[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak ty zjedliby go na śniadanie i wyrzucili resztki.
- Tu nie chodzi o Leandera.
- Nie nazywaj go tak! - wybuchła z niespodziewaną siłą. - Dla ciebie to pan Ellis.
Ellis, bo nie znosił nazwiska Kanellis. I teraz rozumiem, dlaczego. Dobrze wiedział, co z
ciebie za człowiek!
- Nie nazywam się Kanellis, Zoe - stwierdził ciężko Anton. - Nie jest tak, jak my-
ślisz. Racja, nie wyjawiłem ci całej prawdy o tym, dokąd się wybieramy, ale...
Wyrwało mu się przekleństwo, a Zoe zadrżała. Cała trzęsła się jak wulkan tuż
przed erupcją, a w dodatku zrobiła się biała jak prześcieradło.
- Zoe, posłuchaj mnie... Cholera - wymamrotał, kiedy drzwi z jej strony otworzyły
się na oścież i Zoe wyszła.
R
L
T
Okrążył samochód i znalazł się przy niej w momencie, gdy nachyliła się, by wyjąć
fotelik z Tobym. Zarzucił na nią ramię jak pętlę i odciągnął ją do tyłu, zanim zdążyła
chwycić fotelik. Próbowała się wywinąć, ale pociągnął ją na pas startowy.
- Posłuchaj - ciągnął, na wpół ze złością, na wpół błagalnie. - Przepraszam, że tak
bardzo cię zdenerwowałem.
Zdenerwowałem?!
- Nienawidzę cię - wydusiła. - Przez cały czas mnie oszukiwałeś! Byliśmy bez-
pieczni w naszym małym domku, a przez ciebie musieliśmy się wynieść. Przez ciebie,
mojego dziadka i te wasze rozgrywki. Jeżeli mnie nie puścisz, będę krzyczeć, ile sił w
płucach!
Wzięła głęboki oddech i otworzyła usta, by wypełnić grozbę. Ale wargi Antona
przywarły do jej ust z siłą, która zawróciła zapowiadany krzyk z powrotem. Sam był w
szoku, że użył takiej metody, by ją powstrzymać. Jednak gdy to się już stało, ani myślał
się wycofać. Jej wargi już się rozchyliły i drżały od płaczu; ich języki zetknęły się i wy-
buchł między nimi żar niczym jakaś nieznana, ogromna siła. Skąd się wzięła? Anton są-
dził, że Zoe sama tego nie wie.
Po drugiej stronie pola startowego, zza zamkniętej bramy w jednej chwili uniósł się
szereg teleobiektywów. Pracownicy Antona przyglądali się, jak ich kulturalny, opano-
wany szef całuje wnuczkę Theo Kanellisa, mimo że - o czym każdy z nich doskonale
wiedział - jeszcze przed chwilą zażarcie kłócili się w samochodzie.
- To było obrzydliwe! - krzyknęła Zoe, gdy wreszcie oderwała od niego usta.
- A jednak się nie opierałaś - odparł rozedrganym z braku tchu głosem.
- Ty... ty... - Zoe brakowało słów.
Miała spuchnięte, rozpalone usta. A spojrzenie Antona, który wyglądał, jak gdyby
rozważał jeszcze jeden pocałunek, budziło w niej jednocześnie lęk i podniecenie.
- Puść mnie - wysapała.
Nie ma mowy, pomyślał Anton. Jak gdyby sterowany przez jakąś obcą siłę, wziął
ją na ręce i zaniósł w stronę samolotu.
- Dlaczego mi to robisz? - zapytała Zoe, zdezorientowana i oszołomiona.
R
L
T
Nagle do jej uszu dotarł dzwięk. Króciutki, cichy pisk, który wystarczył, by wpadła
w popłoch.
- Toby - wyszeptała i spojrzała do tyłu ponad szerokimi ramionami Antona.
Z przerażeniem odkryła, że samochód został kilka metrów za nimi.
- Anton... Toby... On ciągle jest w... O Boże, co ten człowiek robi z moim bratem?
Zakręciło jej się w głowie od nowego przypływu paniki. Spojrzała na jego nie-
wzruszoną, zdecydowaną twarz.
- Proszę, nie zabieraj mi brata!
Anton powiedział coś, lecz Zoe nic nie usłyszała przez szum strachu we własnej
głowie. Już byli w samolocie, już niósł ją przez pokład. Wierciła się w jego ramionach,
okładając go pięściami.
- Toby... - szlochała, powtarzając imię brata, które odbijało się pulsującym echem
w jej głowie.
Anton posadził ją na fotelu i przykucnął przed nią.
- Posłuchaj, Zoe - powiedział szorstko, bo dopiero zaczynał zdawać sobie sprawę,
co się z nią dzieje.
Jej oczy zrobiły się czarne, a po policzkach ciekły łzy.
Spuchnięte od pocałunku usta bezgłośnie powtarzały imię brata. Cała trzęsła się jak
osika.
- Startujemy - warknął do kogoś.
Nie miało znaczenia, kim jest ten ktoś, dopóki wypełniał jego rozkazy.
Gdy tylko to słowo przeniknęło do jej umysłu, chwyciła go za poły marynarki,
zmuszając, by na nią spojrzał. Poczuł się jak najpodlejszy człowiek na świecie.
- Toby... Anton... proszę, ja potrzebuję mojego brata: Anton, proszę cię... proszę...
Był to rozpaczliwy krzyk rannego stworzenia. Nikt nie mógł pozostać na niego
obojętny. Cała załoga samolotu zamarła, tak samo jak Anton, który nigdy nie był bar-
dziej zły na siebie - ani bardziej zawstydzony.
- Pani braciszek jest tutaj. - Głęboki, nieco zachrypnięty głos Kostasa Demitrisa
sprawił, że wzdrygnęła się gwałtownie.
R
L
T
Przestała szlochać, zamrugała powiekami i spojrzała na fotelik, w którym wciąż
leżał chłopiec - cały i zdrowy.
- Toby - westchnęła z ulgą.
- Muszę go przypiąć pasami na czas startu - dodał Kostas najłagodniejszym tonem,
jaki kiedykolwiek słyszał u niego Anton, a znał go niemal przez całe życie. - Będziemy
kilka foteli dalej. Jest przy mnie bezpieczny, thespinis, przyrzekam.
- Dziękuję - wyszeptała, po czym obróciła się w stronę Antona. - Myślałam, że... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl