[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brzegu.
No cóż, to by było na tyle, Fredricu Drum. W ponurym nastroju ruszył w powrotną drogę do
hotelu. Nie miał wątpliwości co do tego, że ten, kto właśnie zwiał mu sprzed nosa, ma wobec
niego bardzo złe zamiary. Potrząsnął głową. Dlaczego? Dlaczego on, Fredric Drum,
nieustannie musi robić za tarczę strzelniczą, i to w dodatku zawsze w takich miejscach, gdzie
normalnie nikt nigdy do nikogo nie strzela? Czy jego udziałem nie mogłaby się w końcu stać
jakaś ciekawa przygoda, która niekoniecznie wiązałaby się z zagrożeniem życia? Co w nim
jest takiego, że zawsze musi znalezć się w centrum jakichś makabrycznych wydarzeń? Co on
takiego zrobił? Wino, badanie pisma, a teraz wędkowanie. Oto wszystkie jego grzechy. Może
nie wolno łączyć ze sobą tych trzech rzeczy? Może złamał jakiś zakaz? Może mimowolnie
stworzył jakąś alchemiczną formułę, która wywołała Złe? Był skłonny w to uwierzyć.
Widział już przed sobą budynek hotelu. Czuł zmęczenie, lecz nie sądził, by udało mu się
zasnąć. Było niemal zupełnie jasno. Recepcja sprawiała wrażenie pustej i wymarłej.
Zastanawiał się, gdzie się podziewa Julia. Raczej nie mógł liczyć na to, że nadal stoi i czeka
na niego tam, gdzie ją zostawił prawie półtorej godziny temu. Musiała pewnie pomyśleć, że
jest co najmniej dziwny. Nagle rzuca się w głąb lasu w pogoni za jakimś człowiekiem!
Pewnie pomyślała, że to jakaś zabawa. Chłopięce figle. Nie sądził, by zauważyła przedmiot,
który drasnął jego plecy i niemal bezgłośnie uderzył w trybunę.
Ciekawe, co to właściwie było?
Skręcił w lewo, w kierunku skoczni. Dotarł do buli i stanął mniej więcej w tym miejscu, w
którym wtedy stał. Spojrzał za siebie. Drzewa rosły w odległości jakichś sześciu*siedmiu
metrów. Tam stał wówczas napastnik. Potem skierował wzrok na trybunę.
Ruszył w stronę pomalowanego na brązowo budynku. Nie wiedział, czego właściwie
powinien szukać. Miał nadzieję, że to był zwykły kamień. Niewinny kamień, rzucony przez
jakiegoś dowcipnisia, który lubi straszyć ludzi po nocy. A potem ten dowcipny człowiek
ucieka co sił w nogach i nawet przepływa na drugą stronę jeziora? Fredric potrząsnął głową.
W tej samej chwili jego wzrok przyciągnął nieduży błyszczący przedmiot wystający ze ściany
jakiś metr nad ziemią. Fredric pochylił się. Była to strzykawka.
Obejrzał ją ze wszystkich stron, nie dotykając. Dziwne. Normalnie tłok wciska się przecież do
środka, a w tej strzykawce był on odwrócony. Znaczyło to, że gdyby chwycił ją i próbował
wyciągnąć, automatycznie wstrzyknąłby jej zawartość we własne ciało.
Bardzo sprytny mechanizm. Był pewien, że gdyby strzykawka wbiła się w jego skórę,
natychmiast by ją wyciągnął. Prosta reakcja, odruch. Płyn dostałby się do jego organizmu.
Poczuł, że robi mu się sucho w ustach.
Na ziemi leżała stara foliowa torebka. Podniósł ją, ostrożnie wyciągnął igłę ze ściany, łapiąc
za część wystającą na zewnątrz, i włożył strzykawkę do torebki.
Zrobienie takiej strzykawki nie było wielką sztuką. Wystarczą zręczne palce. Aatwo też
posłać coś takiego na dużą odległość, na przykład za pomocą dmuchawki.
Wspiął się kawałek wyżej i usiadł. Zza szczytów na wschodzie właśnie wychynęło słońce.
Ptaki wydzierały się co sił w płucach. Tam, na dole, stał razem z Julią. A za ich plecami stał
ten ktoś.
Próba morderstwa. Domyślał się, co było w strzykawce * jedna z tych nowoczesnych
syntetycznych toksyn, działających w ułamku sekundy i niemożliwych do wykrycia w
organizmie. Ale przecież Julia byłaby świadkiem! Zobaczyłaby, jak Fredric wyciąga wbitą w
jego plecy strzykawkę i pada na ziemię. Morderca nie mógłby podejść potem do jego
martwego ciała i zabrać strzykawki, usuwając w ten sposób wszelkie ślady przestępstwa.
Uznano by pewnie, że to serce. Gdyby nie Julia Hornfeldt. Julia była świadkiem.
Istniały jedynie dwie możliwości: albo morderca był tak zdesperowany, że było mu wszystko
jedno, chciał za wszelką cenę pozbyć się Fredrica, albo Julia Horfeldt współpracowała z
mordercą. W końcu to ona zaproponowała spacer. Fredrica przeszedł lodowaty dreszcz.
Wyjął z kieszeni kryształową gwiazdę i przyłożył do oka. Brunatne promienie, paskudne,
brunatne promienie. Czegoś takiego dotąd jeszcze nie widział.
Mowa kryształu była jasna i oczywista.
Twarz Fredrica skurczyła się w brzydkim grymasie. Każdy musiałby się cofnąć w przerażeniu
pod spojrzeniem jego oczu.
Profesor się jeży,
dwaj mężczyzni płaczą oparci o pień sosny, a Fredric Drum widzi denata bez głowy
Gdzieś' z bardzo daleka dobiegało pukanie. Powoli przedzierał się przez zasłonę szarej mgły.
W końcu się obudził. Ktoś pukał do jego drzwi.
Było prawie wpół do dwunastej. Zamrugał, wciągnął na siebie dżinsy i poszedł otworzyć. W
drzwiach stały dwa znaki zapytania: Stephen Pratt i Julia Hornfeldt.
* Gdzieś ty się podziewał? Już zaczynaliśmy poważnie się martwić, że coś ci się stało.
Często bawisz się w środku nocy w Indian i kowbojów? * Ton głosu zdradzał, że Julia jest
nieco urażona.
Fredric odchrząknął.
* Jakiś facet chyba lubi żartować sobie z hotelowych gości. Dałem się nabrać i pobiegłem za
nim do lasu. * Fredric powtórzył to samo po angielsku. Stephen w odpowiedzi tylko skinął
głową i uśmiechnął się swoim szerokim uśmiechem, po czym pożegnał się, mówiąc, że
zamierza spędzić ten dzień na lekturze książki w ogrodzie zimowym. Julia i Fredric zostali
sami.
* Dlaczego uciekłeś? * Posłała mu oskarżycielskie spojrzenie.
* Zaraz  uciekłem" * odparł Fredric z wysiłkiem, jeszcze nie do końca rozbudzony. * Nie
uciekłem. Chciałem tylko sprawdzić, kto łazi w nocy po lesie. Niestety, nie udało mi się go
znalezć.
* Pielgrzym lubi robić z igły widły * oznajmiła, akcentując każdą sylabę z osobna, po czym
odwróciła się na pięcie i od*maszerowała.
Fredric wziął prysznic i ogolił się. Julia Hornfeldt musi być niesamowicie dobrą aktorką.
Albo jest zupełnie niewinna i nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Fredric miał nadzieję,
że raczej to drugie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl