[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kiedy wyruszyła ekipa dochodzeniowa?
- Pół godziny temu, majorze, z bazy.
- Dobrze - zgodził się Manchek. - Będę tam.
Odwiesił słuchawkę i leniwie wpatrzył się w telefon. Czuł się znużony; marzył o
pójściu do łóżka. Teren WF - to było kodowe oznaczenie otoczonego kordonem pasa wokół
Piedmont w stanie Arizona.
Powinni byli zrzucić bombę, pomyślał. Powinni ją byli zrzucić dwa dni temu.
Manchek czuł niepokój już w momencie, gdy odroczono wprowadzenie w życie
Dyrektywy 7-12. Oficjalnie nie mógł jednak wyrazić swego stanowiska i daremnie czekał, aż
zamknięty w podziemnym laboratorium zespół programu Pożar Stepu wystosuje zażalenie do
Waszyngtonu. Wiedział, że laboratorium zostało powiadomione; widział kablogram rozesłany
do wszystkich jednostek bezpieczeństwa - był jednoznaczny.
Dla jakichś powodów laboratorium jednak nie odezwało się.
Wyglądało to tak, jakby ich nic nie obchodziło.
Bardzo dziwne.
A teraz zdarzyła się katastrofa. Zapalił fajkę i possał ją, rozważając możliwości.
Przede wszystkim narzucała się koncepcja, iż jakiś zielony kursant zamarzył się o niebieskich
migdałach, zboczył z kursu, wpadł w panikę i stracił panowanie nad maszyną, Zdarzało się to
już przedtem setki razy. Ekipa dochodzeniowa, grupka specjalistów, którzy udawali się na
miejsce wszystkich katastrof, zazwyczaj wydawała werdykt o agnogenicznej awarii
układów . Był to militarny, mądrze brzmiący termin, który stosowano, gdy przyczyny
katastrofy były nieznane; nie rozróżniano tu wypadków z winy pilota od spowodowanych
zakłóceniami działania aparatury pokładowej, lecz wiedziano, iż w większości przypadków
miało miejsce to pierwsze. Człowiek nie miał prawa się zagapić pilotując skomplikowaną
maszynę lecącą z prędkością dwóch tysięcy mil na godzinę. Dowód podsuwały statystyki:
choć jedynie dziewięć procent lotów miało miejsce bezpośrednio po powrocie pilota z
weekendowej przepustki, zdarzało się podczas nich dwadzieścia siedem procent wypadków.
Fajka Mancheka zgasła. Wstał, rzucił gazetę i wyszedł do kuchni powiedzieć żonie, że
wyjeżdża.
- Kraina jak z filmu - powiedział ktoś, patrząc na urwiska z piaskowca i skrzące się
odcienie czerwieni na ciemniejącym błękicie nieba. To się nawet zgadzało, w tej części Utah
nakręcono wiele filmów. Manchek jednak nie miał ochoty myśleć teraz o filmach.
Siedząc w limuzynie oddalającej się od lotniska zastanawiał się nad tym, czego się
dowiedział.
Podczas przelotu z Vanderberg do południowego Utah ekipa dochodzeniowa
przesłuchała zapisy rozmów prowadzonych między phantomem i wieżą kontrolną w Topece.
Przeważająca ich część była nudna z wyjątkiem ostatnich chwil przed katastrofą.
Pilot stwierdził: Coś jest nie tak .
W chwilę pózniej: Gumowy wąż mojej maski tlenowej się rozpuszcza. To na pewno
przez wibracje. Po prostu rozpada się na proszek .
Może dziesięć sekund pózniej słaby, mknący głos powiedział:
Wszystko, co w kokpicie jest z gumy, rozpuszcza się .
Pózniej nie było już żadnych komunikatów.
Manchek bez końca powtarzał w myślach te zwięzłe stwierdzenia.
Za każdym razem zdawały mu się coraz dziwaczniejsze i coraz bardziej niesamowite.
Wyjrzał przez okno. Słońce właśnie zachodziło, szczyty urwisk były oświetlone
gasnącymi purpurowymi przebłyskami. Doliny były już pogrążone w ciemnościach. Spojrzał
przed siebie na drugą limuzynę, wiozącą resztę członków zespołu dochodzeniowego,
wznoszącą niewielkie kłęby kurzu.
- Kiedyś kochałem westerny - powiedział któryś z nich. - Wszystkie były kręcone
tutaj. Piękne strony.
Manchek zmarszczył brwi. Ciągle go zaskakiwało, jak ludzie potrafią marnować tyle
czasu na nieważne szczegóły. Być może były to gesty protestu, niezgody wobec zastanej
rzeczywistości.
Rzeczywistość istotnie mogła zniechęcić: Phantom zboczył nad teren WF, w ciągu
sześciu minut wleciał dość daleko w głąb strzeżonego terytorium, nim pilot uświadomił sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]