[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cy rzeczownik:
Skrzypek?
Otrzymawszy potwierdzającą odpowiedz już się owym skrzypkiem nie zajmował, nie
widział jego obecności. Rozmowa potoczyła się teraz na przemiany po francusku i po angiel-
sku. Wszyscy mówili tymi obydwoma językami tak łatwo, lekko, potoczyście, wprawnie i
97
barwnie, jakby to były ich mowy rodowite. Ani włoskich, ani rosyjskich wyrazów nie zaży-
wano. Wychodziło na to, że byłaby w tym pewna niewłaściwość. Ernesta zachwycała owa
łatwość przerzucania się od mowy do mowy, owa możność narzucania się ze swobodą w któ-
rymkolwiek z tych języków, zażywania obudwu w miarę chęci, impulsu, jakiejś wygody, co
przypominało mu ruchy człowieka rozespanego w dobrym łóżku. Ocknął się oto po twardym
i dobroczynnym śnie, wygodnie mu jest leżeć na prawym boku, ale jeszcze milej, jeszcze wy-
godniej będzie na lewym, więc się obraca zażywając nadmiaru rozkoszy.
Lokaj wszedł do salonu i coś niezrozumiale zaanonsował. Zinaida podążyła naprzód do są-
siedniego pokoju za nią mężczyzni.
Michel pieczołowicie przepuszczał przed sobą skrzypka . Miejsce ostatniego wypadło na
prost gospodyni. W czasie rozmowy mógł patrzeć na nią twarzą w twarz i podziwiać jej uro-
dę. Twarz jej była szczególnie dziewicza, jakoś czysta, nie tknięta żadną zmazą, iście wiosen-
na. Włosy lśniły i promieniały na słońcu, które wpadało do pokoju przez okno. Policzki bar-
wiły się raz w raz, a usta uśmiechały po dziecięcemu, odsłaniając dwa szeregi przecudnych
zębów.
Jakże smakował artyście obiad! Początkowo wygłodniały bezśniadaniowiec, wstydząc się
prostactwa swych ruchów i nędzy odzienia, usiłował mało jeść. Ledwo, ledwo dziobał kawa-
łeczki mięsa czy ryby. Ale doskonałość potraw była tak wszechmocna, że go smak jedziwa
pokonał absolutnie. Ernesto począł jeść i pić. Cóż za wino! Jakaż kawa! Co za likier!
Wina wypił sporo. Był syty. Czuł się znakomicie i począł nic sobie nie robić z trzech bur-
żujów , których miał na podorędziu. W pewnej chwili, gdy przydługo milczał, Zinaida za-
gadnęła go:
O czymże to pan tak uparcie myśli?
Myślę rzekł w sposób porozumiewawczy że ja w istocie bardzo nędznie mieszkam,
jem, piję, śpię i w ogóle pędzę żywot.
Ach, to dobrze, że pan o tym myśli! zawołała ze szczerą radością.
I cóż mi przyjdzie z myśli...
To już początek. Dobry początek! A co, zagramy? Ci trzej panowie pójdą sobie na cyga-
ra i papierosy a my spróbujemy. Może się uda... Dobrze?
Bardzo dobrze!
Fosca znalazł się znowu obok fortepianu. Wydobył skrzypce z futerału. Gdy je teraz miał
w ręku, poczuł pewność siebie i męstwo. Nareszcie odeszło od niego zestrachanie i skostnia-
łość. Jakże doskonałe było życie, którego tutaj zakosztował!
Pani Zinaida usiadła przy fortepianie. Wyszukała wśród masy nut Appassionatę Beet-
hovena i rozłożyła ją na pulpicie. Poczęła próbować. Fosca nastroił skrzypce i powiódł
smyczkiem po strunach. Jego włosy o fioletowym połysku przewiał teraz jakowyś wiatr rado-
sny i porywczy. Posłyszał swe doskonałe dzwięki, swe tony chłoszczące nerwy, zachwyt wy-
rywające z leniwego ciała.
Szczęśliwie, nieomylnie poniosła się melodia boskiego dzieła. Rzęsiste, siekące skojarze-
nia brzmień wzmagały się i potężniały. W pewnej chwili trzeba było przewrócić kartę nut, na
którą akompaniatorka bezradnie spoglądała. Emesto musiał przerwać i, dla przewrócenia
karty, nachylił swą twarz niemal do twarzy Zinaidy. Wtedy usłyszał głos cichy, błagalny,
oszalały z zachwytu, tchnięty w samą konchę swego ucha:
Ernesto!
Sądził, że go słuch myli. Rzucił się do skrzypiec. Teraz jakże nerwowo, jak namiętnie,
jak szalenie biegły jej palce poprzez klawiaturę! Ernesto słyszał nie kołatanie w struny, lecz
głos samej muzyki. Pewne uderzenie, pewien żywy głos zdawał się wymawiać, jak przed
chwilą, jego imię, wzywać go, wołać. Ten dzwięk, ta mowa spiskowa muzyki zdawała się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]