[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyczynę fantastycznego obrotu, jaki wzięła nasza historia, zresztą najzupełniej prawdziwa. Przede
wszystkim w imię sprawiedliwości musimy oznajmić, że pewna znaczna osobistość wkrótce po
wyjściu biednego, startego na proch pana Akakiusza uczuła coś w rodzaju żalu. Współczucie nie
było obce temu dostojnikowi; serce jego umiało się zdobyć na szlachetne odruchy, aczkolwiek
wysoka ranga bardzo często nie pozwalała się im ujawniać. Zaledwie przyjaciel, bawiący
przejazdem, opuścił jego gabinet, dygnitarz nawet się zamyślił nad biednym panem Akakiuszem.
Od tej chwili niemal codziennie stawał mu w oczach blady pan Akakiusz, który nie wytrzymał
urzędowego zhepania. Myśl o nim gryzła dygnitarza tak mocno, że po upływie tygodnia postanowił
nawet posłać do niego kancelistę, żeby się dowiedzieć, co tam u niego i czy w rzeczy samej nie
można mu jakoś dopomóc; kiedy więc doniesiono mu, że pan Akakiusz nagle a niespodziewanie
umarł na gorączkę zapalną, wstrząśnięty tą wiadomością dygnitarz uczuł wyrzuty sumienia i nawet
na cały dzień stracił humor.
Chcąc się nieco rozerwać i otrząsnąć z przykrego wrażenia, udał się wieczorem do jednego ze
swych przyjaciół, u którego zastał miłe towarzystwo, i co najważniejsza
wszyscy tam byli prawie w tej samej randze, skutkiem czego mógł się nie czuć wcale
skrępowany. Odbiło się to w sposób zdumiewający na jego nastroje. Popuścił sobie cugli, zrobił się
rozmowny, uprzejmy
słowem, spędził wieczór bardzo przyjemnie. Przy kolacji wypił ze dwie szklanki szampana,
który, jak wiadomo, jest środkiem niezle działającym w sensie rozweselenia. Szampan rozbudził w
nim popęd do różnych nadzwyczajności mianowicie: dygnitarz postanowił nie wracać jeszcze do
domu, lecz zajechać do pewnej znajomej damy pani Karoliny, osoby, jak się zdaje, pochodzenia
niemieckiego, z którą łączyły go stosunki całkowicie przyjacielskie.
Trzeba nadmienić, że znaczna osobistość był to człowiek już niemłody, przykładny małżonek,
poważny ojciec rodziny. Dwaj synowie, z których jeden już był urzędnikiem, i przystojna
szesnastoletnia córka z noskiem nieco zadartym, lecz ładniutkim, przychodzili co rano ucałować go
w rękę, mówiąc: bonjour, papa.. Jego małżonka, kobieta jeszcze świeża i niebrzydka, dawała mu
najpierw do pocałowania swoją rękę, po czym, odwracając ją na drugą stronę, całowała jego ręką.
Jednakże dygnitarz, którego te domowe czułości rodzinne najzupełniej zadowalały, uznał za
stosowne pozostawać jeszcze w zażyłych związkach z przyjaciółką w innej dzielnicy miasta.
Przyjaciółka ta nie była bynajmniej ani młodsza, ani ładniejsza od jego żony; wszelako zagadki
takie bywają na świecie i rozwiązywać je nie jest naszą rzeczą.
Tak więc dygnitarz zszedłszy ze schodów siadł do sanek i rzucił stangretowi: Do pani Karoliny ,
sam zaś, zaśtuliwszy się błogo w ciepły szynel, pogrążył się w tym rozkosznym nastroju, nad który
trudno wymyślić coś bardziej rozkosznego dla Rosjanina: polega on na tym, że człowiek sam o
niczym nie myśli, a tymczasem myślunki same włażą mu do głowy, jeden przyjemniejszy od
drugiego, i nie potrzeba ani trochę wysiłku, żeby się uganiać za nimi i szukać ich. Pełen
zadowolenia, dygnitarz przypominał sobie leciutko najweselsze chwile spędzonego wieczoru,
słówka, które pobudzały do śmiechu dobrane grono; wiele z nich powtarzał nawet półgłosem,
dochodząc do wniosku, że są tak samo śmieszne jak przedtem; nie dziwota więc, że się
podśmiewał w duszy. Jednakowoż od czasu do czasu przeszkadzał mu gwałtowny wicher, który,
wyrwawszy się nagle Bóg wie skąd i nie wiedzieć z jakiego powodu, zacinał go po twarzy, ciskał w
nią grudkami śniegu, napinał jak żagiel pelerynkę szynela albo też znienacka z nienaturalną siłą
zarzucał mu ją na głowę, sprawiając tym sposobem okropny kłopot z wygrzebywaniem się z niej.
Raptem znaczna osobistość uczuła, że ktoś ją złapał nader mocno za kołnierz. Odwróciwszy się
ujrzała człowieka wzrostu niedużego, w starym znoszonym mundurze i nie bez przerażenia poznał
w nim pana Akakiusza. Twarz urzędnika była biała jak śnieg i wyglądała najzupełniej trupio. Ale
przerażenie dygnitarza przeszło wszelkie granice, gdy zobaczył, że usta upiora wykrzywiły się i,
zionąc na niego straszliwie stęchlizną grobową, wyrzekł te słowa:
A tuś mi wreszcie, bratku! Złapałem cię nareszcie... tego... za kołnierz! Właśnie twego
szynela potrzebuję. Nie zatroszczyłeś się o mój, jeszcześ mnie wybuzował oddajże teraz swój!
Biedny dygnitarz o mało nie umarł. Aczkolwiek bardzo stanowczy w urzędzie i w ogóle wobec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]