[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miałam bezpośrednich powodów. Nie mogę spać. Deszcz pluszcze, tłucze w szyby, wichry
zawodzą, jak legion umarłych. Nawiedzają mnie wszystkie widma dawno przebrzmiałych radości i
uciech, trwo\ą mnie widma przyszłości.
Rozmyślam... niedorzecznie... o Domu Rozczarowanym, który stoi tam, samotny na wzgórzu,
wystawiony na tę wichurę. Tej nocy szczególnie mi go \al. Mo\e dlatego, \e nie wiem, gdzie się
znajduje Dean albo dlatego, \e Tadzio nie pisze do mnie ani słowa, a mo\e po prostu dlatego, \e do
rozpaczy doprowadza mnie moja samotność. W takich chwilach wracam do tego starego
dzienniczka i w nim szukam pociechy. Jest to jakby rozmowa z wiernym przyjacielem.
30 listopada, 19...
Mam dwie chryzantemy i ró\ę. Ró\a jest pieśnią, i marzeniem, i poematem zarazem. Chryzantemy
są te\ bardzo ładne, ale to inna uroda i nie nale\y ich stawiać obok ró\y. Oddzielnie oglądane są
ładne, czerwone i \ółte, wyglądają na zadowolone z siebie. Ale postawmy przy nich ró\ę, a
zobaczymy zmianę wręcz zabawną: stają się wulgarne, jak kuchty przy boku królowej. One nie są
temu nic winne, biedne chryzantemy, \e nie urodziły się jako ró\e, a zatem, chcąc postąpić w
stosunku do nich przyzwoicie, trzymam je w oddzielnym wazonie i cieszę się ich widokiem, nie
patrząc równocześnie w stronę mojej ró\y.
Dzisiaj napisałam dobrą nowelę. Sądzę, \e nawet pan Carpenter byłby z niej zadowolony. Byłam
szczęśliwa, pisząc ją. Ale gdy skończyłam... gdy powróciłam do rzeczywistości...
Nie, nie będę się wałęsać po okolicy o zmroku. śycie jest teraz przynajmniej znośne. A przez całą
jesień było nieznośne. Wiem, \e ciotka Laura mniemała, i\ dostanę suchot. Ja wiedziałam, \e nie.
To byłoby zbyt wiktoriańskie. Zwalczyłam ból i \al, i jestem znowu zdrową, wolną kobietą.
Jakkkolwiek smak \ółci miewam jeszcze niekiedy w ustach. Bardzo jest gorzki.
Zaczynam porządnie zarabiać. Ciotka El\bieta czytuje wieczorami na głos moje nowele ciotce
Laurze i kuzynowi Jimmy emu. Godzę się z dniem dzisiejszym w zupełności. Z dniem jutrzejszym,
niestety, nie mogę się jeszcze pogodzić.
15 stycznia, 19...
Niektóre noce są jak miód...
Jak wino... jak lasy. Dzisiejsza noc jest jak wino, białe wino. Jestem pełna wyczekiwania i nadziei,
i pewna zwycięstwa nad złymi mocami, które mną zawładnęły ubiegłej nocy o godzinie trzeciej.
Odsunęłam firankę w moim pokoju i wyjrzałam przez okno.
Ogród jest biały i cichy. Księ\yc świeci. Drzewa stoją uśpione letargicznym snem zimowym,
symbole śmierci i \alu. Ale tylko pozornie. Krew płynie w ich konarach i przywdziewają szaty
godowe młodej zieleni z nadchodzącą wiosną.
A tam w oddali le\ą pola, białe i opuszczone. Opuszczone? Nie miałam zamiaru u\yć tego
określenia. Wyśliznęło mi się spod pióra. I ja nie jestem opuszczona. Mam moją pracę, i moje
ksią\ki, i nadzieję wiosny i wiem, \e ta spokojna egzystencja jest lepsza i szczęśliwsza, ni\ ten wir,
w którym się obracałam w lecie.
Wierzyłam w to, zanim napisałam te słowa. A teraz ju\ w to nie wierzę. To nieprawda. To jest
wegetacja!
Och, jestem, jestem sama, samotne są moje myśli, takie wyłącznie moje, nie podzielane przez
nikogo. Có\ z tego przyjdzie, \e zaprzeczę? Gdy wchodziłam do mego pokoju, byłam zwycięzcą,
ale teraz znowu sztandar mój jest przyprószony pyłem, tarza się w piachu i kurzu.
20 lutego, 19...
Co się stało z lutym i jego zwykłym usposobieniem? D\d\ysty i przejmujący miesiąc. W tym
roku... pogoda ubiegłych tygodni była dostosowana do najbardziej ponurych tradycji
Murrayowskich.
Zadymka szaleje, wicher dmie, a ja czuję się szczęśliwsza ni\ kiedykolwiek w noc styczniową.
Dzisiaj jest mi l\ej na duszy, ni\ kiedykolwiek od lat...
Dzisiaj w Glassford Magazine zamieszczona została nowela, ilustrowana przez Tadzia.
Ujrzałam moją własną twarz, patrzącą na mnie oczami bohaterki. Doznaję w takich razach zawsze
dziwnego uczucia.
A dzisiaj dra\ni mnie to nawet. Moja twarz powinna mu być niczym, skoro ja tego chcę.
Ale wycięłam tę ilustrację i wło\yłam ją w ramki. Postawiłam ją na biurku. Nie mam innych
obrazków Tadzia. A teraz oto wyjęłam ją z ramki, poło\yłam na węglach i spaliłam. Patrzyłam jak
ogień li\e ją i stopniowo unicestwia. Zanim ogień zgasł, dreszcz mnie przeszył. Zdawało mi się, \e
Tadzio daje mi znak, ironiczny, szyderczy znak, i mówi:
- Zdaje ci się, \eś mnie zapomniała, ale nie paliłabyś mojej ilustracji, gdyby tak było. Jesteś moją...
zawsze będziesz moją... a ja ciebie nie chcę.
Gdyby jakaś dobra wró\ka zesłała mi go i pozwoliła usłyszeć jego gwizdek z gaiku Wysokiego
Jana... nie poszłabym, ani bym się ruszyła. Nie mogę tego znosić dłu\ej. Muszę go wyrugować z
mego \ycia .
Rozdział XVII
Rodzina Murrayów prze\yła istotnie przykry okres tego lata, kiedy Emilka ukończyła dwudziesty
drugi rok \ycia. Ani Tadzio, ani Ilza nie przyjechali na wakacje. Ilza podró\owała na Zachodzie, a
Tadzio udał się na daleką północ, gdzie rysował z natury ilustracje, przeznaczone dla jednego z
amerykańskich czasopism. Emilka zaś miała tylu pretendentów, \e od rana do wieczora roiło się
nieraz w Srebrnym Nowiu. Tylu pretendentów, a ani jeden, który odpowiadałby stosunkami i
pozycję socjalną słusznym wymaganiom Murrayów!
Na przykład przystojny, elegancki Jakub Bannister, Don Juan Gęsiego Stawu, malownicze zero ,
jak go określił doktor Burnley. Jakub znany był z braku skrupułów, z amoralności. Ale któ\ wie,
jaki wpływ wywrą jego wymowa, jego powłóczyste spojrzenia, na kapryśną i pełną temperamentu
Emilkę? Murrayowie chodzili przez trzy tygodnie srodze zatroskani. Wreszcie okazało się, \e
Emilka posiada jednak zdrowy rozsądek, obraz Jakuba Bannistera zbladł i rozwiał się.
- Emilka nie powinna była nawet z nim rozmawiać - rzekł wuj Oliver, oburzony. - Powiadają, \e on
prowadzi dziennik, w którym zapisuje swoje sukcesy oraz co która panna mówi do niego.
- Nie obawiaj się: on nie zanotuje nigdzie tego, co ja mówię do niego - odrzekła Emilka, gdy
strapiona ciotka Laura powtórzyła jej to zdanie.
Drugim przedmiotem niepokoju był Harold Conway. Był to mieszkaniec Shrewsbury, lat około
trzydziestu. Wyglądał jak poeta rokujący pewne nadzieje na przyszłość. Miał ciemne, falujące
włosy i błyszczące piwne oczy. Grywał na skrzypcach i dawał lekcje, a\eby \yć .
Emilka poszła z nim na koncert i do teatru, a ciotki w Srebrnym Nowiu spędziły z tego powodu
kilka bezsennych nocy. Ale gdy go ubiegł , mówiąc stylem Czarnowodzian, Rod Dunbar, sytuacja
pogorszyła się znacznie. Dunbarowie byli niczym pod względem religijnym. Matka Roda była
wprawdzie prezbiterianką, ale ojciec był metodystą, brat baptystą, a jedna z sióstr - kalwinką.
Druga siostra była teozofką, co było najgorsze ze wszystkiego, bo nikt nie wiedział, co to takiego.
Czym\e był Rod wśród tego zamętu? W \adnym razie nie był partią dla siostrzenicy z Srebrnego
Nowiu.
- Jego dziadek cioteczny był maniakiem religijnym - rzekł ponuro wuj Wallace. - Spędził ostatnich
szesnaście lat w czterech ścianach swego pokoju. Co się dzieje z tą dziewczyną?
Czy to idiotka, czy szatan?
Ale Dunbarowie pochodzili przynajmniej z dobrej rodziny: lecz có\ powiedzieć o Larrym Dixie,
jednym ze znanych Dixów z Księ\ego Stawu, którego ojciec sam pasł krowy, a którego wuja
posądzono o wrzucenie przez zemstę zdechłego kota do studni sąsiada? Larry był dobrze
zarobkującym dentystą, zapewne; był powa\ny, nawet uroczysty w obejściu i nic by mu nie było
mo\na zarzucić, gdyby nie fakt, \e był Dixem. Niemniej ciotka El\bieta odetchnęła, gdy Emilka
dała mu kosza.
- Tak\e pretensja! - mruczała z przekąsem El\bieta, mając na myśli pretendowanie Dixa do ręki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]