[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szef policji Nineport jest martwy. Jeden strzał i to z małego kalibru. Prosto w serce i z tak małą
ilością krwi, że całkowicie wsiąkła w rzeczy. Miałem całkiem niezłe pojęcie o miejscu. w którym
była broń, gdy pociągnięto za spust.
Była to mała broń, akurat taka, jaka mieści się w szerokich rękawach mandaryńskiego
przyodziewku. Nie byłem zaskoczony, tylko wściekły. Szef nie był kryształowym ani najmilszym
gościem, ale na pewno zasługiwał na lepszy koniec niż ten, jaki go spotkał. Zaraz po tym wniosku
doszedłem do następnego. Zdecydowanie był to dobry dzień na myślenie. Musiałem podjąć decyzję i
to z gatunku tych ważniejszych. Biorąc pod uwagę szefa z kulą w sercu, Billa niezdolnego do ruchu i
Fata, który odszedł w siną dal, byłem jedyną żywą i sprawną siłą policyjną w Nineport. Coś trzeba
było z tym zrobić. Niezgorszym rozwiązaniem tej kwestii byłoby wyjść z lokalu i zostawić ten bajzel
swojemu losowi. Ned wtargnął właśnie z dwoma następnymi klientami do paki. Sądzę, że za parę
chwil pomieszczenie owo będzie poważnie przeludnione. Może na widok jego granatowych pleców,
a może jestem zbyt słaby, żeby móc uciekać, więc jakby nie było, zdecydowałem się. Ostrożnie
odpiąłem szefowi złotą odznakę i umieściłem na miejscu swojej. Stanowczo nie był to najlepszy
dzień w moim życiu.
 Przedstawiam nowego szefa sił policyjnych Nineport  wygłosiłem, nie kierując tej przemowy
do nikogo konkretnego z szerokiego gremium zajmującego lokal, ale odzew był jak najbardziej
konkretny.
 Yes, sir!  Ned wyprężył się w salucie, wypuszczając przy tym z rąk więznia, który z
odgłosem świadczącym o twardości naszej podłogi, dość niespodziewanie się z nią spotkał.
Po czym Ned pozbierał gościa i wrócił do zbożnego zajęcia jakim niewątpliwie było
zapełnienie aresztu. Odsalutowałem. Ambulans, wyjąc potępieńczo, zabrał nieboszczyków (sztuk
cztery) i rannych (sztuk sześć).
Wróciłem na posterunek ignorując gapiów, których zdążyło się już zebrać niezłe stadko. Po
założeniu opatrunku na mój pogruchotany łeb, wszystko zaczęło wracać do normy. Ned starym
zwyczajem zmywał podłogę. Ja zjadłem z tuzin aspiryn i czekałem, kiedy krasnoludki w mojej głowie
zrobią sobie fajrant z kuciem w kość czołową. Wydawało mi się, że wtedy zastanowię się logicznie,
co dalej robić. Kiedy zebrałem do kupy rozpierzchnięte myśli, odpowiedz stała się jasna i oczywista.
Zbyt oczywista  będę wykonywał swoją pracę tak długo, jak długo będę w stanie przeładować broń.
 Uzupełnij swój schowek z kajdankami, Ned. Wychodzimy!
Zupełnie jak normalny glina! Nie zadał ani jednego głupiego pytania. Zadziwiające! Zamknąłem
drzwi i dałem mu klucz.
 Masz. Jest najbardziej prawdopodobne, że będziesz jedynym zdolnym do użycia tego
przyrządu, nim skończy się ten piękny dzień!
Zbliżałem się do siedziby China Joe tak ostrożnie, jak tylko mogłem, starając się wymyśleć inny
sposób niż ten, na który wpadłem na posterunku. Nie znalazłem, a morderstwo zostało popełnione i
China Joe był tym, którego chciałem mieć. No cóż, okazuje się że znalazłem dość skomplikowany
sposób popełnienia samobójstwa. Najlepszą rzeczą, jaką mogłem zrobić w obecnych warunkach, to
cofnąć się za róg i zrobić Nedowi odprawę.
 To tam, to kombinacja baru i sklepu, własność tego, którego będziemy na razie nazywali China
Joe, dopóki nie będzie sprzyjającej chwili, abyś przedstawił mi jego dane personalne. To, co mamy
do zrobienia, to wejść tam, znalezć go i odstawić przed sąd. Dobrze by było, gdyby nie był całkiem
martwy. Acha i jeszcze jedno, nie dać się przy tej okazji zabić. Proste?
 Proste  zgodził się potulnie Ned.  Ale prościej byłoby chyba złapać go teraz, kiedy siedzi w
samochodzie niż czekać, aż raczy wrócić!
Faktycznie, za nami zmaterializował się wóz z czwórką pasażerów, prujący w stronę knajpy
zdrową sześćdziesiątką. Gdy nas mijał, dojrzałem czerwony strój Joe'go.
 Zatrzymać go!  wrzasnąłem do siebie z głęboką frustracją w głosie, starając się jednocześnie
gonić ich.
Tyle tylko, że to parszywe pudło, popularnie zwane patrolowcem policyjnym pokazało znowu,
że ma charakter. Za jasną cholerę nie dało się zmusić do zapalenia. Mogłem się dłużej nie męczyć 
byli zbyt daleko, abym ich dogonił tą kupą złomu. Tak więc Ned ich zatrzymał. Zrozumiał mój wrzask
jako rozkaz i wystawił łeb przez okno. Zawsze się zastanawiałem (w ciągu dzisiejszego dnia, rzecz
jasna), dlaczego większość jego wyposażenia mieści się w korpusie. Teraz już wiem  działko 25
milimetrowe, nawet z krótką lufą, zajmuje wystarczającą ilość miejsca, przy normalnej wielkości
głowy. Nad lufą tegoż działka (nad nosem) było całkiem fajne urządzenie z noktowizyjnym
celownikiem laserowym. Całkiem fajne miejsce na taki drobiazg  pomiędzy oczami  nie ma
problemów z celowaniem na wysokości głowy przeciwnika i działko jest stale gotowe do użycia.
Ktoś tam musiał mieć dobry dzień, kiedy projektował Neda. Dwa strzały omal nie urwały mi głowy.
Oczywiście Ned był dobrym strzelcem i pudło albo zmiana celu na moją głowę nie wchodziły w grę,
ale sama fala uderzeniowa w zamkniętej gablocie wozu prawie mnie ogłuszyła.
Wpakował po jednym pocisku w tylne koła, robiąc z nich sieczkę i wóz, fiknąwszy twarzowego
kozła rozkraczył się na środku drogi sztorcem na pasie szybkiego ruchu. Powoli wylazłem z wozu 
nie musiałem się śpieszyć.
Te trzysta jardów Ned pokonał jak zwykle z nowym rekordem i stał tam teraz o dwa kroki od [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl