[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Thomas prawie się uśmiechnął. - Nie jestem
pewien, czy dobrze zrozumiałem,
najważniejsze jednak jest to, że nie masz
zamiaru mnie teraz opuścić.
- Ja także tego przedtem nie rozumiałam.
Cassi znów wzięła Thomasa w ramiona. A
więc - mimo wszystko - odzyskała męża.
Oczywiście, że go nie opuści. Zbyt dobrze
wie, co znaczy być chorym.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła. -
Wezmiemy najlepszych lekarzy, najlepszych
psychiatrów. Sama też czytałam o
zagubionych lekarzach. Niemal w stu
procentach wracają do zdrowia. Trzeba
tylko dobrych chęci i poczucia
odpowiedzialności.
- Jestem gotów - oświadczył Thomas.
- Chodzmy już więc - rzekła Cassi, biorąc
go za rękę.
Trzymając się za ręce jak dwoje kochanków,
Thomas i Cassi szli ku wyjściu, następnie
w stronę garażu, potrącani przez tłum.
Cassandra z entuzjazmem opowiadała
Thomasowi wszystko, co wiedziała o Vickers
Psychiatrie Institute. Wymieniała nawet
nazwiska konkretnych specjalistów, z dużym
doświadczeniem w leczeniu innych lekarzy.
Kiedy znalezli się już w samochodzie,
Cassi zapytała Thomasa, czy czuje się
wystarczająco dobrze, żeby prowadzić.
Zapewnił ją, że tak. Cassi zapięła pas
bezpieczeństwa i jak zwykle miała ochotę
zwrócić uwagę Thomasowi, by zrobił to
samo, ale dała spokój w obawie przed jego
reakcją.
Thomas włączył silnik porsche'a i
ostrożnie wyprowadził samochód z parkingu.
Kiedy mijali automatyczną bramę, Cassi
zapytała, w jaki sposób doktor Ballantine
odnalazł go tak szybko.
- Dzwoniłem do niego w nocy, gdy opuściłaś
szpital i nigdzie nie mogłem cię znalezć -
odparł Thomas, zatrzymując samochód na
czerwonym świetle. - Byłem przekonany, że
będziesz chciała go widzieć. Poprosiłem,
żeby zadzwonił do mnie, gdy będzie coś o
tobie wiedział.
- Chyba bardzo się zdziwił. Co właściwie
mu powiedziałeś? Zwiatła sygnalizacyjne
się zmieniły, więc Thomas przyspieszył w
kierunku Storrow Drive. - Powiedziałem mu,
że znów przedawkowałaś insulinę.
Cassi przyszło do głowy, że jej zachowanie
też nie zawsze było rozsądne, zwłaszcza
wtedy, gdy wypisała się ze szpitala na
własne żądanie i ukryła przed wszystkimi w
separatce.
Thomas - jak zwykle - karkołomnie
prowadził samochód; gdy na Storrow Drive
skręcił nagle w lewo w kierunku Weston,
Cassandra rzuciło na drzwi, a gdy po
chwili przekręcił kierownicę w prawo, z
trudem utrzymała równowagę.
- Thomas - odezwała się. - Zdaje się, że
jedziemy do domu, a nie do Vickers.
Nic nie odpowiedział.
Cassi spojrzała w lewo: kurczowo ściskał
kierownicę, podczas gdy prędkość samochodu
wzrastała. Cassi wyciągnęła rękę i zaczęła
masować napięte mięśnie karku Thomasa.
Czuła, że napięcie w nim rośnie i
próbowała go uspokoić.
- Thomas, co się stało? - zapytała,
starając się zapanować nad narastającą
obawą.
Nic nie odpowiedział, prowadził samochód
jak automat. Na szczęście ruch o tej porze
był niewielki.
Cassi odwróciła się ku niemu na tyle, na
ile pozwalał jej pas bezpieczeństwa. Mimo
woli przesunęła ręką wzdłuż jego boku; gdy
natrafiła na coś twardego w kieszeni,
sięgnęła do środka i - zanim zdołał jej w
tym przeszkodzić - wydobyła opakowanie
insuliny U500.
Thomas wyrwał jej pudełko i wcisnął z
powrotem do swojej kieszeni.
