[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stronę świetlicy dla mężczyzn.
- Tędy. - Bradley poprowadził ich na prawo. - Sabrina jest w żeńskiej świetlicy. Kobiety i
mężczyzni przebywają osobno, z wyjątkiem posiłków. Tak jest lepiej, bo od czasu do
czasu trafia się jakiś seksoholik.
Toni się skrzywiła.
- Proszę. - Bradley wskazał im otwartą salę i wrócił na korytarz.
Za biurkiem siedziała pielęgniarka i obserwowała pacjentów. Na środku białej sali stały
dwa stoły otoczone pomarańczowymi plastikowymi krzesłami. Więcej krzeseł stało pod
trzema ścianami. W telewizorze, zamontowanym wysoko na ścianie, leciała kreskówka z
przyciszonym dzwiękiem. Było tu parno i gorąco. Można się było udusić.
Pod ścianą, naprzeciw telewizora, siedziały dwie kobiety w średnim wieku, gapiąc się
tępo w ekran. Jednej wciąż drgała ręka, druga miała otwarte usta. Ich oczy wyglądały jak
martwe.
W kącie siedziała młoda pacjentka z jakimś odwiedzającym - może mężem? Oboje
milczeli, jakby nie wiedzieli już, co sobie powiedzieć.
Serce Toni się ścisnęło, kiedy dostrzegła Sabrinę. Bri była ubrana we flanelowe spodnie od
piżamy i niebieską koszulkę. Jej włosy, zwykle sprężyste i lśniące, były matowe i
nieuczesane. Siedziała przy stole, machając nogami, i czytała gazetę. Adidasy kłapały
luzno na jej stopach. Nie było w nich sznurówek.
Kiedy Toni podeszła, zauważyła, że to nie gazeta, a książeczka do kolorowania. Bri
zaczęła przerzucać strony i zatrzymała się na jednej, która nie została jeszcze pomalowana.
Wyjęła z plastikowego koszyka złamaną różową kredkę i zaczęła kolorować.
I to była studentka Uniwersytetu Nowojorskiego, która przez ostatnich sześć miesięcy
była na liście wyróżnień? Toni zacisnęła powieki. Nie będę płakać przy niej. Będę silna.
- Mógłbym zabić tego jej wujka - szepnął Carlos. Toni odetchnęła głęboko i przylepiła
uśmiech na twarz.
- Cześć, Sabrina! - Bri odwróciła się do nich z półprzytomną miną i zamrugała.
- Toni, Carlos! - Wstała. - Przyszliście mnie odwiedzić.
- Ależ oczywiście. - Toni uściskała ją. - Martwiliśmy się o ciebie.
- Dobrze wyglądasz, menina. - Carlos też ją uściskał i usiadł przy stole naprzeciw niej. Toni
usiadła obok Bri.
- Jak się miewasz?
- Dobrze. - Bri podniosła rękę, żeby pokazać im niebieską plastikową opaskę zapiętą na
nadgarstku. - Dzisiaj awansowałam do niebieskich. Strasznie się cieszę, że już nie jestem
żółta.
- A co jest nie tak z żółtym kolorem? - spytała Toni.
- Jest dla pacjentów ze skłonnościami samobójczymi. - Bri wybrała zieloną kredkę z
koszyka. - Nie żebym chciała się zabić.
Toni z trudem przełknęła ślinę.
- To dobrze - szepnęła.
- Po prostu zaraz po przyjęciu wszystkich obserwują pod kątem skłonności samobójczych
102
- wyjaśniła Bri.
- Ciekawe dlaczego - mruknął Carlos, rozglądając się po nijakiej sali.
- Byłam tak strasznie samotna - ciągnęła Bri. - Musiałam jadać posiłki sama i siedzieć tu
sama, kiedy inni szli do sali gimnastycznej.
- Cześć, Sabrina.
Odwrócili się i zobaczyli Teddy'ego człapiącego w ich stronę. Przechylił głowę na bok.
- Masz gości?
- Teddy! - Bradley podszedł do niego szybko. - Ile razy ci mam mówić, żebyś siedział w
męskiej świetlicy?
- Okej. - Teddy ruszył z powrotem korytarzem.
- Walnięty głupek - mruknął Bradley, idąc za nim.
- Nie jestem walnięty - zaprotestował Teddy. Sabrina wróciła do kolorowania, jakby
wszystko było normalnie.
- Poznałam Teddy'ego dzisiaj na lunchu. Zdaje się, że jest samotny. Nikt go nigdy nie
odwiedza. - Uśmiechnęła się do Toni. - Cieszę się, że przyszliście.
Nie rozpłaczę się. Toni odpowiedziała jej uśmiechem.
- Ja też się cieszę.
- Teddy nie jest wariatem - szepnęła Bri. - Jest tylko bardzo smutny. Miał wypadek
samochodowy, w którym zginęła jego dziewczyna. On prowadził, więc ma poczucie
winy.
Toni skinęła głową.
- To straszne mieć świadomość, że zawiodło się kogoś kochanego. - A ona zawiodłaby
Sabrinę, gdyby jej stąd nie wydostała. - Chcemy cię zabrać do domu.
- Staram się wyzdrowieć. Miałam urojenia.
- Nie miałaś urojeń - powiedziała Toni z naciskiem.
- Muszę się do tego przyznać, jeśli mam wyzdrowieć. Tak mówi mój terapeuta. A poza
tym wiele osób tutaj ma urojenia. - Bri się uśmiechnęła. - Nawet niektórzy strażnicy.
Wczoraj mówili, że po dziedzińcu biegał gigantyczny czarny kot.
Toni spojrzała na Carlosa, ale nic nie wyczytała z jego twarzy. Bri wzięła z koszyka
fioletową kredkę.
- Muszę pomalować włosy Jasmine na fioletowo. Zabrali wszystkie czarne kredki, bo są
zbyt dołujące. - Toni miała ochotę wrzeszczeć, ale opanowała się. Jak ktokolwiek mógł
siedzieć tutaj i nie być zdołowany?
- Bri, zrobiłam, o co prosiłaś. Poszłam do Central Parku żeby sprawdzić, czy zaatakują
mnie wampiry.
Bri pokręciła głową, nie przestając rysować.
- Wampiry nie istnieją.
- Masz rację - powiedział szybko Carlos i posłał Toni znaczące spojrzenie, kiedy chciała
protestować. - Powinnaś powiedzieć wujkowi, że to była pomyłka. Po prostu byłaś
przerażona napaścią. Ale teraz już ci lepiej i powinien cię stąd wypuścić.
Toni wiedziała, że ta strategia nic nie da. Bri potrzebowała zgody wujka, żeby stąd wyjść,
a on się na to nigdy nie zgodzi. Bri wrzuciła fioletową kredkę do koszyka.
- Wujek Joe chce, żebym tu została, dopóki nie dobiorą mi właściwego zestawu leków. To
może potrwać kilka tygodni. - Albo wiecznie, pomyślała kwaśno Toni. Dopóki wujek Joe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl