[ Pobierz całość w formacie PDF ]

związanego... tylko to
trafisz.
Nie uderzył mnie. Wyciągnął z kieszeni i otworzył składany nóż. Małe oczka miał
czerwone i błyszczące, a całe usta wilgotne teraz od śliny.
- Wstawaj - rozkazał. - Pokażę ci, kto tu jest zero. Odwróciłem się do niego plecami.
Przeciął postronek
krępujący mi nadgarstki i z powrotem zatrzasnął nóż. Pózniej obrócił mnie przodem
do siebie i poczęstował szybkim prawym sierpem, pozbawiając twarz czucia.
Wiedziałem, że nie mogę się z nim równać. Kopnąłem go w brzuch, aż zatoczył się
pod przeciwległą ścianę.
Zanim oprzytomniał, podniosłem z ławy pilnik. Był tępo zakończony, ale musiał
wystarczyć. Załatwiłem się z Puddlerem. Trzymając pilnik prawą ręką, tuż przy
czubku, rozorałem mu czoło od skroni do skroni. Cofnął się.
- Porznąłeś mnie - stwierdził z niedowierzaniem.
- Zaraz przestaniesz widzieć, Puddler. Fiński marynarz nauczył mnie w dokach San
Pedro, jak nożownicy z krajów nadbałtyckich oślepiają swoich przeciwników.
- Jeszcze cię zabiję. - Natarł na mnie jak byk. Rzuciłem się na podłogę i
przeczołgałem pod nim,
dziabiąc pilnikiem tam, gdzie musiało zaboleć. Padł z rykiem. Ruszyłem do drzwi.
Zrobił to samo i dognał mnie w przejściu. Przetoczywszy się przez całą szerokość
pomostu, runęliśmy w przepaść. Zanim dotknęliśmy powierzchni, szybko
zaczerpnąłem powietrza. Zanurzyliśmy się razem. Puddler grzmocił mnie pięściami,
lecz woda amortyzowała ciosy. Zaczepiłem się o jego pas i trzymałem.
165
Młócił rękami i wierzgał jak przerażone zwierzę. Widziałem, jak uchodzi z niego
powietrze, srebrnymi bąbelkami wydobywając się ku górze poprzez czarną wodę.
Czepiałem się go w dalszym ciągu. Moim płucom brakowało tchu, czułem ucisk w
klatce piersiowej. Otępiały mózg pracował powoli. A Puddler przestał się wyrywać.
Musiałem go puścić, bo inaczej nie zdążyłbym wypłynąć na powierzchnię.
Zaczerpnąwszy duży haust powietrza, znów zanurkowałem. Ubranie krępowało
mchy, buty ciążyły na nogach. Opuszczałem się w głąb przez strefy coraz
dotkliwszego zimna, aż pod wpływem ciśnienia wody rozbolały mnie uszy. Puddlera
nie mogłem ani dosięgnąć, ani zobaczyć. Zrezygnowałem dopiero po sześciu
próbach. Miał w kieszeni spodni kluczyk od mojego samochodu.
Po dopłynięciu do brzegu nie mogłem się utrzymać na nogach. Musiałem wypełznąć
za linię przyboju, częściowo z wyczerpania, a częściowo ze strachu. Bałem się tego,
co pozostało za mną w zimnej wodzie.
Leżałem na piasku, dopóki serce nie zwolniło rytmu. Kiedy wstałem, wieże
wiertnicze na horyzoncie rysowały się wyraznie na tle pojaśniałego nieba. Wspiąłem
się na brzeg, pod daszek, gdzie czekał mój samochód, i zapaliłem światła.
Z jednego ze słupków podtrzymujących brezent zwisał kawałek miedzianego drutu.
Zerwałem go i połączyłem przewody zapłonu pod tablicą rozdzielczą. Silnik
zaskoczył od razu.
Rozdział 23
Słońce stało już nad górami, kiedy dotarłem do Santa Teresa. Jego blask wyostrzał
zarysy wszystkich rzeczy, każdego listka i kamienia, każdego zdzbła trawy. Z drogi
biegnącej kanionem dom Sampsonów przypominał
166
willę zbudowaną dla zabawy z kostek cukru. Z bliska przytłoczyło mnie milczenie,
które zapanowało niepodzielnie, gdy zatrzymałem samochód. Musiałem rozłączyć
druciki zapłonu, żeby zgasić silnik.
W odpowiedzi na moje pukanie do drzwi kuchennych podszedł Feliks.
- Pan Archer?
- Czy budzi to jakieś wątpliwości?
- Miał pan wypadek, proszę pana?
- Najwyrazniej. Czy moja torba jest jeszcze w schowku? - Włożyłem do niej czyste
ubranie i zapasowy komplet kluczyków samochodowych.
- Tak, proszę pana. Ma pan sińce na twarzy. Czy wezwać lekarza?
- Nie zawracaj sobie tym głowy. Ale mógłbym skorzystać z natrysku, jeśli jest gdzieś
w pobliżu.
- Tak, proszę pana. Mam prysznic nad garażem, Zaprowadził mnie do swojego
pokoju i przyniósł mi
torbę. Wziąłem prysznic i ogoliłem się w malutkiej łazience. Nasiąknięte wodą
morską ubranie zmieniłem na suche, choć korciło mnie, żeby się wyciągnąć na nie
zasłanym łóżku w tej czyściutkiej celi i machnąć ręką na sprawę Sampsona.
Kiedy wróciłem do kuchni, Feliks układał na tacy srebrną zastawę śniadaniową.
- Nie zechciałby pan czegoś przekąsić, proszę pana?
- Jeśli to możliwe, poproszę o jajka na bekonie. Kiwnął okrągłą głową.
- Jak tylko się z tym uwinę, proszę pana.
- Dla kogo ta taca?
- Dla panny Sampson, proszę pana.
- Tak wcześnie?
- Zje śniadanie w swoim pokoju.
- Dobrze się czuje?
- Nie wiem, proszę pana. Nie za bardzo się wyspała. Wróciła do domu po północy.
- Skąd?
167
- Nie wiem, proszę pana. Wyjechała zaraz po panu i panu Gravesie.
- Sama?
- Tak, proszę pana.
- Jakim wozem?
- Packardem.
- Zaraz, zaraz, to ta kremowa kabriolimuzyna, prawda?
- Nie, proszę pana. Czerwona. Jaskrawoszkarłatna. Przejechała ponad trzysta
kilometrów w tym czasie, kiedy nie było jej w domu.
- Dość pilnie obserwujesz tę rodzinę, co, Feliksie? Uśmiechnął się z ironią.
- Do moich obowiązków należy sprawdzanie stanu paliwa i oleju w samochodach,
proszę pana, bo nie zatrudniamy szofera.
- Ale nie przepadasz za panną Sampson?
- Jestem do niej przywiązany, proszę pana. - Jego nieprzejrzyste czarne oczy same dla
siebie stanowiły maskę.
- Ciężkie masz z nimi życie, Feliksie?
- Nie, proszę pana. Ale moja rodzina jest bardzo znana na Samarze. Przyjechałem do
Stanów, żeby zapisać się na Politechnikę Kalifornijską, kiedy będę mógł sobie na to
pozwolić. Oburza mnie fakt, że z powodu koloru skóry pan Graves uważa mnie za
podejrzanego. Ogrodnicy też są tym oburzeni, bo ich to także dotyczy.-
- Mówisz o wczorajszym wieczorze?
- Tak, proszę pana.
- Nie sądzę, żeby to miał na myśli. Feliks uśmiechnął się ironicznie.
- Czy pan Graves jest tu w tej chwili?
- Nie, proszę pana. Zdaje mi się, że jest w biurze szeryfa. Wybaczy pan, prawda? -
Wziął tacę do ręki.
- Znasz numer telefonu? I musisz co drugie słowo mówić ,,proszę pana"?
168
- Nie, proszę pana - odrzekł z subtelną ironią. -"65.
Wykręciłem numer z aparatu w kredensie i poprosi-" do telefonu Gravesa. Przywołał
go zaspany zastęp-szeryfa.
- Graves przy aparacie. - Głos miał ochrypły i zmęczony,
- Tu Archer.
- Gdzieś się, na litość boską, podziewał?
- Opowiem ci pózniej. Natrafiliście na ślad Samp-sona?
- Jeszcze nie, ale zrobiliśmy postępy. Pracuję ze specjalną ekipą FBI.
Przetelegrafowaliśmy klasyfikację daktyloskopijną zastrzelonego do Waszyngtonu i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • souvenir.htw.pl