Cassi wyprostowała się na siedzeniu i
patrzyła na drogę pędzącą naprzeciw w
oszałamiającym tempie. Teraz już
wiedziała, skąd się wzięło jej ostatnie
niedocukrzenie. Istniał tylko jeden
racjonalny powód obecności insuliny U500 w
kieszeni Thomasa: była mu potrzebna, żeby
ją podsunąć Cassi na miejsce insuliny
U100. Wystarczyło za pomocą strzykawki
usunąć z opakowania U100 jego
dotychczasową zawartość i wprowadzić na
jej miejsce zawartość opakowania U500 o
pięciokrotnie większym stężeniu insuliny.
Gdyby nie miała wtedy pod ręką
wystarczającej ilości glukozy,
znajdowałaby się teraz w stanie śpiączki
albo może w jeszcze gorszym stanie... A co
z przedawkowaniem w szpitalu? Nie
majaczyła, gdy czuła zapach wody
toaletowej Yves St. Laurent. Ale dlaczego
chciał, by umarła? Dlatego, że tak jak
Robert, analizowała dane zawarte w
materiałach SSD. Nagle zrozumiała, że
nieoczekiwana skrucha Thomasa przed
wyjazdem ze szpitala była tylko podstępem.
Jednocześnie uprzytomniła sobie, że
Ballantine ją, a nie Thomasa, uważał za
chorą psychicznie.
Nowe uczucie - wściekłość - ogarnęło
Cassi. Była wściekła nie tylko na Thomasa,
ale i na siebie. Jak mogła tak się dać
wyprowadzić w pole?
Spojrzała z boku na ostro zarysowany
profil Thomasa: widziała go teraz w
zupełnie innym świetle. Zaciśnięte usta
wyrażały okrucieństwo, przymrużone oczy -
obłęd. Miała wrażenie, że siedzi obok
obcego człowieka, którym instynktownie
gardzi.
- Usiłowałeś mnie zabić - odezwała się,
zaciskając ręce w pięści. Thomas roześmiał
się głośno z odcieniem drwiny; drgnęła
mimo woli.
- Jaka niezwykła spostrzegawczość!
Zaimponowałaś mi. Czyżbyś rzeczywiście
choć przez chwilę sądziła, że nieczynne
telefony i niesprawny samochód były
dziełem przypadku?
Cassi rozejrzała się naokoło: oddalali się
coraz bardziej od miasta. Musi się
opanować, musi coś uczynić.
- Oczywiście, że chciałem cię zabić -
warknął. - Pozbyć się ciebie tak samo, jak
wcześniej pozbyłem się Roberta Seiberta.
Jezu Chryste! Czyżbyś oczekiwała, że będę
się spokojnie przyglądał, jak we dwójkę
niszczycie dorobek mojego życia?
Cassi patrzyła rozszerzonymi ze zdumienia
oczami.
- Słuchaj - krzyczał Thomas - zawsze
pragnąłem tylko jednego: leczyć ludzi,
którzy zasługują na życie. Nie interesują
mnie pacjenci psychiczni, ani też chorzy
na kilka chorób jednocześnie. Wszyscy
powinni w końcu zrozumieć, że środki,
którymi dysponujemy, są ograniczone i że
trzeba dokonywać pewnej selekcji. Nie
możemy pozwolić, aby dobrze rokujący
pełnowartościowi pacjenci czekali długo na
możliwość operacji, podczas gdy łóżka w
szpitalu i czas w salach operacyjnych
okupują chorzy na stwardnienie rozsiane i
homoseksualiści chorzy na AIDS.
- Thomas - odezwała się Cassi, hamując
uczucie wściekłości - proszę cię, zawracaj
natychmiast do Vickers. Rozumiesz?
Thomas patrzył na nią, nawet nie próbując
ukryć nienawiści. Roześmiał się szyderczo.
- Czy ty naprawdę sądziłaś, że ja pozwolę
się zamknąć w szpitalu dla wariatów?
- To jest twoja ostatnia szansa - zawołała
Cassi, ciągle usiłując wmówić w siebie, że
ma do czynienia po prostu z chorym
człowiekiem. Nie stać ją było jednak na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]