[ Pobierz całość w formacie PDF ]
własnej diagnozie, ale w tych okolicznościach...
Martha Bogen pomimo póznej godziny przygotowała mu śniadanie. Rourke w tym
czasie wyprowadził Harleya z garażu, gdzie zamknął go na noc, i pojechał zgodnie ze
wskazówkami Marthy do najbliższej stacji benzynowej. Jechał z podwiniętymi rękawami, a
ciepły wiatr targał mu włosy. Obydwa pistolety miał wsadzone za spodnie pod koszulą.
Zobaczył przed sobą stację. Przy samoobsługowym stanowisku nie było żadnego samochodu,
więc zwalniając skręcił w stronę punktu obsługi. Postawił maszynę na stopce i zsiadł.
Uśmiechnięty sprzedawca w niebieskim kombinezonie - z imieniem Al wyszytym w okolicy
serca - wyszedł z kanału, gdzie zmieniał olej w samochodzie.
- Do pełna?
- Tak. Mam zapasowy kanister, napełnij go również - powiedział chrapliwym głosem
Rourke.
- Sprawdzić olej?
- Tak, sprawdz - przytaknął.
Spojrzał na swój motor. Cudownym trafem po katastrofie samolotu i poślizgu na
górskiej drodze nie pozostały żadne zadrapania, żadne widoczne uszkodzenia.
- Masz tu jakichś krewnych? - zapytał z uśmiechem sprzedawca.
John otrząsnął się.
- Tak. Martha Bogen jest moją siostrą. Mam na imię Abe.
- Fajnie... Hej, Abe. - Al znowu się uśmiechnął. - To dobrze dla Marthy. Byłoby
smutno, gdyby...
Doktor chciał spytać - dlaczego, ale powstrzymał się.
- Na pewno - zgodził się.
- Sympatycznie wygląda ta twoja maszyna - powiedział Al.
- Dzięki - skinął głową. - Miasto też sympatyczne. Na zewnątrz zimno jak cholera, a wy
macie tu ładną pogodę.
- Owszem. Po prostu jesteśmy niżej i tyle. Zawsze zamierzaliśmy spytać facetów z
instytutu meteorologicznego, dlaczego tak jest, ale nigdy nie było na to czasu.
- Tak, często odkłada się różne sprawy do jutra - powiedział z sarkastycznym
uśmiechem John.
- Otóż to - zaśmiał się Al - tak jest zawsze.
Wyjął dyszę z baku i zakręcił przykrywkę. Gdy sprawdził pompę, John wyjął z kieszeni
portfel i dał mu dwadzieścia dolarów.
- Zaraz przyniosę...
- Resztę zatrzymaj - uśmiechnął się Rourke. Dosiadł Harleya, uruchomił go i złożył
stopkę.
- No to... dziękuję, Abe - pomachał ręką Al.
- O.K. - skinął John.
Oni wszyscy są szaleni - pomyślał zjeżdżając z powrotem na ulicę.
- Dobrze gotujesz - powiedział jej John, spoglądając sponad prawie zjedzonego steku z
jajkami na niebiesko-szarym talerzu.
- Raczej nie mam okazji - uśmiechnęła się. - %7łyję całkiem sama.
- Nie zapomniałaś o tym? - rzekł znacząco.
Odwróciła się od zlewu i zakręciła wodę. Znów zwróciła się w jego stronę, wycierając
ręce w fartuch.
- Jeszcze mnie nie pytałeś.
- Obiecałaś, że wszystko mi wyjaśnisz. Czekam, aż zaczniesz - uśmiechnął się. Miał
wiele pytań, ale najpierw chciał usłyszeć jakieś wyjaśnienia. - Domyślam się, że skoro jestem
twoim bratem, to powinienem zaakceptować wszystko, co tutaj się dzieje?
- Tak, owszem. - Wygładziła rękami fartuch i usiadła naprzeciw niego. Nalała kawy do
niebiesko-zielonej filiżanki, po czym postawiła elektryczny warnik na dużym trójnogu.
- Dzwoniłam do pracy. Powiedziałam, że się spóznię. Oni to zrozumieją, w końcu
przyjechał mój brat.
Rourke nadział na widelec ostatni kawałek steku i spojrzał na nią.
- Telefony?
- Mhm... - mruknęła przytakująco. Spojrzał na leżącą na stole gazetę.
- Mogę?
- Jesteśmy prawdopodobnie jedynym miastem na tej szerokości w Ameryce, które
posiada codzienną prasę - powiedziała nie bez dumy, wręczając mu gazetę.
Rozłożył ją. Nagłówek brzmiał: Wigilia Wszystkich Zwiętych2 dziś wieczorem .
Patrząc poniżej przeczytał: Wyniki wyborów do szkolnej rady .
- Wybory do szkolnej rady?
- Przedwczoraj - uśmiechnęła się.
- A wczoraj był Czwarty Lipca?
- Mhm - pokiwała głową, odgarniając palcami z czoła kosmyk ciemnych włosów.
- A dzisiaj jest Wigilia Wszystkich Zwiętych?
- Dla dzieci. One to uwielbiają.
- Jutro wieczorem Zwięto Dziękczynienia? - Tak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]