie wiem, co powiedzieć.
-Nie musi pani nic mówić. Czy mogę prosić o podanie imienia i nazwiska?
Może znów pojawię się w okolicy, zechcę zadać pani kilka pytań.
-Czemu nie? Annie Higgins. Annie Higgins to ja. Niech pan na siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]