[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tuż po wypadku, przecież nie przelała morza łez. Była
twarda, bo tego od najmłodszych lat uczyło ją życie.
Matka, jedyna osoba co do której w świecie Wioletty
ta zasada nie obowiązywała, wpoiła jej, by liczyła tyl-
ko na siebie. To była dobra rada. Wszyscy inni, którym
próbowała zaufać i uwierzyć, że może na nich polegać,
prędzej czy pózniej znikali. Najczęściej z własnej woli,
lecz czasem decyzja zostawała podjęta za nich.
Na przykład przez niesprawne hamulce.
Wioletta widziała samochód Huberta, pewnie nie po-
winna, ale uparła się i jak zwykle postawiła na swoim.
Sześcioletnia honda wyglądała jak papierowa zabawka
zgnieciona w dłoni olbrzyma. Niekształtna harmonijka,
w której tylko ktoś obdarzony bujną wyobraznią był
w stanie dopatrzyć się wcześniejszych kształtów. Gdy
Wioletta zobaczyła odpryski szkła, w których odbijały
się promienia słońca i to coś na kierownicy, co mogło
choć nie musiało być zaschniętą krwią, o mało nie
zemdlała. Wytrzymała. Wetknęła palce do ust, zacisnę-
ła mocno zęby, wdzięczna za ból izyczny choć na mo-
ment zagłuszający ten, który rodził się w duszy. Stało
16
się, szepnęła wtedy, jakby miało jej to pomóc. Rzecz
jasna nie pomogło. Minął rok z okładem, rana przy-
schła, ale się nie zagoiła. Dlatego, gdy tylko nadarzy-
ła się okazja, uciekła. Tu, do nowego miejsca, nowego
życia. Nie zabrała ze sobą pamiątek. Spaliła wszystkie
fotograie z Hubertem, nawet tę, którą ceniła najbardziej
i na której w chwili rozpaczy nabazgrała lamastrem
żegnaj, zabrakło nam trzech dni . Tak, trzy pieprzone
dni i byłaby wdową, a tak narzeczony uciekł jej sprzed
ołtarza. Zwiał do kostuchy. Idealnej panny młodej, któ-
rej się już nie opuszcza.
Zniszczyła zdjęcia z Hubertem, ale nie potrai-
ła zniszczyć tych, które on stworzył. Przechowała je,
oszklone, czekające na coś, choć sama nie wiedzia-
ła na co.
Szybkimi ruchami przerzuciła kilka z nich. Była
na wszystkich. Czarno-białych aktach, ponurym sym-
bolu jej czarnobiałego życia (bardziej czarnego) i na-
giej duszy.
Dość! Wyprostowała się, odkładając zdjęcia. Litu-
ją się nad sobą jedynie słabi, a ty jesteś silna. Pokaż
im, co potraisz. Będziesz twarda i zrobisz wszystko,
co należy zrobić.
Rozejrzała się po mieszkaniu. Za dwa dni rozpocznie
nową pracę. Znalazła ją szybciej, niż się spodziewała,
ale to dobrze. Bezczynność jest najgorsza, pozostawia
zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie. Należało wziąć
się do roboty. Najlepiej już teraz. W dwa dni nie zdą-
ży rozpakować wszystkiego, ale zawsze ułoży parę
rzeczy.
W nowym domu i w nowym życiu.
17
3
Trzydziestodwucalowy panasonic rzucał bladą po-
światę rozlewającą się po ścianach. Na dworze wciąż
było jasno, lecz wnętrze domu tonęło w cieniach. Mimo
to Grzegorz Natanowski nie zapalił światła. Nie było
mu potrzebne. Usadowił się wygodniej na kanapie, spo-
glądając na ekran, gdzie dwudziestu dwóch palantów
biegało za małą biało-czarną piłką. Przy czym jedenastu
palantów z Polski dawało się robić w konia jedenastu
palantom z Ukrainy. Polacy przegrywali jednym golem,
i cóż z tego, że dopiero zaczęła się druga połowa, grali
tak fatalnie, że nic nie zapowiadało, by sytuacja miała-
by się radykalnie zmienić. Chyba że na gorsze...
I akurat dzisiaj nie zadbałem, by w lodówce chło-
dziło się piwo mruknął Grzegorz.
Leżący u jego stóp Baryton, duży biały mieszaniec,
pół bernardyn, pół Bóg wie co, podniósł łeb. Kilka se-
kund ociężale przyglądał się panu, po czym najwyrazniej
doszedł do wniosku, że słowa te, po pierwsze, nie są o je-
dzeniu, a po drugie, ewidentnie nie zostały skierowane do
niego, bo opuścił łeb i ponownie zamknął oczy. Psisko
miało dwie pasje. Jedzenie i spanie. Właśnie oddawało
się tej drugiej, i to w najlepszym z możliwych miejsc, tuż
przy panu, a właściwie spoczywając na jego stopach.
Grzegorz sięgnął po pilota.
Nie, nie chcę świętować dodał do czworonoga.
To raczej stypa.
Po namyśle rzucił pilota na kanapę. Na co można
przełączyć, jeśli w telewizji i tak nic nie ma? Pewnie
znalazłby jedynie serwisy informacyjne pokazujące jak
18
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]