[ Pobierz całość w formacie PDF ]

małżeństwem z Debora Staunton, była doprawdy bezsensowna!
Ze wszystkich teoretycznie możliwych kandydatek ta wydawała
się zdecydowanie najmniej odpowiednia. Obrócił się i zobaczył,
że Debora wybiega zza rogu domu z obskakującym ją i
szczekającym Autolikusem obok. Trzymała w dłoni koszyk,
ohydny kapelusik miała przekrzywiony, a w dodatku zdążyła
zaplamić suknię na rąbku.
- Przepraszam, że kazałam panu tak długo czekać,
Hugonie! - sapnęła. - Ciotka Elizabeth jest niezwykle
drobiazgowa. Musiałam dwa razy zmieniać suknię, zanim
pozwoliła mi wyjść.
- Nic nie szkodzi, bardzo przyjemnie mi się czekało.
Zresztą mamy przed sobą całe popołudnie. Powinna była pani
poświęcić więcej uwagi włosom, połowa opada jak chce. -
Powiedział to spokojnie, ale w tonie jego głosu było słychać
irytację. Dlaczego ta pannica nigdy nie umie wykazać
stosownego umiaru?
Debora przybrała skruszoną minę.
- W ogóle się nimi nie zajmowałam. Ciotka Elizabeth
kazała mi to zrobić, ale w pośpiechu zapomniałam. Niech pan
chwilę poczeka!
Podała mu kapelusik, koszyk i smycz Autolikusa, aby szybko
zaimprowizować kok. Szyję miała smukłą, wydawało się, że
burza czarnych włosów jest dla niej zbyt ciężka. Hugona naszło
irracjonalne pragnienie dotknięcia tej szyi wargami... Odwrócił
się gwałtownie. Co, u diabła, się z nim dzieje?
- Gotowe! - powiedziała wesoło Debora.  Gdyby ciotka
Elizabeth mi pozwoliła, obcięłabym włosy na krótko. Taka jest
podobno ostatnia moda w Londynie. Poproszę o kapelusz.
- Może kupię pani nowy, Deboro - zaproponował Hugo,
widząc wyskubane rondo.
- To bardzo miło, że pan występuje z taką propozycją, ale
pomysł ma dwie wady. Po pierwsze, ciotka Elizabeth nigdy by
panu na to nie pozwoliła. Po drugie, Autolikus w ciągu miesiąca
97
doprowadziłby nowy kapelusz do stanu, w jakim znajduje się
obecny. Mam jeden przyzwoity kapelusz, który chowam na
wyjątkowe okazje, ale wkładam go naprawdę rzadko. Nie, nie.
Jeśli szuka pan tego, co schludne i stosowne, powinien pan
częściej towarzyszyć swoim kuzynkom. -Zdecydowanym ruchem
wsadziła kapelusik na głowę i odebrała Hugonowi smycz. -
Puścimy Autolikusa?
- Możemy spróbować. - Pies obiegł ich radośnie, ale na
komendę Debory zajął miejsce przy nodze. - Gratulacje, jestem
pod wrażeniem - powiedział Hugo. Po chwili dodał: -Z moich
wczorajszych obserwacji wynika, że przynajmniej Edwina woli,
jeśli towarzyszy jej Richard Vernon.
- Sądzę, że tak - ostrożnie przyznała Debora. - Zdaje mi
się, że nawet rozmawiała o tym z matką. Przykro mi, jeśli
krzyżuje to panu plany, Hugonie, ale spodziewam się rychłego
ogłoszenia zaręczyn.
- Nie krzyżuje mi to żadnych planów. Zmieniłem zdanie
co do blizniaczek. I pani, i babka zgodnie twierdzicie, że nie
byłyby ze mną szczęśliwe. Nie należy lekceważyć zdania dwóch
kobiet.
- Może rzeczywiście. Ale to jest do pana niepodobne,
Hugonie. Czy... czy myśli pan o kimś innym?
- W tym sęk. Będę musiał szukać od początku, a to
oznacza niezliczone wizyty u sąsiadów w całym hrabstwie.
Zmarnowałbym mnóstwo czasu. Nie stać mnie na to, za dużo
mam pracy w majątku.
- Znajdzie pan kogoś. Wielu pannom pochlebiłyby pańskie
oświadczyny. Może odstraszać pańska władcza postawa, ale jest
pan za to bardzo przystojny. - Uśmiechnęła się do niego
przekornie, a Hugonowi nagle zrobiło się lżej na sercu.
- Cieszę się, że znowu jesteśmy przyjaciółmi, Deboro -
powiedział.
Odwróciła głowę.
- Ja też. Ojej, jesteśmy prawie na miejscu. O, pani Bember
stoi przy furtce.
98
Przez następne pół godziny Hugo mógł się przekonać, co
miała na myśli jego babka. Pani Bember odpowiadała na jego
pytania bardzo chętnie. Widać było, że pochlebia jej
zainteresowanie pana majątku. Z Deborą jednak rozmawiała o
wiele swobodniej. Wprawdzie rozmowa kobiet wcale nie była
utrzymana w tonie narzekań, ale pierwszy raz Hugo zauważył,
jak samotna czuje się staruszka i jak tęskni za towarzystwem. W
każdym razie Debora podniosła ją na duchu i nawet raz czy dwa
doprowadziła do śmiechu. Po wizycie u pani Bember odwiedzili
również innych mieszkańców tej okolicy: starego ogrodnika
Gregory'ego, Carterów, czyli dawnego lokaja i pomoc kuchenną,
a potem zaszli jeszcze do jednego czy dwóch dzierżawców.
Wszędzie okazywało się to samo. Witano ciepło ich oboje, ale
tylko niezorganizowana, roztrzepana Debora zdawała się mieć
klucz do serca prawie wszystkich tych ludzi.
Hugo znalazł wiele tematów do rozmyślań, więc w drodze
powrotnej był znowu bardzo wyciszony. Powoli robiło się pózno,
słońce jeszcze nie zaszło, ale na leśnej ścieżce było coraz
ciemniej. Nagły szelest w zaroślach zaniepokoił Autolikusa,
który zareagował głośnym szczekaniem. Debora i Hugo zgodnie
się roześmiali, gdy zobaczyli starego kozła wyłaniającego się
spomiędzy drzew.
- To kozioł Sammy'ego Sprattona - zawołała Debora.
- Niech pan go złapie, Hugonie!
Samo pochwycenie zwierzęcia nie było trudne. Potem jednak
powstał problem, co z nim zrobić.
- Sammy tu nie podejdzie, póki pan jest w pobliżu. On jest
bardzo nieśmiały. Lepiej niech mi pan pozwoli odprowadzić tego
kozła. Chata Sammy'ego jest niedaleko stąd, trochę głębiej w las.
- Nie! - powiedział Hugo stanowczo. - Nie pozwolę pani
samotnie chodzić po tym lesie.
- Ale...
- Nie!
99
- Co wobec tego pan proponuje? Sammy nigdy nikomu się
nie pokazuje.
- Kto to właściwie jest?
- Nie wie pan? Mieszka samotnie w lesie i ima się
wszelkich możliwych zajęć, żeby się utrzymać. Jest niemową, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl