[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Naprawdę?  Głos studenta automatycznie zniżył
się do konspiracyjnego szeptu. '
 Właśnie badamy tę sprawę i ciekaw jestem, czy kie-
dykolwiek w ciągu ubiegłego miesiąca zauważyłeś, aby
jakaś nieupoważniona osoba wchodziła do twojego labora-
torium?
Simpson przechylił na bok głowę, głęboko się zastana-
wiając. Po chwili podniósł na Brade'a swe blade oczy,
z których przebijała szczerość, i odparł z całkowitym
przekonaniem:  Nie, proszę pana.
 Nic, co wydawałoby ci się podejrzane? Jakaś rzecz
nieoczekiwanie nie na swoim miejscu. Albo może brako-
wało czegoś, co, jak myślałeś, powinno tam być?
 Nie, proszę pana. Nic takiego nie zauważyłem.
85
 A może Raif wspominał o czymś w tym rodzaju?
 Nie, panie doktorze.  Młody człowiek wypowiedział
te słowa szybko i z naciskiem.
 Jesteś pewny?
 Całkowicie. Raif nigdy nie odezwał się do mnie na-
wet słowem. Ani jednym, nigdy. Próbowałem mu mówić
 cześć", gdy wchodziłem do laboratorium, ale mi nie od-
powiadał, więc przestałem. Sprawiał wrażenie, jakby był
wściekły na mnie, że tam byłem. Wie pan, jak gdyby to
było jego laboratorium i ja nie miałem prawa tam wcho-
dzić. Pewnego razu podszedłem do jego biurka, gdy opi-
sywał jakieś doświadczenie; przynajmniej myślałem, że
coś takiego robił. Wtedy zamknął błyskawicznie notatnik
i odwrócił się do mnie z taką miną, jakby chciał mnie za-
bić. Nigdy już więcej nie zbliżałem się do niego. Nie chcę,
oczywiście, przez to powiedzieć, że był niemiłym facetem.
 Rozumiem cię dobrze. Zwłaszcza teraz, kiedy nie
żyje.
 Słucham?
 Musiałeś być wściekły z powodu takiego stosunku do
ciebie.
 Po prostu nie zauważałem go  powiedział Simpson
ostrożnie.  Zresztą, ostrzeżono mnie przed nim.
 Przed czym cię ostrzeżono?
 Przed jego awanturami i temu podobnymi rzeczami.
 Miałeś z nim jakąś awanturę?
 .Nie. Trzymałem się po prostu od niego z daleka. Nic
do siebie nie mieliśmy.
 Skończyłeś już dwadzieścia dwa lata, prawda?  za-
pytał Brade.
Simpson wyglądał na zdziwionego.  Tak jest, proszę
pana.
Brade pokiwał głową i zakończył rozmowę:  No do-
brze, Greg. Teraz już twoją sprawę możemy uważać za za-
łatwioną, prawda?
 Tak, panie doktorze. Bardzo dziękuję.
Brade siedział teraz sam w swoim gabinecie i zastana-
wiał się, co dalej robić. Simpsona można było wykluczyć
spośród podejrzanych. Był o tym przekonany. To młody
i zupełnie nieszkodliwy chłopak i jak Brade zdołał zaob-
serwować, raczej łagodny z natury, bierny, taki typ czło-
wieka, który wycofuje się zawczasu, żeby uniknąć kłótni.
Oczywiście, że człowiek, który unika otwartego starcia,
traci okazję, żeby się wyładować. Napięcie nerwowe może
w nim narastać i znalezć ujście w jakiejś potajemnej for-
mie zemsty...
Do diabła, jak tę sprawę wyjaśnić? Nie był przecież de-
tektywem. Właściwie nie wiedział, co ma dalej robić. Wziął
telefon i wykręcił numer do domu. Odpowiedziała Doris
swoim zwykłym  Halo", które nie dawało żadnej wska-
zówki co do jej nastroju.
 Halo, Doris. Czy wszystko w porządku?
 Oczywiście. A jak u ciebie? Czego chciał Littieby?
Powtórzył jej w kilku słowach rozmowę z Littleby'm.
Słuchała nie przerywając mu, a gdy skończył, zapytała: 
Jakie robił wrażenie?
 Cóż, -chyba nie był zadowolony.
 Czy dał ci do.zrozumienia, że to twoja wina?
 Nie, ale w jego zachowaniu chyba można by się do-
szukać jakichś aluzji i skojarzeń. Robi to złą opinię uczel-
ni, a ponieważ to był mój student, więc stawia to mnie
w złym świetle w opinii innych. Odniosłem wrażenie, jak
87
gdyby wolał, żebyśmy się nie pokazywali u niego jutro
wieczorem.
 Ja jednak odnoszę wrażenie, że lepiej, abyśmy się
tam pokazali  rzekła Doris stanowczo.
 Tak, przypuszczam, że tak. W każdym razie powie-
działem mu, że przyjdziemy.
Nastąpiła krótka przerwa, po której Doris zapytała: 
A ty jak się czujesz?
 Dość specyficznie. Jestem swoistego rodzaju osobi-
stością. Szkoda, że nie widziałaś dzisiaj moich studentów.
Nie sądzę, żeby którykolwiek z nich słyszał choć słowo
z tego, co mówiłem. Wszyscy czekali tylko na moment,
kiedy się załamię lub wyciągnę rewolwer i zacznę strzelać
albo coś w tym rodzaju. Kap Anson przyniósł mi prawdzi-
wą ulgę.
 O? A cóż takiego zrobił?
 Nic, i to właśnie sprawiło mi ulgę. Czekał na mnie
po wykładzie i zaczął mówić o swojej książce. Była to dzi-
siaj jedyna jakaś normalna chwila.  Postanowił nic na
razie nie wspominać o jutrzejszym spotkaniu z Ansonem.
Przynajmniej nie przez telefon.
Doris powiedziała w końcu:  No, to dobrze. Uważaj
na siebie i słuchaj, Louis, nie zabawiaj się w detektywa.
Wiesz, o co mi chodzi?
 Wiem, wiem, o co ci chodzi. Do zobaczenia, Doris!
Uśmiechnął się ponuro i odłożył słuchawkę. Nie zaba-
wiaj się w detektywa! Och, gdyby tylko wiedział, jak się
do tego zabrać!
Podniósł znów słuchawkę i nacisnął guzik, żeby połą-
czyć się z centralką. Poprosił o rozmowę z Jean Makris.
 Panna Makris? Tu mówi Brade.
 Słucham, panie doktorze. Czym mogę służyć?
88
 Czy może mi pani wyszukać telefon domowy Rober-
ty Goodhue?  Właściwie powinien go gdzieś mieć u sie-
bie, ale nie miał ochoty przekładać stosu różnych kartek
i papierków.
Głos Jean Makris stał się nagle 'bardziej ożywiony: 
Oczywiście, panie doktorze. A co, nie ma jej dzisiaj na
uczelni?
 Wydaje mi się, że nie ma.
 Mam nadzieję, że nie jest chora.  Głos jej jednak
brzmiał dziwnie radośnie.  Czy chce pan, żebym w pana
imieniu do niej zadzwoniła?
 Nie, poproszę tylko o numer, jeśli pani tak łaska-
wa. Aha, panno Makris...
 Słucham, panie doktorze.
 Czy dzwoniła pani do Reberty, żeby ją powiadomić
o tym wypadku?
 Oczywiście, że tak. Czy nie trzeba było tego robić?
Myślałam, że powinna o tym wiedzieć, jako że była jego
koleżanką, no i...
 Tak, wiem. Czy dzwoniła pani też do pana Emmetta
i pana Simpsona, pozostałych kolegów. Raifa?
Tym razem nastąpiła na linii dłuższa przerwa, po której
głos sekretarki wydawał się trochę niepewny:  Nie, pa-
nie doktorze, nie dzwoniłam... Widzi pan...
Brade przerwał jej:  Widzę, ale to nie ma znaczenia.
Niech mi pani poda telefon Roberty.
Nakręcił numer i telefon kilka razy zadzwonił, zanim
ktoś podniósł słuchawkę.  Tak? Słucham.  Głos, który
się odezwał, był lekko przytłumiony.
 Roberta? Tu mówi doktor Brade.
 O, dzień dobry panu. Proszę mi tylko nie mówić, że
dzisiaj rano było seminarium i że zapomniałam o tym.
89
 Nie, nic z tych. rzeczy, Roberto. Dzwonię, żeby zapy-
tać, jak się miewasz?
Nastąpiła krótka pauza i Brade wyobraził sobie, jak Ro-
berta zbiera siły, by głos jej brzmiał normalnie.  Nic mi , [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl