[ Pobierz całość w formacie PDF ]
statków. Oglądali z podziwem ich silne uzbrojenie przeciwlotnicze: pokłady i
nadbudówki aż uginały się pod ciężarem mnóstwa dwudziestomilimetrowych
Oerlikonów . Tu zresztą statki te żegnały się ze swą amerykańską eskortą i
przechodziły pod opiekę Brytyjczyków.
Wyszli na morze tego samego dnia.
Dowódca ORP Piorun , komandor podporucznik Gorazdowski, przekazał
swym oficerom otrzymane na odprawie u dowodzącego konwojem admirała
rozkazy: całkowita cisza radiowa, łączność między okrętami optyczna,
wyłączone radary, oczywiście tylko do momentu napotkania wroga. Poza tym
poinformował, że w eskorcie konwoju idą przodem, w odległości około 40 mil, 3
krążowniki, a od strony bieguna, w odległości 100 mil zespół ubezpieczający:
pancernik i lotniskowiec w osłonie niszczycieli.
Szli po ogromnym łuku, w odległości ponad 300 mil od groznych wybrzeży
Norwegii. Nie pomogło. Właśnie gdzieś w przejściu między wyspą Jan Mayen a
Wyspą Niedzwiedzią wypatrzyli samolot zwiadowczy. On ich też. Trudno byłoby
zresztą nie dostrzec tak wielkiej armady. Teraz pozostawało tylko czekać.
Jakoż i nadleciały niedługo samoloty torpedowe. Przywitała je ściana ognia,
najpierw z okrętów eskorty. Jeden zwinął się w kłębach dymu i runął do morza,
reszta jednak przedarła się. Gonił je ogień niszczycieli, uzbrojone statki też
otoczyły się zaporą ogniową. I wydawało się już, że ten pierwszy atak będzie
chybiony, kiedy nagle spośród stada statków buchnął w niebo słup dymu i ognia...
Pognały tam
się każda minuta. Samoloty tymczasem już nadlatywały powtórnie, upatrując
następnych ofiar.
Na pomoście Pioruna ludzie ogłuchli od huku. Teraz wrogie maszyny
pojedynczo jęły przemykać tam, skąd przyszły: znak, ze pozbyły się już
wszystkich torped. Jedne usiłowały wymknąć się tuż nad wodą, inne szły ostro w
górę, a każdą goniły świetliste smugi pocisków. Wreszcie jeszcze jedna zadymiła i
stromym lotem poszła w dół, znacząc w końcu swój upadek fontanną wody.
Na stanowiskach broni przeciwlotniczej Pioruna wrzało:
To nasz! Jak Boga kocham, nasz! Ja tak go miałem w celowniku...
I ja!
I trzeba było dopiero dłuższej chwili, aby uprzytomnić podnieconym walką
artylerzystom, że w takim ogniu mowy nie ma, by wiedzieć, kto trafił.
Konwój tymczasem już wykonywał jednoczesny zwrot ku północy, by oddalić
siÄ™ od miejsca ataku.
61
%7Å‚ÓATY TYGRYS 1981/15 ATAKUJE WAS PIORUN
W tym dniu był już spokój, ale następnego rozpoczęło się. wszystko od nowa.
Tyle że była piękna pogoda i przy dobrej widoczności można było do
nadlatujących maszyn otworzyć w porę ogień również i ze 120-milimetrowych
dział. Zapora była tak skuteczna, że mimo kilkakrotnych prób żaden samolot nie
zdołał się przez nią przebić. Odleciały wreszcie wszystkie i wszystkie statki
konwoju pozostały całe na swoich miejscach.
Dopiero po kilku dniach zabrzmiał znów sygnał alarmu przeciwlotniczego.
Odwołano go zaraz, bo dwumotorowy, lekki bombowiec zamachał przyjaznie
skrzydłami, na których były czerwone gwiazdy.
Do radzieckiej bazy morskiej w Polarnoje koło Murmańska weszli póznym
popołudniem 27 stycznia 1943 roku. Piorun stanął na kotwicy. Zszedł brytyjski
oficer łącznikowy z radiostacją, po którego przyszła motorówka z radzieckim
oficerem, mówiącym dobrze po angielsku i francusku, i wreszcie mogli odpocząć.
Przede wszystkim wyspać się: przez ostatnie siedem dób nie było na to czasu
Porucznik Węglarz i I oficer mechanik Pioruna , kapitan Szmidt, już
wybierali się do swych kabin, kiedy do mesy wszedł barczysty Rosjanin w
uszance , grubym płaszczu i z pistoletem na rapciach. Zaskoczenie było tym
większe, że sprawy służbowe mieli już za sobą, a okręt przecież sta! na kotwicy...
Szmidt znal nieco język rosyjski i rzecz wyjaśniła się szybko:
Ot, wpadłem tak sobie, prywatnie. %7łeby pozdrowić.
Kapitan I rangi okazał się przy stole znakomitym kompanem. Pewne kłopoty
wynikły tylko przy wznoszeniu toastów, ale gość rozwiązał je prosto:
Wsio rawno! Możesz mi mówić pan ...
Tej nocy tylko raz wygnał ich z koi alarm przeciwlotniczy. Powtarzały się one
[ Pobierz całość w formacie PDF ]