[ Pobierz całość w formacie PDF ]

od pana, jestem tego winny. Jednym słowem, jestem znacznie gorszy i nie mam prawa do wyrażania
swych... opinii.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie ze zdumieniem. Najwyrazniej nie spodziewał się, że go przeproszę.
Poczułem się jeszcze gorzej. Nie powinien mieć tak niskiego zdania o Krwi, ja zaś tylko je pogorszyłem.
Chwyciłem za nóż, chcąc potwierdzić moje przeprosiny krwią, on jednak błyskawicznie wyciągnął rękę i
zmiażdżył mój nadgarstek w uścisku. Zdumiały mnie jego siła i szybkość. Staw mego przegubu
zatrzeszczał pod jego palcami, kiedy spróbowałem się wyrwać.
- Proszę tego nie robić, Książę - spojrzał na mnie spokojnie, z prośbą w oczach - Odwrotnie od równych
panu, nie potrzebuję widoku krwi, aby przyjąć przeprosiny. Naprawdę jestem wdzięczny za to, że cofnął
pan swoje słowa.
- Cofam je - powiedział nie kryjąc napięcia. Jego siła bardzo mnie niepokoiła. Nigdy nie spotkałem
mężczyzny tak bardzo silniejszego fizycznie ode mnie. Nie było to miłe wrażenie - I prosiłbym, aby cofnął
pan swoją rękę.
Puścił mnie szybko i pokręcił głową, kiedy odłożyłem nóż.
- Przepraszam. Po prostu nie mogę nadziwić się temu zwyczajowi. Podejrzewam, że ma on coś
wspólnego z ideą Krwi, jednak jest... oburzający. Nie powinno się przelewać własnej krwi dla satysfakcji
innych.
Uciąłem jego dalsze komentarze stanowczym machnięciem ręki i znacząco spojrzałem w okno.
Westchnął.
- Rozumiem. W takim razie dopełnię prezentacji podczas naszej podróży. Dwa dni drogi to
wystarczająco, aby lepiej się poznać - zerknął na niedokończone śniadanie, ale nie nalegał już, abym się
nią nacieszył - Jeszcze raz przepraszam za to, co stało się dzisiejszej nocy.
- Może jeśli wszystko potoczy się dobrze, zapomnę zupełnie o tym, co się stało - mruknąłem, wstając.
- Miejmy nadzieję, że nic nam nie przeszkodzi - uprzejmie wskazał mi drogę do drzwi - I że za cztery
dni, Cień i pan będziecie wolni od swego przymusowego towarzystwa.
Pożegnałem się z nim pospiesznie i wyszedłem szybkim krokiem na pustą jeszcze alejkę. Narzucając
kaptur na głowę, spojrzałem w różowo błękitne niebo. Cztery dni. Cztery dni i będę wolny, jak to zręcznie
wyraził Krethda.
"Nie zapominaj o demonach" Cień wydawał mi się niespokojny, jednak w jego głosie można było
wychwycić podniecenie.
Roześmiałem się w myślach.
- Jeśli rzeczywiście moja obecność poza miastem sprawi, że odciągnę ich uwagę od posiadłości, nie
muszę się o nie martwić.
"Nie są prostymi przeciwnikami, Inyan. Nie lekceważ ich."
-I nie lekceważę. Ale da się je zabić. To zmienia postać rzeczy.
"Zmienia?"
-Tak. Teraz to one powinny obawiać się mnie.
* * *
Sam nie wiem, czego się spodziewałem. Może tego, że kiedy tylko przekroczę bramę stolicy, rzuci się
na mnie cała chmara bestii, gdyż pierwsze spojrzenie skierowałem w niebo, potem rozejrzałem się szybko,
chwytając za rękojeść miecza. Nie mogłem ukryć, że poczułem rozczarowanie, kiedy zatrzymałem konia
obok drogi, za mostem zwodzonym i zupełnie nic się nie stało. Nie, żebym pożądał walki. Raczej nie do
końca wiedziałem, na co stać mego przeciwnika i chciałem mieć już za sobą pierwsze z nim spotkanie. W
podobny sposób czułem się przed pojedynkami z nieznajomymi z Krwi.
