[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyspę zasłonę mgły. Wtedy, z matką u boku, będę mógł z radością w sercu dokończyć pracę na
Mrocznych Wzgórzach.
Zszedłem po stoku, a moja laska uderzała o spękaną glebę w rytm obijającej mi się o plecy Harfy.
Wsłuchując się w coraz wyrazniejsze odgłosy wioski, nie mogłem zapomnieć niepokojącej ciszy,
jaka tu panowała podczas mojej poprzedniej wizyty. Ciszy, która na swój sposób była głośniejsza od
burzy z piorunami.
Niegdyś w Miasteczku Bardów rzadko gościła cisza. %7ładna inna osada w Fincayrze nie miała
bogatszej tradycji opowieści i muzyki. Przez wieki była ona domem dla najlepszych bardów tej
krainy i Å›wiadkiem debiutu niejednego z nich. Nawet sam Cairpré, o którego sÅ‚awie poety
dowiedziałem się z drugiej ręki, urodził się w jednym z domków z cegły błotnej.
Kiedy zbliżyłem się do lśniących złotym światłem bram wioski, w drzwiach domostw zaczęło się
pojawiać więcej ludzi. Ubrani w długie tuniki z białego materiału, wyróżniali się na tle zaschniętego,
zaskorupiałego błota domów, desek z ciemnego drewna łączących budynki i pustych donic
przyczepionych do większości parapetów. Sięgnąłem po Harfę skuszony wizją wypełnienia donic,
które zionęły skrytą w cieniu pustką. Postanowiłem jednak poczekać przed oznajmieniem swojego
przybycia.
Pojawiało się coraz więcej ludzi. Co ciekawe bardzo się od siebie różnili kolorem skóry, wiekiem,
włosami, budową ciała i rozmiarami. Jednak oprócz białych tunik łączyło ich coś jeszcze. Wszyscy
się wahali, jakby byli czegoś niepewni. Zamiast zebrać się na okrągłym placyku między domami,
trzymali się skraju osady. Kilkoro zostało w drzwiach, gdzie wiercili się nerwowo, ale większość
usiadła na drewnianych deskach otaczających otwartą przestrzeń. Wyglądało, jakby gromadzili się w
jakimś celu, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ich zachowanie jest podszyte niechęcią.
Wtedy na środek kręgu wystąpił wysoki wychudły osobnik w szarym płaszczu na tunice. W dziwnym
trójgraniastym kapeluszu, tak przechylonym na bok, że groził
spadnięciem, mężczyzna wyglądał jak ktoś, kto przesadził z winem. Z krawędzi kapelusza zwisały
połyskujące metalowe kulki. Mężczyzna zaczął wymachiwać długimi pałąkowatymi rękami,
trzepocząc luznymi rękawami, i jednocześnie wykrzykiwał słowa, których nie rozumiałem.
Od razu pojąłem sens ustawienia domów wokół okrągłego placu. Miasteczko było amfiteatrem! A ja
przybyłem akurat na spektakl.
Kiedy zbliżyłem się do bram, przystanąłem. W odróżnieniu od mojej poprzedniej wizyty tym razem
na spotkanie nie wyszedł strażnik z wymierzoną w moją pierś dzidą.
Powitała mnie przyczepiona do słupa tabliczka ze świeżo wyrytym napisem. Połyskując w świetle
póznego popołudnia, głosiła:  Caer Neithan, Miasteczko Bardów, wita wszystkich, którzy
przychodzÄ… w pokoju . Pod tymi sÅ‚owami rozpoznaÅ‚em jeden z dwuwierszy Cairprégo: Tu pieśń
rozbrzmiewa już z oddali, opowieść krąży po schodach spirali.
Kiedy tylko przeszedłem przez bramę, zeskoczył z deski i podszedł do mnie szybkim krokiem
szczupły kudłaty mężczyzna. Nad ciemnymi oczami wisiały mu splątane brwi, niesforne niczym
krzaki. Poczekałem na niego oparty o laskę.
- Witaj, Cairpré.
- Merlinie - wyszeptał, rozkładając ręce, jakby chciał zaklaskać z radości. Potem zerknął przez ramię
na wychudłego osobnika, który coś recytował, i rozmyślił się. - Dobrze cię widzieć, mój chłopcze.
Przytaknąłem, gdyż uświadomiłem sobie, że musiał uznać moją misję na Mrocznych Wzgórzach za
zakończoną. Nie będzie łatwo powiedzieć mu prawdę.
Raz jeszcze zerknął na przemawiającego mężczyznę i na ponure, niemalże zapłakane twarze widzów.
- %7łałuję tylko, że nie trafiłeś na bardziej udane przedstawienie.
- Nic się nie stało - wyszeptałem. - Z posępnych twarzy wnioskuję, że ten człowiek ma talent do
zasmucania widzów. Co on recytuje? Jakiś tragiczny wiersz?
Brwi Cairprégo uniosÅ‚y siÄ™ wysoko na jego czole.
- Niestety nie. - Potrząsnął kudłatą czupryną. - Nie uwierzysz, ale biedaczysko próbuje być zabawny.
- Zabawny?
- Tak.
W tej chwili moich uszu doszło głośne stukanie i pobrzękiwanie. Kiedy się odwróciłem do
wykonawcy, ujrzałem, jak potrząsa gwałtownie głową, machając spiczastym kapeluszem na boki.
Odgłos wydawały metalowe kulki. To były dzwoneczki! Oczywiście, pomyślałem, w sam raz, aby
rozśmieszyć publiczność. Szkoda tylko, że wydawany przez nie odgłos był tak irytujący, gdyż
bardziej niż dzwoneczki przypominał brzęczące miecze.
Przez chwilę przyglądałem się temu osobnikowi. Dłonie mu opadły, ramiona zwiotczały, grzbiet się
zgarbił. Ponadto cała jego twarz - w tym brwi, oczy i usta - była jakby zmarszczona. Efekt ten
zwielokrotniała, pomimo jego wątłej postury, obwisła szyja z kilkoma warstwami podbródków.
Kiedy więc usta wyginały mu się w podkówkę, ta mina powtarzała się pięć bądz sześć razy.
Nagle otulił się ciężkim płaszczem, jakby szykował się do przemówienia. Potem, smutno i powoli,
zaczął śpiewać - albo, gwoli ścisłości, zawodzić. Miał płaczliwy głos, a jego oddechy przypominały
szlochanie. SkrzywiÅ‚em siÄ™ tak jak Cairpré i wiÄ™kszość mieszkaÅ„ców.
Mężczyzna być może usiłował być śmieszny, ale w jego śpiewie było tyle radości co w pieśni
żałobnej.
Gdy dzwoneczki dzwiękiem zabłysną,
Wasze wszystkie lęki wnet prysną.
Smutek, który was gnębił,
W radość się rychło zmieni.
Cieszyć się i radować będziecie do woli:
BÅ‚azen nadciÄ…ga, a z nim moc swawoli!
Figlów, podskoków chmara,
Zmiechu jest co niemiara! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl