[ Pobierz całość w formacie PDF ]

J.B., nie dając mu szans, żeby jej nie zauważył. Do oczu napłynęły jej łzy.
Pomyślała, że tego właśnie pragnie: stać przed domem i czekać na powrót
swojej rodziny. Miała nadzieję, że jest jakiś sposób, aby mogła ten cel osiągnąć.
- Cześć, J.B. Jak się udała kolacja?
- W porządku. - Odkaszlnął nerwowo. - A jak ty się masz?
- Dobrze, ja... - Próbowała opanować drżenie głosu. - A ty?
- Okay. - Unikał jej wzroku.
- Miałam nadzieję, że uda nam się porozmawiać.
- To nie jest najlepszy moment. Siobhan udawała, że te słowa nie zrobiły
na
niej wrażenia, ale dystans, który ich dzielił, chłód w głosie i spojrzeniu J.B.
sprawiły, że poczuła ukłucie w sercu. Szukała choć cienia nadziei na
porozumienie, ale zobaczyła jedynie obcego mężczyznę zamiast swojego
ukochanego. Kiedy spojrzała na Bena, poczuła się jeszcze gorzej. Chłopiec
wyglądał, jakby był chory. Cienie wokół oczu kontrastowały z bladością cery.
Spojrzał na nią, a w jego oczach dostrzegła pustkę i rozpacz. Instynktownie
ruszyła ku niemu, chcąc go przytulić, ale chłopiec odsunął się, unikając jej
dotyku.
- Hej, kochanie, jak się miewasz? - próbowała dotrzeć do niego w inny
sposób.
- Nie powinienem cię już kochać, Sisi. - Jego głos był bezdzwięczny i
cichy. - Nie mogę cię nawet lubić.
- Ben! - skarcił go J.B.
Chłopiec uciekł do domu. Siobhan czuła, że brakuje jej tchu. Marzenia
nie tylko umarły, ale wręcz zostały zamordowane. Zaskoczona i wściekła
zwróciła się z do J.B.:
- Jak mogłeś to zrobić? - krzyknęła przez łzy.
- Nie kazałem mu tego powiedzieć - bronił się, podchodząc do niej.
Otrząsnęła się przed jego dotykiem, podobnie jak przed chwilą Ben.
- Rozumiem, nie wolno mu powtarzać tego, co mu powiedziałeś.
- Nie! Nigdy bym tego nie zrobił. - Przetarł twarz dłonią. -
Wytłumaczyłem mu, że już nie jesteśmy parą, ale nigdy nie powiedziałem, że
wy nie możecie być przyjaciółmi.
- Czyli tak się sprawy mają. Między nami już wszystko skończone? -
Wzruszyła ramionami.
J.B. zastanawiał się nad tym od kilku dni. Kiedy Siobhan wyszła tamtej
nocy, był zbyt uparty, żeby do niej zadzwonić. Pózniej próbował się
przekonywać, że dla Bena będzie najlepiej, jeśli Siobhan zniknie z ich życia.
Teraz jednak, kiedy słyszał jej głos i zadane wprost pytanie, poczuł żal w sercu.
- Nie tego chciałem, ale...
- Ale nie możesz uwierzyć, kim jestem - dokończyła za niego.
Powiedziała mu o sobie całą prawdę. On po prostu nie chciał przyjąć do
wiadomości, że jest czarodziejką. Jednakże pomijając jego początkowy opór,
nie mógł już podtrzymywać, że jej nie wierzy. Przecież widział, jak wyleczyła
swoją złamaną rękę. Nie był jednak mężczyzną, któremu z łatwością
przychodziło przyznanie się do błędu. Z drugiej strony tęsknił za nią i pragnął,
żeby wróciła do jego życia.
- Wiem, kim jesteś. Jesteś kobietą, którą kocham. - Nadzieja napłynęła
mu do serca, kiedy zobaczył radość, jaką jego słowa w niej wywołały. - Jednak
dobro Bena musi być dla mnie priorytetem.
Posmutniała i pokiwała głową.
- To o tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać. Mam przeczucie... Cóż,
obawiam się, że Benowi grozi niebezpieczeństwo. I chcę mu pomóc. Znam
zaklęcia i kryształy ozdrowienia oraz inne magiczne przedmioty, które mogą
pomóc.
Znowu zaczyna, pomyślał. Sama myśl, że miałby się ożenić z kobietą,
która posługuje się magią, przerażała go i nie dawała spokoju.
- Potrzebuję czasu, Siobhan. Chciałbym ci uwierzyć, ale muszę mieć
trochę czasu, żeby...
- Nie mamy czasu - przerwała mu. - Nie akceptujesz tego, że duch
Gabrielle naprawdę się pojawia, ale na miłość do twojego syna, musisz w to
uwierzyć.
Sisi sprawi, że mama odejdzie na zawsze, myślał Ben i czuł, że serce
zaciska mu się w twardą kulę. Kochał mamę bardzo mocno, ale zawsze była
zwariowana i nieraz go przerażała. On też czuł, że wariuje. Nie podobało mu
się, że odrzucała Sisi i mówiła o niej złe rzeczy, wiedział jednak, że mama go
potrzebuje. Powiedziała mu, że jest jej bezcennym aniołkiem i że zawsze będą
razem.
Tata nigdy mu nie wierzył, kiedy mówił, że widzi mamę. A przecież nie
kłamał. Naprawdę ją widział! Pragnął, żeby tata przestał patrzeć na niego jak na
wariata. Ben czuł się samotny i przestraszony. Zupełnie nie wiedział, co z nim
się teraz stanie.
Jeśli mama odeszła na zawsze, to pewnie jest w niebie. Dziadek
Pendelton i Bóg się nią zaopiekują, pocieszał się. Zastanawiał się, że może i on
powinien pójść do nieba. Tam byłby z mamą. Ale jak miałby się tam dostać?
Nie chciał umierać, więc może był na to inny sposób? Niebo było bardzo
wysoko. Musiał znalezć odpowiednio długą drabinę.
ROZDZIAA DZIESITY
- Tato! - zabrzmiał wysoki, piskliwy okrzyk przerażonego dziecka.
Był to dzwięk, który nawet wytrawnego żołnierza poderwałby na równe
nogi. J.B. pędził synowi na ratunek, a Siobhan dotrzymywała mu kroku. Drzwi
od kuchni były otwarte. Wówczas zobaczyli obrazek, na widok którego ich
serca na chwilę przestały bić ze strachu. J.B. wiedział, że choćby biegł
najszybciej jak potrafi, i tak nie zdoła złapać syna.
- Szybko, J.B., szybko! - ponaglał go głos Gabrielle.
Pózniej wszystko działo się jak na zwolnionych obrotach. Jedna z gałęzi
drzewa, na której siedział Ben, pękła i chłopiec spadł z hukiem na ziemię.
Dzwięk małego ciała obijającego się o twardą ziemię długo jeszcze dudnił im w
uszach.
Ukląkł przy synu, desperacko próbując utulić go w ramionach, choć
wiedział, że może zrobić mu jeszcze większą krzywdę.
Ben wyglądał tak, jakby spał, jednak z nosa i uszu sączyła mu się krew,
sygnalizując, że stan jest bardzo poważny.
- Ben, czy mnie słyszysz? - J.B. modlił się w duchu o ratunek dla syna.
- Dzwoń po pogotowie, J.B. - Siobhan stuknęła go w ramię, próbując
nawiązać z nim kontakt.
J.B. choć rozumiał, co mówi Siobhan, nie był w stanie wykonać żadnego
ruchu. Zastanawiał się tylko, czy Ben żyje.
- Nie mogę go zostawić - wydusił w końcu.
- Biegnij. Zaufaj mi i biegnij po pomoc!
Spojrzał w jej oczy i nie potrzebował już żadnego więcej zapewnienia.
Popędził do domu. Przed oczami migały mu obrazy z przeszłości: Ben jako
czerwony i kwilący noworodek; pierwsze samodzielne kroczki; pierwszy dzień
w przedszkolu; pogrzeb matki.
J.B. westchnął. Wiedział, że nie może stracić Bena. Przyśpieszył kroku.
Kiedy wrócił do Siobhan i Bena, nadal trzymał w ręku bezprzewodowy
telefon. Był prawie pewny, że ma halucynacje, jednak bezsprzecznie widział
zamgloną postać Gabrielle stojącą nad synem. Odwróciła się i spojrzała na J.B.
Nie, nie zabieraj mi Bena! - wołał w myślach i podbiegł do drzewa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl