[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego nie przyznawał, nie był całkiem wolny od grzechu próżności i lubił być podziwiany.
Zwolnił nieco dopiero gdy znalazł się za wsią, przy krzyżu na rozstajach, gdzie
skręcił w stronę Zabłudowa. Ojciec często przypominał, by nie zmuszał koni do
niepotrzebnego wysiłku. Muszą biegać, ale tylko tyle, ile trzeba i nie powinny się zanadto
przegrzewać, w mrozną pogodę może się to dla nich skończyć niedobrze.
Wysoki śnieg równo leżał na polach i Staś walczył z ochotą, aby zabawić się w
podróżnika odkrywającego nowe szlaki. Czuł się jak traper na ogromnych przestrzeniach
Kanady, albo poszukiwacz złota na Alasce, przecierający nieznane dotąd ścieżki. Według
ustalonego poprzedniego dnia planu wybierał się do wsi Ryboły, dobrych kilkanaście wiorst
na południe. Gdyby nie trzymał się traktu, a pojechał polami, zaoszczędziłby drogi. W porę
jednak przypomniał sobie przestrogi ojca.
- Znaną drogą dojedziesz szybciej, a i konia nie zmarnujesz.
Z pewnym żalem rezygnował z wyprawy odkrywczej, kierując się na Zabłudów, by
stamtąd udać się wprost na południe dobrze znanym traktem warszawskim. Głównym jego
celem było przecież odnalezienie czarnookiej Tamary, nie zaś dokonywanie odkryć
geograficznych.
***
Nieznajomy szedł brzegiem drogi. Równo wybijał rytm skórzanymi butami,
zamaszyście machał ramionami. Miał kożuszek z futrzanymi obszyciami i wyglądał na
tęgiego chwata. Barankowa czapka na bakier, wesoła piosenka na ustach.
Staś zobaczył go z daleka. Młody mężczyzna dziarsko kroczył naprzód, nie zważając
na trudności drogi.
Sylwetka wydawała mu się znajoma i przez chwilę szukał jej w pamięci.
Tymczasem sanie dogoniły idącego. Staś zobaczył wesołą twarz z bystrymi jasnymi
oczami i wąskim młodzieńczym wąsikiem, na którym osadzał się szron.
- Dobry dzień! - zawołał przyjaznie idący.
Szedł razno, widać było, że jest zadowolony i radosny. Staś Kalinowski, który miał
podziw dla osiągnięć sportsmeńskich, z uznaniem patrzył na młodego człowieka i z takimż
uznaniem pomyślał, że idzie on już zapewne spory kawałek.
- Dokąd pan tak wędruje? - zapytał z ciekawością.
Młodzieniec uśmiechnął się w odpowiedzi. Policzki miał zaczerwienione od mrozu i
wysiłku.
- Dokąd droga prowadzi!
Nie mogło być lepszej odpowiedzi. Staś przepadał za podróżami i marzył o takiej
sytuacji. Kiedyś też tak ruszy w drogę. Przed siebie, bez planów, co będzie jutro, co za
tydzień. Tylko naprzód.
- Proszę siadać, chętnie podwiozę - zaproponował.
Nieznajomy przystanął niezdecydowany.
- Jechać? - zastanawiał się głośno. - Kusi mnie pan, żebym zaprzestał codziennych
ćwiczeń. Co dziennie dwadzieścia pięć wiorst, niezależnie od pogody. A dziś przeszedłem co
najwyżej pięt naście.
- Proszę siadać - Staś koniecznie chciał porozmawiać z nieznajomym, zapytać o
szczegóły ćwiczeń.
- Dziękuję - młody mężczyzna zgrabnie przysiadł na saniach, stopy zostawiając na
zewnątrz.
Miał w ręku nieduży worek z długim paskiem, służącym do zawieszania przez pierś
lub na ramię, ale nie wypuszczał go z ręki.
- Książki - wyjaśnił na pytające spojrzenie Kalinowskiego. - Nie mogę położyć, bo
czasem jestem zapominalski. Ciotka by mi nie darowała, gdybym znowu ją naraził na straty,
pan rozumie.
Staś w pełni to pojmował, oberwał kiedyś burę od ojca za zaginiony podręcznik
łaciny. Nadal zastanawiał się, czy się nie znają. Nieznajomy z bliska wyglądał na młodszego,
był zapewne niewiele starszy od niego, może chodził do wyższej klasy w gimnazjum.
- Prawda - przyznał zapytany. - Jestem w ostatniej klasie. Pan mi się wydaje jakby
znajomy... O, przepraszam. Powinienem się przedstawić tak uprzejmemu koledze. Jestem
Florian...
- Sawicki! - dokończył Staś i uśmiechnął się zadowolony ze swojej pamięci. -
Przestałem chodzić latem, w piątej klasie.
- Aha, Florian Sawicki. A pan?
- Staś Kalinowski. To znaczy Stanisław. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl