[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sądzę, że jest jakieś dwadzieścia pięć do trzydziestu kilometrów stąd.
Josh, kiedy uruchamiał silnik i wyjeżdżał na drogę, czuł, że najdalszy
jest od komfortu psychicznego. Asystowanie Katie podczas polowania
na burze nie uczyniło z niego żadnego eksperta, był jednak
dostatecznie bystry, żeby z tego, co zobaczył na ekranie, wyciągnąć
dwa wnioski. Po pierwsze, nadciągające tornado jest co najmniej
trzykrotnie potężniejsze niż to, które uderzyło na Bealville. A po
drugie - uderzy w tę samą część rancza, gdzie zginęła Marianne.
- Zatrzymajmy się tutaj. To chyba dobre miejsce - powiedziała Katie,
kiedy wjechali na szczyt niewielkiego wzgórza. Mimo że z powodu
dużej wilgotności niebo przesłonięte było mgłą, widać było w oddali
nadciągające chmury. Były gigantyczne, wyglądały jak rozgniewane
potwory, które obudzono z głębokiego snu.
- Będziesz robiła nowe pomiary, Katie?
- Tak. Zdjęcia też.
Ustawiła kamkorder na desce rozdzielczej i włączyła go, potem
wręczyła Joshowi aparat cyfrowy, ten sam, którego używał
poprzedniego dnia.
- W bagażniku mam statyw. Wyjmij go i rozstaw, a ja jeszcze raz
sprawdzę obraz radaru.
Wysiadł z samochodu i tak jak prosiła Katie, ustawił sprzęt, naturalnie
w odpowiedniej odległości od płotu z kolczastego drutu. Nie było
sensu dodatkowo zwiększać niebezpieczeństwa i narażać się na
porażenie prądem.. Przecież wystarczyło jedno uderzenie błyskawicy i
płot zmieniłby się w linię wysokiego napięcia.
- Jaka decyzja? Zaczekamy tu, żeby zobaczyć, w którą stronę
pójdzie? - spytał, wracając do Katie, która stała nieruchomo z
anemometrem w wyciągniętym ręku.
- Możemy pojechać w jego stronę i spróbować przechwycić to
tornado, ale jeśli nie zmieni kursu, nie ma sensu tego robić. I tak
przejdzie obok nas w odległości niecałych dwóch kilometrów.
Dla doświadczonego łowcy burz dwa kilometry były prawdopodobnie
bezpieczną odległością, ale Josh uważał ją za stanowczo zbyt małą.
Kiedy razem z Katie wpatrywał się w ciemniejące niebo, uzmysłowił
sobie, że w tej części rancza nie był od pięciu lat, od chwili, gdy
skończono rozbiórkę tego, co zostało z jego i Marianne domu. Ruiny
usunięto do ostatniej cegły, ale niedaleko stąd, w ziemi, nadal było
coś, co stanowiło rozwiązanie. Będą mieli gdzie się schronić na
wypadek, gdyby to cholerne tornado nagle zmieniło kierunek.
Zadowolony, że ma plan awaryjny, a także z tego, że jego pracownicy
utrzymują drogi na ranczo w przyzwoitym stanie, przystąpił do
spełnienia prośby Katie, czyli zaczął robić zdjęcia.
- Te chmury są dziś chyba dwa razy wyżej niż wczoraj - powiedział
po chwili.
Katie skinęła głową i wskazała ręką na ławicę chmur.
- Widzisz, jak spłaszczyły się na szczycie? I wystaje tam tylko jedna
chmura?
- Tak. Widzę. Wygląda to jak kowadło.
- Kowadło wypełnione kryształkami lodu. Jestem pewna, że po
drugiej stronie tej ściany chmur pada grad.
Grad... Josh zaklął w duchu. Doskonale zdawał sobie sprawę, jakie
powstaną szkody na polach sąsiadów.
Katie pobiegła na chwilę do notebooka, by sprawdzić obraz radaru.
- Josh, nastaw obiektyw tam - powiedziała po powrocie. - Zobaczysz
duży obszar zorganizowanej rotacji.
Wycelował obiektywem we wskazane miejsce, nacisnął zoom i
spojrzał na wyświetlacz. W samym środku masy chmur wirowało.
Bezładnie rotująca masa zaczynała formować się w stożkowaty lej,
podobny do leja tornado z Czarnoksiężnika z krainy Oz". Wokół leja
tańczyły postrzępione kawałki chmur. A on, złowrogi i gigantyczny,
celował w ziemię.
Przerażony tym widokiem zapomniał o robieniu zdjęć, tylko stał
nieruchomo i patrzył, jak potężne siły natury dają ludziom kolejną
lekcję swoich możliwości.
- Osiągnął już chyba F3, albo i więcej - powiedziała Katie. - Widzisz
przecież, jak te wiry zbierają się w jeden główny stożek.
Wiatr przybierał na sile, był coraz bardziej porywisty. Katie podniosła
anemometr, sprawdziła wynik pomiaru i z niezadowoleniem pokręciła
głową.
- Nie podoba mi się to.
- Co? .
- Wiatr zmienia kierunek.
Zaczęła nanosić dane na mapy. Josh nie odrywał oczu od
gigantycznego wiru, oddalonego o jakieś półtora kilometra. Dotknął
już ziemi, teraz gnał przed siebie przez zielone pola. Już nie biały
stożek, ale obrzydliwe wirujące monstrum w kolorze węgla
drzewnego i nieokreślonym kształcie. Bez cienia litości porywało
wszystko, co napotkało na swojej drodze.
Jednym ruchem złożył statyw.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]