Ale nic się nie wydarzyło. Nic nie spadło na mnie z powietrza, nie wyskoczyło z kłębiącego się na drodze
tłumu. Jedyne spojrzenia, jakie przechwytywałem, były pełne ciekawości, czasami gniewu, ale niższe klasy
zwykle patrzyły w ten sposób na wysoko urodzonych. Wyróżniałem się, siedząc w doskonałym płaszczu,
na pięknym, dotkniętym magią wierzchowcu. Byłem sam, bez ochrony, ale moja postawa i ciężki miecz na
plecach wzbudzały odpowiedni respekt. Nie potrzebowałem strażników.
Skracając wodze ogierowi, rozejrzałem się pobieżnie po namiotach wędrownych kupców otaczających
mury miasta i fosę. Akurat był dzień jarmarków i tłumy mieszczan wychodziły poza stolicę na zakupy.
Najemnik Krethda byłby w tej krzykliwej gromadzie niewidoczny. Mieliśmy spotkać się za bramą, nigdzie
jednak nie mogłem go dojrzeć, pomimo ukradkowego rzucania spojrzeń na tłum i kramy. Zastanawiałem
się, jakiego może mieć konia i jaką zbroję mógł przywdziać na tę okazję, jednak jedynymi uzbrojonymi
osobami w pobliżu byli strażnicy przy bramie. Spojrzałem w niebo, tym razem sprawdzając porę dnia i
westchnąłem. Jeśli tak właśnie ma się zacząć nasza przymusowa współpraca, to było wprost cudownie.
Powstrzymałem chęć odjazdu i poprawiłem się w siodle. Mogę na przykład raz jeszcze sprawdzić, czy
wziąłem ze sobą wszystko, czego bym potrzebował. Po raz czwarty.
Pojawił się, kiedy sięgałem do juków. Nie dostrzegłem, kiedy wyszedł z tłumu i zaskoczył mnie, gdy
zatrzymał się obok. Nie poznałem go w pierwszej chwili, owiniętego w nierzucający się w oczy, brązowy
płaszcz z impregnowanej wełny. Dopiero widok jasnych oczu patrzących na mnie z cienia kaptura uspokoił
mnie, że to żaden rzezimieszek. Siedział na olbrzymim, magicznym siwku i musiałem z irytacją stwierdzić,
że teraz jest wyższy ode mnie o całą głowę. Ale interesująco będzie sprawdzić możliwości tego rumaka.
Wyglądał na konia bojowego i nie sądziłem, aby mógł równać się z moim szybkością.
- Jest pan - mruknąłem.
- Jestem, Książę - rozejrzał się. Miałem wrażenie, że jego oczy rzucają lekki, niebieskawy poblask, ale
mogła to być wina ich dziwacznego koloru - Sugeruję, abyśmy odjechali od bramy, zanim zaczniemy
rozmowę.
- Demony?
- Minie kilka chwil zanim pana wyczują. Myślę, że nawet do południa możemy mieć spokój. Proszę za
mną. Jesteśmy śledzeni, proszę więc się nie dziwić moim postępowaniem. Postaram się ich zmylić.
Powstrzymałem chęć rozejrzenia się i pokiwałem głową. Nigdy nie miałem do czynienia ze szpiegami
świątyni, ale po tym, jak wyrażał się o nich nosiciel, nie oczekiwałem po nich za wiele. Mimo to Krethda
bardzo starał się, abyśmy znikli im z oczu jeszcze w tłumie kłębiącym się na jarmarku. Gestem nakazał mi
zsiąść z konia, a potem poprowadził mnie w małe uliczki biegnące pomiędzy drewnianymi barakami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl