[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zastrzelenia wyłącznie po to, żeby sprawdzić, czy mój pistolet jest nabity, czy nie.
Dla ulicznych nędzarzy, których nie stać na żadną medyczną pomoc, nawet lekka
rana mogłaby skończyć się fatalnie.
Nagle uświadomiłam sobie, że sama jestem teraz jedną z nich. Może jeszcze
nie tak bardzo biedna, ale bez domu, bez nikogo  z głową nabitą książkami,
zamiast wiedzą o prawdziwym życiu. Nie wolno mi ufać nikomu, chyba że natknę
się na kogoś z sąsiedztwa. Jestem zdana wyłącznie na siebie.
Do wzgórz zostały mi ze trzy mile. Nadal trzymałam się bocznych uliczek,
oświetlonych jedynie blaskiem gwiazd, wytężając słuch i wzrok. Postanowiłam
nie wypuszczać pistoletu z ręki. Tak było bezpieczniej. Gdzieś, wcale nie tak da-
leko, szczekając i warcząc, gryzły się psy.
127
Oblałam się zimnym potem. Nigdy w życiu nie byłam bardziej przerażona.
Jednak żaden mnie nie zaatakował. Nic mnie na razie nie dopadło.
Nie przeszłam całej drogi do wzgórz. Strach przed psami sprawił, że zaczęłam
rozglądać się za czymkolwiek, co nadawałoby się na kryjówkę. Parę przecznic
przed końcem Meredith Street natrafiłam na spalony dom bez ścian.
Zgliszcza, rzecz jasna, doszczętnie splądrowano. Wejście do środka nawet ze
światłem groziło wypadkiem  a co dopiero bez. Pozbawione dachu ruiny wy-
glądały jak kupa sterczących do góry sczerniałych kości. Jednak cała konstrukcja
wznosiła się nad ziemią. Pięć betonowych schodków prowadziło do miejsca, które
kiedyś było frontową werandą. Pod domem powinno być więc jakieś przejście.
A jeśli tam już ktoś jest?
Obeszłam rumowisko dokoła. Pilnie nasłuchiwałam i usiłowałam coś dojrzeć.
Ostatecznie zamiast wczołgać się pod spód, postanowiłam rozgościć się w gara-
żowej przybudówce, z której pozostał jeden narożnik, a kupa zwalonego przed
nim gruzu wystarczała, by mnie zasłonić  pod warunkiem, że nie zapalę latarki.
Prócz tego  w razie, gdyby ktoś mnie zaskoczył, stąd powinnam wydostać się
o wiele szybciej niż na czworakach spod domu. Tu mogłam się nie obawiać, że
zawali się pode mną betonowa posadzka, co zapewne przytrafiłoby się drewnia-
nej podłodze w środku budynku. Lepszego schronienia już nie znajdę, poza tym
byłam wykończona. Nie miałam pojęcia, czy zdołam zasnąć, ale jakoś musiałam
wypocząć.
* * *
Już rano. Co mam robić? Trochę się zdrzemnęłam, lecz przeważnie czuwałam
na jawie. Budził mnie każdy odgłos  najpierw gwizd wiatru, potem szczury,
bzyczenie owadów, na koniec wiewiórki i ptaki. . . Nie czuję się w pełni wypo-
częta, ale przynajmniej trochę mniej skonana. No więc: co dalej?
Jak mogliśmy zapomnieć ustalić zewnętrzny punkt zborny: jakieś miejsce spo-
tkania, gdzie rodzina zebrałaby się po klęsce czy katastrofie? Pamiętam, jak sama
podsunęłam ten pomysł tacie, ale mnie zbył, a ja nie naciskałam go więcej, a po-
winnam. (Marnie kształtuję Boga. %7ładnej przezorności).
Co teraz?!
Teraz wrócę do domu. Nie chcę. Na samą myśl umieram z przerażenia. Ciężko
mi było nawet napisać samo słowo:  dom . Jednak muszę. Muszę dowiedzieć się,
co stało się z moimi braćmi i Cory, co z Curtisem. Nie wiem, czy będę w stanie
jakoś im pomóc, jeśli są ranni albo uwięzieni. Nie mam pojęcia, co czeka mnie
w sąsiedztwie. Pacykowane twarze? Policja? Tak czy siak, kłopoty mnie nie omi-
ną. Jeżeli są tam gliny, muszę przed wejściem ukryć broń, no i tę resztkę gotówki.
128
Kiedy gliniarz ma akurat zły humor, noszenie przy sobie broni może napytać ci
mnóstwo biedy. Mimo iż wiadomo, że nosi ją każdy, kto tylko ma. Chodzi jedynie
o to, żeby nie dać się przyłapać.
Z drugiej strony, jeśli w sąsiedztwie wciąż siedzą pacykarze, w ogóle nie wej-
dę do środka. Jak długo mogą być na haju po piro i pożarowej orgii? Czy po od-
lotowym ubawie zostali, żeby włóczyć się i kraść wszystko, co popadnie, a może
i wymordować parę dodatkowych osób?
Nieważne. Muszę wrócić i się przekonać.
Po prostu muszę wrócić do domu.
SOBOTA, 31 LIPCA 2027  WIECZÓR
Muszę pisać. Chyba nic innego mi nie zostało. Wszyscy już śpią, chociaż jesz-
cze nie zrobiło się ciemno. Pełnię wartę, bo nie mogłabym zasnąć, nawet gdybym
próbowała. Jestem rozbita i roztrzęsiona. Nie potrafię płakać. Chciałabym zerwać
się i pobiec przed siebie, bez końca. . . Uciec od wszystkiego, jak najdalej stąd.
Tylko nie ma dokÄ…d.
Muszę pisać. To jedyna rzecz jaka ocalała ze znanego, bliskiego mi świata.
Bóg jest Przemianą. Nienawidzę Boga. Muszę pisać.
* * *
Ani jeden budynek w sąsiedztwie nie oparł się płomieniom  różniły się tylko
tym, że jedne były bardziej spalone od drugich. Nie wiem, czy straż i policja
w ogóle dotarły na miejsce. Jeżeli tak, to musiały zwinąć się przede mną. Kiedy
wróciłam, wszystko było otwarte na przestrzał i aż roiło się od uwijających się na
czworakach wśród zgliszcz ludzkich hien.
Stałam przy bramie, przyglądając się, jak obcy rozgrzebują zwęglone szkiele-
ty naszych domów. Ruiny jeszcze dymiły, lecz grupki mężczyzn, kobiet, a nawet
dzieci, buszowały pośród nich, przekopując teren, obrywając owoce z drzew, ścią-
gając odzież z naszych zabitych, tu i ówdzie kłócąc się albo bijąc o świeży naby-
tek, ukradkiem upychając łup do tobołków lub pod ubranie. . . Co to za ludzie?
Wsunęłam dłoń do kieszeni i oparłam na kolbie pistoletu  okazało się, że
dysponowałam aż czterema nabojami  po czym przeszłam przez bramę. By-
łam umorusana od stóp do głów po całonocnym leżeniu w piachu i popiele, więc
może nikt nie zwróci na mnie uwagi.Przy Durant Road, na odcinku ze zwalo-
nym murem, zobaczyłam trzy kobiety przetrząsające wszystko, co zostało z domu
Yannisów. Zmiejąc się, odrzucały na boki kawały drewna i tynku.
129
Co się stało z Shani Yannis i jej córkami? Gdzie się podziały jej siostry?
Szłam przez sąsiedztwo i przypatrywałam się mijanym ludzkim larwom, szu-
kałam znajomych twarzy, wśród których dorastałam. Napotykałam tylko trupy.
Edwin Dunn wciąż leżał w tym samym miejscu co wtedy, gdy wzięłam jego pi-
stolet, tyle że już bez butów i koszuli. Kieszenie spodni miał wybebeszone na
zewnÄ…trz.
Ziemia usłana była przysypanymi popiołem zwłokami, spalonymi bądz po-
szatkowanymi seriami z broni maszynowej. Na ulicy stały kałuże przysychają-
cej lub już zakrzepłej krwi. Dwóch mężczyzn właśnie odczepiało nasz alarmowy
dzwon. W jasnym, czystym słońcu poranka cała sceneria zdawała się mniej realna,
jakby wyjęta z koszmarnego snu. Przystanęłam przed naszym domem i patrzyłam, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl