[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bo za dużo wie . Myślę, kapitanie, że ci dwaj bandyci i Sieczka to narzędzie w czyimś ręku.
Prawdopodobnie w ręku tych z Centralnego Zarządu.
- O co Sieczka oskarża dyrektora Skolagę?
- O kanty gospodarcze, robione za pośrednictwem wołomińskiej spółdzielni. Zdaje się,
że w rezultacie posadzimy ze dwadzieścia osób.
- Ja w każdym razie muszę na pewno posadzić jedną - mruknął Szczęsny, na wpół do
siebie. Usiadł na tapczanie, odrzucając kołdrę.
Porucznik powiedział jeszcze, że jest  cholernie zmęczony i jeżeli Szczęsny chce, to
protokół z przesłuchania Sieczki będzie gotowy na dziewiątą rano. Po czym obaj odłożyli
słuchawki.
Kapitan przeszedł do łazienki, wziął zimny tusz i nastawił wodę na kawę. Otworzył
szafkę, w której chował jedzenie i zadumał się. Prócz kromki bardzo starego chleba znalazł w
niej jedynie paczkę makaronu, odrobinę masła i dwa pomidory. Sapnął z irytacją, długo i
hałaśliwie grzebał na dnie szafki, aż wyciągnął litrowy garnek i małą patelnię. Po kwadransie
na kuchennym stole stało gotowe śniadanie: makaron z pomidorami i duży kubek mocnej
kawy. Na patelni skwierczały w resztkach masła grzanki z chleba.
O szóstej rano Biały Kapitan był już w komendzie. Zamknął się w pokoju i przez dwie
godziny siedział przy biurku nad stosem notatek, dokumentów i luznych uwag robionych na
małych karteczkach. Pięć minut po ósmej wszedł do gabinetu swego szefa.
- Wiesz, że złapano Sieczkę? - spytał, siadając na parapecie.
Daniłowicz przytwierdził ruchem głowy.- Wydaje się - rzekł, szukając czegoś w
biurku - że teraz cała afera zacznie nam puchnąć w rękach jak drożdżowe ciasto, aż urośnie
do całego tłumu przestępców gospodarczych.
- Tak. Hm... Na czele tłumu często stoi jednostka. Najsprytniejsza i najbardziej winna.
Major siedział przez chwilę w milczeniu. Wreszcie podniósł oczy na Szczęsnego.
- Skolaga? - stwierdził raczej, niż zapytał. - Rozmawiałeś z nim kiedyś, co to za typ?
- Typ aferzysty. Młody, chciwy na forsę, sprytny, zdolny... Stefan, czy ty rozumiesz,
dlaczego ja nie wierzę w to, że Wolski zabił Okołowicza?
- Co? - major nie był przygotowany na ten nagły skok myślowy. - Okołowicza? Tak,
rozumiem. Uważasz, że taki człowiek jak Wolski nie strzela drugiemu w plecy. Powiedział ci
to już zresztą ten stary lekarz z Nidzicy. Cała rzecz polegać może jednak nie na charakterze
Wolskiego, lecz na jego chorobie psychicznej. Mógł to zrobić podświadomie lub na wpół
świadomie. Widzę, że się ze mną nie zgadzasz.
- Nie.
Daniłowicz wymownie rozłożył ręce.
- W takim razie, kto go zabił?
Szczęsny zsunął się z parapetu i podszedł tak blisko, że major zobaczył tuż przed sobą
jego wąskie, czarne oczy. Był przekonany, że na dnie tych oczu pobłyskują w tej chwili
iskierki rozbawienia czy ironii.
- Posłuchaj, szefie - kapitan mówił cicho, choć drzwi były zamknięte. - Najdalej za
tydzień w tym pokoju powiem ci, kto zabił Okołowicza. I Nowaka.
- Geniusz - mruknął major zgryzliwie. - Dam ci order. Chciałbym tylko za tydzień
oglądać cię tutaj żywego i całego - dodał niespokojnie, znając wrodzoną lekkomyślność
Białego Kapitana. - %7ładnych prywatnych poszukiwań, żadnej  partyzantki milicyjnej,
pamiętaj. To się zwykle smutno kończy.
- Nie bój się. Ja umrę zimą, w największy mróz. Będziesz niósł wieniec, aż ci łapy
pomarzną.- %7ładnych wieńców. Posadzę ci na grobie pelargonię. No, dosyć głupstw. Czy te
twoje przechwałki mam brać na serio?
- Jak najbardziej.
I Szczęsny, pogwizdując cicho, wyszedł z gabinetu.W cztery dni pózniej major
Daniłowicz obudził się rano w jak najgorszym humorze. Poprzedniego wieczoru otrzymał z
Komendy Głównej coś, co można by nazwać łagodnie - wyrzutami. Bardziej zbliżone do
prawdy byłoby jednak słowo: upomnienie.
Zbyt długo wlokło się już dochodzenie w sprawie noszącej kryptonim  Dwa włosy
blond . Zaryzykował wtedy i powtórzył słowa swego zastępcy, że najdalej za tydzień
morderca Okołowicza będzie w rękach milicji.
Gdy zbudził się teraz i przypomniał sobie owo zapewnienie, poczuł, że cierpnie na
nim skóra. Dał się zasugerować Szczęsnemu. On, stary wyga w pracy śledczej, poszedł na lep
gołosłownych przechwałek...
Wściekły i zmartwiony, sięgnął po słuchawkę i nakręcił numer telefonu Szczęsnego.
O tej godzinie - była szósta rano - powinien być jeszcze w domu.
Sygnał długo, cierpliwie powtarzał swoje wezwanie, ale nikt nie podchodził do
aparatu. - Znowu gdzieś łazi - pomyślał Daniłowicz odrzucając słuchawkę na widełki. W tej
samej chwili telefon zadzwonił.
- Co jest? - burknął zdziwiony. - Aaa, to ty. Skąd dzwonisz?... Co? - usiadł na łóżku. -
Nie słyszę. Jak?... Ja cię bardzo proszę, bez głupich żartów! - krzyknął gniewnie. - Wczoraj
miałem rozmówkę w Komendzie Głównej i wcale nie... Co? - nagle zmienił ton. - Kiedy?...
Skolagę i Wisławskiego?... Tak. Za pół godziny będę w komendzie.
Odłożył słuchawkę i ze stęknięciem wygramolił się z łóżka.
- Stefek, nie idz bez śniadania - poprosiła żona, zrywając się i narzucając spiesznie
szlafrok. - Zaraz ci coś przygotuję.- Owsa do worka - mruknął, wychodząc do łazienki. Było
to ich utarte powiedzonko i oznaczało kilka kanapek, zapakowanych i włożonych do
majorowej teczki. Czasami zdarzało się jednak, że  owies wraz z  workiem wracał
nienaruszony do domu. Pani Barbara wiedziała wówczas, że mąż jej miał tego dnia wiele
trudnej pracy.
Z westchnieniem zabrała się do krajania, smarowania i pakowania, podczas gdy major
golił się nieuważnie, przerywając tę czynność co chwila i zamyślając się.
Szczęsny powiedział mu, że przed półgodziną aresztowano dyrektora Skolagę i
Wisławskiego. Dziwne, że zrobiono to o tak wczesnej porze. Widocznie prokurator miał
pewne obawy, czy obaj podejrzani nie będą usiłowali zbiec. Ale dlaczego starszy inspektor
NIKu, Guziński, nie zawiadomił go wczoraj o wynikach swej kontroli?... Nagle przypomniał
sobie, że przecież poprzedniego dnia był aż do póznej nocy na odprawie w Komendzie
Głównej. Guziński mógł dzwonić i przychodzić, nawet parokrotnie.
- Herbata gotowa! - zawołała pani Barbara.- Chodz i PijPodszedł do stołu i spojrzał
podejrzliwie na szklankę, z której dymiło.
- Gorąca - skrzywił się. Nie znosił gorących płynów.
- Nie gorąca. Przestudzona. Pij i nie grymaś. Szefem można było być w komendzie,
ale nie w domu.
Tutaj rządziła żona. Posłusznie sięgnął po szklankę.
- Zbyszek śpi? - spytał, zaglądając do drugiego pokoju. Nie lubił wychodzić z domu,
nie ucałowawszy swego ośmioletniego synka.
- Tato - doleciało go rozespane wołanie. - Tato, co to jest mumia?
- Taki... suszony człowiek w pudełku - odparł żartobliwie. - Skąd ci to przyszło do
głowy?
- Bo Jurek mówił, że pani od geografii wygląda jak mumia egipska. To ona jest
suszona?
- Widzisz, co za głupstwa wygadujesz dziecku - rozgniewała się pani Basia. - Gotów
to powtórzyć w szkole.
- Tato, powiedz? Suszona?- Tata musi iść - wykręcił się major dyplomatycznie. - Pa,
syneczku.
- Pózno wrócisz? - spytała żona z lekkim westchnieniem. Od trzech tygodni wybierali
się razem do kina. Już dwukrotnie od tej pory zmieniono program. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl